Logo Przewdonik Katolicki

Łatwo nie będzie

Tomasz Budnikowski
Friedrich Merz, przewodniczący Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej w Niemczech, w lokalu wyborczym, Arnsberg, 23 lutego 2025 r. | fot. Zhang Fan/Xinhua News/East News

Co piąty Niemiec zagłosował w wyborach do Bundestagu na Alternatywę dla Niemiec. AfD będzie najbardziej krytycznym recenzentem koalicji chadeków i socjaldemokratów, przed którą piętrzą się kolejne wyzwania.

Decyzja o wyborach do Bundestagu, które odbyły się w Niemczech w niedzielę 23 lutego, była tylko kropką nad „i”. Spekulacje o konieczności zmian w układzie sił politycznych trwały już od ładnych kilku miesięcy. I to nie tylko dlatego, że niemiecka gospodarka drugi rok z rzędu wykazywała tendencje spadkowe. Normalni zjadacze chleba i tak lubianego przez naszych zachodnich sąsiadów bockwursta ze złością zauważali ustawiczny wzrost cen podstawowych artykułów. O ile nie wszyscy uświadamiali sobie wysokość inflacji, o tyle już spędzający wieczory w piwnej knajpie przeciętny Niemiec nie mógł nie zauważyć utrzymującego się wzrostu cen złocistego napoju. To właśnie niedające się pogodzić różnice w kwestiach gospodarczych były przyczyną zakończenia współpracy przez wywodzącego się z socjaldemokracji kanclerza Olafa Scholza z jego koalicjantami z liberalnej FDP.
Frustracja Niemców pogłębiana jest rosnącą obecnością cudzoziemców, którzy w opinii naszych zachodnich sąsiadów w dalszym ciągu liczyć mogą na nie najgorsze świadczenia socjalne. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że ich poziom został w ostatnim okresie wyraźnie ograniczony. Nie sposób w tym kontekście nie wspomnieć, że wpływ na obecne nastroje miała decyzja byłej kanclerz Angeli Merkel, która deklarując w 2015 r.
Wir schaffen das (Damy radę), zdecydowała się na otwarcie granic na masową migrację. Przybysze pochodzili głównie z Syrii, a także z państw północnej Afryki. Ten gest szefowej niemieckiego gabinetu spotkał się pierwotnie z poparciem szerokich kręgów niemieckiego społeczeństwa. Także spora część światowej opinii publicznej z uznaniem wyrażała się o pani kanclerz. Z czasem jednak miało się okazać, że w samych Niemczech przeważać zaczęły negatywne odniesienia do jej hasła Wir schaffen das.

Co stoi za sukcesem AfD
Badania opinii publicznej przeprowadzone w ostatnich tygodniach wskazują, że czynnikiem mogącym wpłynąć na decyzje wyborcze okazało się bezpieczeństwo. Wskazała nań niemalże połowa indagowanych. Trudno się dziwić, jeśli zważyć, że w ostatnim okresie Niemcy wstrząsane były brutalnymi zamachami terrorystycznymi podejmowanymi najczęściej przez osiadłych w tym kraju, a wywodzących się z państw arabskich, uchodźców.
To ich obecność stała się jednym z kluczowych czynników, które zadecydowały o gwałtownym wzroście popularności powstałej w 2013 r. Alternatywy dla Niemiec (AfD). Już cztery lata później udało jej się wprowadzić swoich przedstawicieli do Bundestagu. Partia dała się przede wszystkim poznać jako ugrupowanie antyimigracyjne. „To uchodźcy nas stworzyli” – przyznał ówczesny wiceprzewodniczący partii Alexander Gauland. Celem ugrupowania jest, jak sam w innym miejscu powiedział, zwrócenie Niemiec Niemcom.
O rosnącej pozycji tego radykalnie prawicowego ugrupowania świadczą wyniki wyborów do krajowych parlamentów. Najbardziej wyraźnie ujawniło się to w dwóch krajach związkowych na terenie dawnej NRD. I tak we wrześniu ubiegłego roku w Turyngii partia ta wygrała wybory, a w Saksonii zajęła drugie miejsce, ustępując jedynie o włos tamtejszej chadecji. Jako że pozostałe partie – zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami – nie były skłonne do współpracy z AfD, jej posłowie zajęli miejsca w ławach opozycyjnych.
Nic więc dziwnego, że wraz ze zbliżającym się terminem wyborów nasilała się w Niemczech dyskusja odnośnie do roli, jaka po 23 lutego przypadnie temu ugrupowaniu. Nie ograniczała się ona jednak jedynie do dywagacji polityków i debat toczonych w mediach. Na krótko przed wyborami do Bundestagu na ulice większych i mniejszych miast wyszły dziesiątki tysięcy Niemców protestujących przeciwko wzrostowi popularności radykalnej AfD. W Monachium, jak podała bawarska policja, liczbę protestujących oszacowano na ponad 250 tys. Manifestacje odniosły ograniczony sukces.
Warto zauważyć, że zarówno czołowi przedstawiciele Kościoła katolickiego, jak i ewangelickiego wielokrotnie jasno wypowiadali się przeciwko Alternatywie dla Niemiec, wskazując, że idee prezentowane przez tę partię są nie do pogodzenia z właściwą dla nauki Chrystusa równością wszystkich ludzi. W opublikowanym na parę dni przed wyborami wspólnym oświadczeniu władz obydwu Kościołów czytamy, że „demokracja nie może być przedmiotem negocjacji”. Zaapelowali do wyborców, partii i posłów o „zaangażowanie na rzerz Niemiec praworządnych, otwartych na świat, solidarnych i przepełnionych troską o stworzenie”. Trudno przypuszczać aby zmierzający do lokali wyborczych Niemcy nie domyślali się, kogo mieli na myśli autorzy tego apelu.

83-procentowa frekwencja
W niedzielny wieczór 23 lutego okazało się, że zgodnie z przewidywaniami AfD stanie się drugą siłą polityczną. Na jej przedstawicieli zagłosowało prawie 21 proc. Niemców. Więcej, bo 28,5 proc., uzyskały występujące tradycyjnie razem chadeckie CDU i jej siostrzana bawarska CSU. Socjaldemokracja (SPD), a więc partia ustępującego kanclerza Scholza, zdobyła 16,5 proc. głosów – aż o 9 pkt proc. mniej niż w poprzednich wyborach. W ławach poselskich zasiądą ponadto Zieloni (11,5 proc.) oraz Lewica, która uzyskała zaskakująco dobry wynik (prawie 9 proc.).
Nie mylili się obserwatorzy niemieckiej sceny politycznej, przewidując, że nowy, 21. w powojennej historii Niemiec gabinet, utworzą chadecja wraz z socjaldemokracją. Apetyt na uczestnictwo w nowym rządzie miała – co oczywiste – druga pod względem liczebności AfD. Już jednak przed wyborami szef CDU Friedrich Merz odrzucił jakąkolwiek możliwość współpracy z tą partią.
Można jednak być pewnym, że jako najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne nie będzie ono ułatwiać życia nowej koalicji. Już teraz czołowi działacze AfD zwracają uwagę, że ich przedstawicielom przysługiwać będzie znacznie dłuższy czas w trakcie parlamentarnych debat. Nie wszyscy posłowie zdają się podzielać tę opinię. Jedna z posłanek SPD zapowiedziała już podjęcie starań zmierzających do wprowadzenia zakazu udzielania głosu posłom ekstremistycznej AfD.
Nowy gabinet CDU/CSU/SPD będzie mógł liczyć na poparcie 328 posłów w liczącym 630 miejsc Bundestagu. Generalnie zaś zasiadający w izbie parlamentarzyści mogą się czuć w pełni reprezentantami społeczeństwa. W wyborach uczestniczyło bowiem aż 83 proc. uprawnionych obywateli. Jak można przypuszczać znaczna ich część zasiadła w wyborczy wieczór przed telewizorami, aby dowiedzieć się, jak przebiegło głosowanie i którzy politycy nadadzą kierunek rozwoju kraju na najbliższe lata. Jako że u naszych zachodnich sąsiadów lokale wyborcze zamykane są już o godz. 18.00, a wyniki elekcji nie odbiegały zbytnio od przewidywań, fundamentalnego znaczenia nabrała dyskusja zorganizowana już dwie godziny później. Uczestniczyli w niej szefowie najważniejszych ugrupowań politycznych – i to zarówno tych, których przedstawiciele zasiądą w nowym Bundestagu, jak i ci, którzy nie zyskali wystarczającego poparcia swoich wyborców.

Nowy kanclerz ze starym kanclerzem
Zgodnie z przewidywaniami na czele nowego gabinetu stanie Friedrich Merz. Ten dobiegający siedemdziesiątki prawnik wykazać się może różnorodnym doświadczeniem. Był w przeszłości posłem do Bundestagu, jak i Parlamentu Europejskiego. W jego życiorysie dopatrzeć się można pracy zarówno w przedsiębiorstwach niemieckich, jak i międzynarodowych konsorcjach. To bardzo ważne, jeśli zważyć, w jakim stanie przejmuje niemiecką gospodarkę. Zarówno w poprzedzającej wybory dyskusji z kanclerzem Scholzem, jak i już po ich zakończeniu przyszły szef gabinetu wyrażał gotowość podjęcia kroków zmierzających do obniżenia bezrobocia z jednej strony i mających na celu ograniczenie rozmiarów zapowiadanych przez niektóre firmy wielotysięcznych zwolnień pracowniczych z drugiej. Niemcy, jak często powtarza, winny odzyskać swoją dawną pozycję tak w gospodarce, jak i na arenie politycznej. Nowy szef niemieckiego gabinetu opowiada się jednoznacznie po stronie Ukrainy, deklaruje gotowość wsparcia jej rakietami dalekiego zasięgu.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ustępujący kanclerz Scholz jako koalicjant nie będzie zbyt chętny, aby pomagać swojemu następcy w jego sanacyjnych krokach. Jako rasowemu socjaldemokracie Scholzowi bliższe jest utrzymywanie podatków na wysokim poziomie z jednej strony i dążenie do wzrostu uposażeń pracowniczych z drugiej. Nieprzypadkowo wszak już w trakcie dyskusji powyborczej do swoich głównych osiągnięć zaliczył podniesienie najniższych uposażeń. Spór dotyczyć będzie z pewnością decyzji odnośnie do stopnia zadłużenia kraju. Pojawi się on na pewno w kwestii wymaganego sytuacją, jak i amerykańskim naciskiem, zwiększenia wydatków na cele wojskowe. Z drugiej zaś strony fatalny stan niemałej infrastruktury domagać się będzie olbrzymich nakładów.
Łatwo na pewno nie będzie. Z drugiej jednak strony badania pokazały, że niemieccy wyborcy uznali, że właśnie koalicja chadecko-socjaldemokratyczna to dziś najlepsze rozwiązanie dla ich kraju. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Merz zamierza wprowadzić bardziej restrykcyjne kontrole graniczne. Ma to na celu ograniczenie rozmiarów nielegalnej imigracji. To bardzo ważna deklaracja. W ubiegłym roku liczebność imigrantów wzrosła o jeden procent i według oficjalnych statystyk wynosi już 14 mln.

Nie zawieść oczekiwań
Co na to Alternatywa dla Niemiec? Działacze tej partii domagają się nie tylko natychmiastowego zatrzymania napływu cudzoziemców, ale ich celem jest wydalenie z kraju osiadłych tu „nie Niemców”. Takiego ekstremalnego stanowiska nie podziela jednak większość naszych zachodnich sąsiadów. Patrząc z perspektywy trwającej już trzy lata pełnoskalowej inwazji rosyjskiej, nie sposób nie zauważyć, że społeczeństwo niemieckie opowiada się po stronie Kijowa, stąd też konsternację wywołuje stanowisko AfD w kwestii wojny. W trakcie debaty powyborczej współprzewodnicząca tego ugrupowania, Alice Weidel, opowiedziała się zdecydowanie przeciwko jakiejkolwiek dalszej pomocy na rzecz Ukrainy, postulując neutralność wobec trwających działań wojennych. Stanowisko to spotkało się z gwałtowną reakcją Friedricha Merza. W bardzo emocjonalnym wystąpieniu wskazał na zbrodnie, których regularnie dopuszczają się rosyjscy żołnierze, na zniszczenia obiektów cywilnych, szpitali czy kościołów.
Alice Weidel zapowiada, że w następnych wyborach AfD pokona chadecję i przejmie rządy w kraju. Nie trzeba się, jak sądzę, tego obawiać. Badania pokazują, że jedynie (a może aż?) 30 proc.
obywateli popiera udział tego ugrupowania w przyszłym rządzie; a 68 proc. sprzeciwia się takiej ewentualności. Przewodniczącą Weigel na fotelu kanclerskim chętnie widziałoby 19 proc.
A jakie poparcie ma Friedrich Merz? Lidera zwycięskiej chadecji jako kanclerza widzi 34 proc. Niemców. Nasi zachodni sąsiedzi najchętniej urząd ten powierzyliby jednak socjaldemokracie Borisowi Pistoriusowi. Ten minister obrony w ustępującym gabinecie Olafa Scholza dał się poznać w trakcie niedawnej monachijskiej konferencji poświęconej bezpieczeństwu jako dojrzały polityk. W tyle emocjonalnym, co z gruntu merytorycznym wystąpieniu zaprotestował przeciwko nad wyraz aroganckiemu wystąpieniu amerykańskiego wiceprezydenta J.D. Vance’a, według którego to nie Rosja odpowiada za wojnę na Ukrainie, lecz przeżywająca kryzys Europa. Nie wiemy oczywiście, czy kanclerz przyzna Pistoriusowi tekę ministra. Obiecał zaś, że dołoży starań, aby do Wielkanocy przedstawić parlamentowi skład gabinetu.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki