Logo Przewdonik Katolicki

Nowe rozdanie

Tomasz Budnikowski
fot. Felipe Trueba/Pool-Getty Images

Niemiecka scena polityczna bez Angeli Merkel? Do jej obecności przyzwyczaili się nie tylko wielcy tego świata, ale przede wszyscy jej rodacy. Prawo do głosowania uzyskało całe pokolenie Niemców, którzy nie znali innego kanclerza.

Po 16 latach Angela Merkel zrezygnowała z kandydowania na ten urząd. Wyniki wyborów parlamentarnych przeprowadzonych w ostatnią niedzielę września pokazują jednak, że niewykluczone, że przyjdzie jej pełnić funkcję kanclerza przez jakiś, być może nawet dłuższy niż przewidywała, czas.

Misja Olafa Scholza
W odległą przeszłość odeszły już bowiem czasy, kiedy na niemieckiej scenie politycznej dominowały dwie wielkie partie: prawicowa chadecja (CDU/CSU) z jednej i socjaldemokracja (SPD) z drugiej strony. I tak na przykład w wyborach parlamentarnych w 1976 r., wygranych przez chadecję, na te dwa ugrupowania zagłosowało łącznie ponad 90 proc. uprawnionych. Dwa tygodnie temu zaś łączna liczba głosów oddanych na dwa największe ugrupowania nie przekroczyła 50 proc. Zwycięska SPD uzyskała 25,7 proc. ważnie oddanych głosów, a jej główna konkurentka CDU wraz z bawarską CSU o 1,6 punktu procentowego mniej. Warunkiem wejścia do Bundestagu, czyli niemieckiego parlamentu, jest przekroczenie bariery 5 proc. Tym razem obok dwóch tradycyjnie największych ugrupowań udało się to partii Zielonych, na którą zagłosowała rekordowa jak dotąd grupa niemieckich wyborców (14,8 proc.), liberalna FDP tradycyjnie popierana przez niemiecką klasę średnią (11,5 proc.), a także, obecna na niemieckiej scenie politycznej od stosunkowo niedawna, Alternatywa dla Niemiec (AfD). Na to ugrupowanie zagłosowało 10,3 proc. uprawnionych.
Takie, niespotykane dotąd, rozproszenie głosów oznacza, że jako niemalże pewne uznaje się, że warunkiem stworzenia stabilnego gabinetu staje się dogadanie trzech ugrupowań. Misję jego utworzenia otrzyma najpewniej Olaf Scholz, którego na to stanowisko namaściła zwycięska socjaldemokracja. Ten wywodzący się z północnych Niemiec prawnik może się wykazać niemałym doświadczeniem politycznym. Przez parę lat pełnił funkcję burmistrza Hamburga, a w ostatnim koalicyjnym rządzie Angeli Merkel był wicekanclerzem i ministrem finansów. Ciekawostką może być fakt, że nie jest on szefem partii.

Jaka koalicja?
Mimo że to właśnie SPD zwyciężyła w wyborach, to według dość zgodnej opinii obserwatorów życia politycznego w kraju naszych sąsiadów, to wcale nie od niej będzie zależeć najwięcej przy konstrukcji nowego gabinetu. Istotne jest bowiem to, na ile skłonność do współpracy wykażą dwaj potencjalni mniejsi koalicjanci – Zieloni i FDP – i jak oni się dogadają. Analiza programów wyborczych pokazuje, że nie jest im do siebie zbyt daleko. Ochrona środowiska, co zrozumiałe, charakteryzuje przede wszystkim Zielonych, ale znaczenie zrównoważonego wzrostu na swych wyborczych sztandarach umieścili także liberałowie z FDP. Warunkiem szybszego wzrostu jest, ich zdaniem, także przyspieszenie procesów informatyzacji i wzrost poziomu kształcenia. Zieloni podkreślają konieczność pilnego zmniejszenia dysproporcji dochodowych. Trudno więc nie zauważyć różnic dzielących te dwa ugrupowania z jednej strony, ale nie są one, jak się wydaje, na tyle duże, aby nie można było mówić o wypracowaniu jakiejś formy kompromisu. To wspólne stanowisko może z kolei stać się podstawową rozmów z Olafem Scholzem.
Nie wyklucza się jednak, że za jakiś czas powstanie w Berlinie inna koalicja. Tak się stanie, jeśli zamiast socjaldemokratów z mniejszymi partiami dogadają się chadecy. Rozwiązania takiego nie można zupełnie wykluczyć, gdyż stojący na czele CDU Armin Laschet może się stosunkowo łatwo dogadać z szefem liberałów. Przywiązując dużą wagę do znaczenia wzrostu gospodarczego obydwaj politycy zdają się w nieco mniejszym stopniu uwzględniać społeczną stronę tego procesu. Z zupełnie innego założenia wychodzi socjaldemokrata Scholz, który za każdym razem mówi o konieczności podniesienia podatków dla najlepiej zarabiających zupełnie inaczej niż przewodzący liberałom Christian Lindner.

AfD na marginesie
Wyniki wyborów sprawiły, że na pewno nie dojdzie do przewidywanej, a przez wielu traktowanej jako pewna, koalicji socjaldemokratów, Zielonych i Lewicy. Tej ostatniej bowiem nie udało się przekroczyć pięcioprocentowego progu wyborczego.
Tak się zaś złożyło, że wśród ugrupowań jest jedno, które wyraźnie przekroczyło tę granicę i chciałoby uczestniczyć w koalicyjnych rozmowach, ale tak się nie stanie. To skrajnie prawicowa AfD. Fakt, iż ugrupowanie to, na którego sztandarach dostrzec można zdecydowaną niechęć wobec napływających do tego kraju cudzoziemców, a w wypowiedziach czołowych jego przedstawicieli pobrzmiewa niejednoznaczne podejście do brunatnego okresu niemieckiej przeszłości, sprawia, że pozostałe reprezentowane w Bundestagu partie traktują je z jednoznacznym ostracyzmem. I tak jak w poprzednim parlamentarnym „rozdaniu”, tak i teraz żadna z nich nie jest skłonna do podejmowania jakiejkolwiek współpracy politycznej z tym ugrupowaniem. Dzieje się to jednak w sytuacji, gdy we wszystkich wschodnioniemieckich krajach związkowych AfD jest ważnym graczem politycznym.

Tym razem powinno być szybciej
Trudno przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się koalicyjne rozmowy i do czego one doprowadzą. Można jednak być pewnym, że osoba, której przyjdzie stanąć na czele nowego gabinetu, z pewnością nie będzie tak przychylnie nastawiona do naszego kraju jak Angela Merkel.
Z uwagi na nasze geopolityczne położenie będziemy ze szczególną uwagą śledzić relacje między Berlinem a Moskwą. W tym kontekście nie sposób nie zauważyć, że nie kto inny, lecz właśnie Armin Laschet, popierany przez panią kanclerz chadecki kandydat na szefa rządu, wyrósł w ostatnich miesiącach na orędownika ściślejszej współpracy z Rosją. Co więcej, zadeklarował się jako rzecznik zniesienia sankcji gospodarczych wobec tego kraju. Znacznie ostrożniejszy, co może dziwić po ekscesach byłego kanclerza Gerharda Schrödera, wydaje się w tej kwestii jego partyjny kolega Olaf Scholz.
Wrześniowe wybory w Niemczech potwierdziły rosnącą rolę kobiet w tamtejszym życiu politycznym. Wystarczy zauważyć, że czołową postacią Zielonych, a więc partii, która z pewnością wejdzie w skład koalicji, była Annalena Baerbock. Jeszcze wyraźnie uwidoczniło się w jednocześnie przeprowadzonych wyborach do parlamentów krajowych. W bliskiej nam Meklemburgii Pomorzu Przednim wygrała działaczka SPD Manuela Schwesig, a w tworzącym samodzielny kraj związkowy Berlinie reprezentująca także tę partię Franziska Giffey.
Na ukształtowanie się berlińskiego gabinetu przyjdzie nam pewnie jeszcze długo poczekać. Miejmy nadzieję, że nie tak długo jak cztery lata temu. Skrupulatni Niemcy obliczyli, że wówczas między wyborami a zaprzysiężeniem kolejnego gabinetu Angeli Merkel minęło aż 171 tygodni. Wielu, w tym Unia Europejska, oczekuje, że nowy niemiecki rząd ukonstytuuje się jeszcze przez końcem roku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki