Logo Przewdonik Katolicki

Nie chcą, ale muszą

Tomasz Budnikowski
FOT. SASCHA SCHURMANN/AFP/EAST NEWS

Już trzy miesiące Niemcy czekają na nowy rząd. Jest na tyle nerwowo, że na stole pojawił się scenariusz, który zaraz po wyborach wydawał się niemożliwy. Według niego za politykę zagraniczną naszych zachodnich sąsiadów może odpowiadać… Martin Schulz.

Może lekką przesadą byłoby stwierdzenie, że świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na powstanie nowego rządu w Berlinie, ale coraz częściej słychać dochodzące z różnych stron głosy zaniepokojenia przedłużającym się stanem tymczasowości. Trudno się temu dziwić. Republika Federalna Niemiec od lat jest postrzegana – i to zarówno przez analityków, jak i obywateli Unii Europejskiej – niemalże jako oaza politycznej stabilności.
 
Starania prezydenta
Od 12 lat na czele kolejnych koalicyjnych gabinetów stoi Angela Merkel. Formowanie rządów trwało od pięciu do dwunastu tygodni. Od ostatnich wyborów parlamentarnych mijają zaś już trzy miesiące i po nieoczekiwanym fiasku rozmów koalicyjnych prowadzonych przez partie CDU/CSU z Zielonymi i liberałami (FDP) wszyscy zastanawiają się, co dalej.
Teoretycznie możliwe są trzy rozwiązania: utworzenie przez dotychczasową kanclerz rządu mniejszościowego, rozpisanie nowych wyborów do Bundestagu albo powrót do rządzącej w ostatnim czteroleciu wielkiej koalicji, a więc gabinetu współtworzonego przez chadecję i socjaldemokratów (SPD).
Można przypuszczać, że to między innymi właśnie w trosce o utrzymanie w świecie opinii o stabilności kraju prezydent Frank-Walter Steinmeier podjął starania zmierzające do przyjęcia tego ostatniego rozwiązania. Podobnie jak wielu zagranicznych obserwatorów, szczególnie obawia się on możliwych następstw powtórzonych wyborów. Po wycofaniu się z rozmów liberałów nie wyklucza się, że na znaczeniu mogłaby zyskać prawicowa ekstrema, czyli Alternatywa dla Niemiec (AfD), na którą we wrześniowych wyborach zagłosowało ponad 12,5 proc. uprawnionych.
Po decyzji socjaldemokratów o przystąpieniu do rozmów koalicyjnych Angela Merkel ma szansę pozostać na czele niemieckiego rządu. Decyzja nie była łatwa, zważywszy na to, że we wrześniu natychmiast po ogłoszeniu wyników wyborów nowy szef SPD Martin Schulz zadeklarował przejście swojej partii do opozycji. Przeciwko ponownemu porozumieniu z chadekami opowiada się także w bardzo zdecydowany sposób młodzieżówka tej partii.
 
Zagraniczna presja
Martin Schulz stanął wobec bardzo trudnej decyzji. Tym bardziej że – jak słychać – jest pod silnym naciskiem wielu europejskich polityków. Najbardziej słyszalny wydaje się tu głos prezydenta Francji. Emmanuel Macron wygrał wybory między innymi dlatego, że zapowiedział dążenie do głębokich reform Unii Europejskiej. Jego zamiarem jest dokończenie projektu Unii Bankowej oraz utworzenie europejskiego funduszu walutowego. Naciskający na Schulza prezydent Francji doskonale zdaje sobie sprawę, że szef niemieckich socjaldemokratów to zagorzały Europejczyk, wieloletni deputowany do Parlamentu Europejskiego i przewodniczący tego gremium. Wie również, jak wiele ich łączy. Reprezentujący lewe skrzydło niemieckiej socjaldemokracji Martin Schulz stwierdził w jednym z ostatnich wywiadów, że wywalczona kiedyś przez europejską lewicę szeroko pojęta opieka państwa nad pracownikami może być dziś zagwarantowana jedynie w wyniku współpracy europejskich socjaldemokratów. Sami nie mogą tego uczynić ani Niemcy, ani Francuzi.
Podobne słowa zabrzmiały na obradującym w drugi weekend grudnia zjeździe SPD. W trakcie programowego przemówienia Schulz położył szczególny nacisk na dwie sprawy. Nawiązując do korzeni chlubiącej się ponadstuletnią historią ugrupowania, podkreślił konieczność zdecydowanego opowiedzenia się po stronie pracowników, często bezsilnych w konfrontacją z pracodawcami.
 
Rozmowy o rozmowach
Szczególnie donośnie zabrzmiały słowa poświęcone drugiej sprawie, czyli przyszłości Unii Europejskiej. Były przewodniczący Parlamentu Europejskiego wyraźnie podkreślił konieczność pogłębienia jedności europejskiej. Istnieją jednak – jak stwierdził – w Europie siły, które „chciałyby zniszczyć nasze wspólne wartości”. W tym kontekście zwrócił uwagę na bardzo niepokojący jego zdaniem rozwój sytuacji w Polsce i na Węgrzech. To bardzo ważne słowa, bo w przypadku utworzenia rządu wielkiej koalicji, z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że to właśnie Martin Schulz obejmie urząd ministra spraw zagranicznych. Jeśli tak się stanie, to można przypuszczać, że będzie chciał realizować wytyczne, jakie wypracował zjazd SPD. Jako pierwszy punkt przyjęto w nich dążenie do budowania demokratycznej, solidarnej i socjalnej Europy. Nie mówi się już tutaj o wspomnianej przez Schulza, a tak mocno kontestowanej w Polsce, koncepcji budowania stanów zjednoczonych Europy. Zamiast tego pojawia się wspólnota demokratycznych państw.
Przywódcy chadecji z niecierpliwością oczekiwali decyzji SPD odnośnie do gotowości podjęcia rozmów zmierzających do ponownego utworzenia rządu wielkiej koalicji. Ostatecznie w połowie grudnia kierownicze gremia obydwu partii podjęły… dialog na temat rozmów. Socjaldemokraci dopuszczają możliwość poparcia mniejszościowego rządu Angeli Merkel. Mało to jednak prawdopodobne. Podkreślając konieczność utworzenia stabilnego gabinetu, chadecja zdecydowanie odrzuca takie rozwiązanie. Czołowi przedstawiciele dwóch głównych partii wyrazili nieśmiałe przekonanie, że rozmowy koalicyjne mogłyby się zakończyć w drugiej połowie stycznia.
 
Angela na dwa lata?
Zarówno wśród europejskich, jak i amerykańskich analityków panuje zgoda: konieczne reformy Unii Europejskiej mogą zostać przeprowadzone łatwiej, jeśli będą firmowane przez polityka reprezentującego najsilniejsze państwo UE, jakim są Niemcy. Niemało jest też głosów wskazujących, że powinna być to Angela Merkel. Mimo że wielu polskich polityków wyraża zgoła odmienną opinię, to w pełni zrozumiałe jest zaufanie, jakie niemiecka kanclerz zyskała sobie wśród europejskich przywódców przez ponad dekadę swoich rządów. Na ogół z uznaniem przyjęto jej starania o złagodzenie skutków greckiego kryzysu finansowego. Zyskała, prezentując twarde stanowisko tak wobec USA, jak i wobec Rosji, jednoznacznie oceniając agresję na Ukrainę i opowiadając się za wprowadzeniem i dalszym utrzymaniem sankcji. Wielu obserwatorów europejskiej sceny politycznej wyraża przekonanie, że warunkiem w miarę łagodnego rozejścia się Wielkiej Brytanii z Unią Europejską będzie włączenie się do rozmów właśnie Angeli Merkel.
Wyzwań w dzisiejszej polityce światowej na pewno nie brakuje. Wystarczy wymienić chociażby sytuację w Turcji czy Rosji, sprawy klimatyczne czy problemy w relacjach UE ze Stanami Zjednoczonymi. Większość z nich musi zostać rozwiązana wspólnym wysiłkiem wspólnoty międzynarodowej. Jeśli dwie największe niemieckie partie dogadają się co do utworzenia wielkiej koalicji, to można oczekiwać, że w najbliższej przyszłości ponownie Angela Merkel będzie odgrywać w tych staraniach istotną rolę. Jej czas się jednak na pewno kończy. I może rację ma mediolański dziennik „Corriere della Sera”, spekulując, że nawet jeśli uda jej się ponownie stworzyć rząd wielkiej koalicji, to pracami gabinetu pokieruje jedynie dwa lata. Potem zmieni Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Realizacja takiego scenariusza z pewnością ucieszyłaby cieszącego się wielką estymą we Włoszech byłego prezydenta tego kraju Giorgio Napolitano. W wywiadzie udzielonym niedawno rzymskiej gazecie „La Repubblica” ten bardzo wiekowy już polityk powiedział wręcz, że „nie ma Europy bez Angeli Merkel”.
 



Tomasz Budnikowski jest profesorem ekonomii i znawcą stosunków polsko-niemieckich. Przez lata był pracownikiem naukowym Instytutu Zachodniego w Poznaniu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki