Logo Przewdonik Katolicki

Nowa-stara koalicja

Tomasz Budnikowski
FOT. CLEMENS BILAN/PAP-EPA

Pozycja kanclerz jest słabsza niż przed ostatnimi wyborami. Dopóki jednak pracami niemieckiego gabinetu będzie kierować Angela Merkel, możemy liczyć na względy naszego zachodniego sąsiada.

Tego jeszcze w powojennych Niemczech nie było. Niemalże pół roku potrzebowali politycy na utworzenie nowego gabinetu. Wybory parlamentarne z 24 września 2017 r. nie pozwoliły na szybkie utworzenie koalicyjnego rządu. Obydwie największe partie – koalicjanci w latach 2013–2017 – zanotowały wyraźny spadek popularności. Chrześcijańsko-demokratyczna CDU Angeli Merkel uzyskała niecałe 27 proc. głosów (wobec 34 proc. w 2013 r.), a na socjaldemokratyczną SPD zdecydowało się oddać głos jedynie 21 proc. (wobec 26 proc. we wcześniejszych wyborach). Jako że bezpośrednio po wyborach kierujący wówczas SPD Martin Schulz zdecydowanie opowiedział się przeciwko kontynuacji dotychczasowej koalicji, szefowej chadecji nie pozostało nic innego, niż podjąć próbę dogadania się z liberałami z FDP i Zielonymi. Kiedy po miesiącu rozmowy zakończyły się fiaskiem, ponownie zaczęto rozważać możliwość porozumienia dotychczasowych koalicjantów.
Chadecja nie wykazywała większych zastrzeżeń. Zupełnie inna była reakcja socjaldemokratów. Na początku grudnia ich władza najwyższa, a więc zjazd, zdecydowaną większością głosów opowiedziała się jednak za podjęciem rozmów zmierzających do utworzenia nowej-starej koalicji. Efektem trwających niemal dwa miesiące rozmów było przygotowanie umowy koalicyjnej. O zaakceptowaniu tego porozumienia miał rozstrzygnąć głos ponad 460 tys. członków SPD. Listowne głosowanie zakończyło się na początku marca. Dwie trzecie głosujących opowiedziało się za przyjęciem porozumienia. Decyzja socjaldemokracji o scedowaniu na członów partii decyzji o wejściu w koalicję, wzbudziła sporo kontrowersji. Trudno nie odnieść wrażenia, że to dowód na swego rodzaju brak zaufania do demokratycznie wybranych deputowanych oraz gremiów kierowniczych partii.
 
Zniecierpliwienie w Europie
Przyjęcie koalicyjnego porozumienia zostało przyjęte z dużą ulgą przez większość Niemców, zmęczonych przedłużającymi się pertraktacjami. Pobieżna zaś nawet lektura głównych tytułów europejskich wskazuje, że także w innych państwach z satysfakcją przyjęto te wieści.
Ze szczególną uwagą koalicyjne przepychanki obserwowane były we Francji. Prezydent Emmanuel Macron nieraz deklarował wszak konieczność przyspieszenia procesów integracyjnych w Europie. Trudno było zaś czynić jakiekolwiek ustalenia w czasie, kiedy Angela Merkel pełniła jedynie obowiązki szefa ustępującego rządu. Teraz sytuacja uległa zmianie. Konkretne decyzje w tych sprawach powinny zapaść w czerwcu. Wprowadzenie forsowanego przez Paryż wspólnego budżetu państw należących do strefy euro pociągnie za sobą przede wszystkim konieczność zwiększenia finansowego obciążenia największego płatnika, jakim od lat jest Republika Federalna Niemiec. Niezależnie od tego wpłaty zarówno Niemiec, jak i Francji, będą musiały się zwiększyć po brexicie. W przypadku RFN mówi się o 3, a nawet 4 mld euro.
Wsłuchując się w dochodzące z Brukseli głosy, można oczekiwać, że zarówno Paryż, jak i Berlin dołożą wszelkich starań, aby szybko dojść do porozumienia. Brukselscy analitycy są bowiem na ogół zgodni co do tego, iż na niepowodzenie francusko-niemieckich rozmów na temat wspólnego budżetu jedynie czekają przeciwnicy UE w tych krajach, a więc Front Narodowy Marine Le Pen i skrajnie narodowa Alternatywa dla Niemiec.
 
Polska jest ważna
Takie antyeuropejskie tendencje w Niemczech obserwowane są z narastającym niepokojem. Zdecydowana większość Niemców widzi swoją przyszłość w Unii Europejskiej. Stanowisko to znalazło swoje odzwierciedlenie w porozumieniu koalicyjnym zawartym między dwoma głównymi partiami politycznymi. Dokument został zatytułowany „Nowy początek dla Europy. Nowa dynamika dla Niemiec. Nowa spójność dla naszego kraju”. W jego preambule czytamy, że nieodzownym warunkiem zagwarantowania obywatelom – także w przyszłości – wysokiego standardu życia jest nowy impuls dla Unii Europejskiej.
Polskiemu czytelnikowi tego programowego dokumentu nie może nie rzucić się w oczy parokrotne wymienienie naszego kraju. W pierwszym rozdziale stwierdza się, że odnowa UE uwarunkowana jest bliską współpracą niemiecko-francuską. Już w następnym akapicie jednak autorzy zauważają, że szczególne znaczenie przypisać należy niemiecko-polskiemu partnerstwu, którego fundament tworzy pojednanie między Niemcami i Polakami. W dokumencie wspomina się w tym kontekście pomoc, jaką w przełomowym okresie jednoczenia się państw niemieckich obywatelom dawnej NRD udzieliły rządy Polski i Węgier. Uważny czytelnik zauważy jednak istotne słowa rozpoczynające pierwszy rozdział wspomnianego dokumentu: czytamy tu, że wartości demokratyczne i zasady państwa prawa, na których bazuje europejska jedność, muszą być przestrzegane bardziej konsekwentnie niż do tej pory.
Jednym z bardziej kontrowersyjnych i gorąco dyskutowanych problemów ostatnich dwóch lat stało się nad Renem podejście do masowej imigracji. Mimo że większość Niemców, szczególnie na początku, ze zrozumieniem odniosła się do decyzji kanclerz Merkel o otwarciu granic dla uchodźców z ogarniętych wojną krajów Bliskiego Wschodu i północnej Afryki, to szybki wzrost popularności antyimigranckiej Alternatywy dla Niemiec nie mógł nie znaleźć swego odbicia w postanowieniach umowy koalicyjnej. Także i tutaj konieczne okazało się znalezienie kompromisu w sytuacji dość daleko posuniętych rozbieżności ocen. Koalicjanci zgodzili się na zachowanie dotychczasowych przepisów azylowych (oczekuje się, że rocznie z tej możliwości osiedlenia się w Niemczech korzystać będzie od 180 do 220 tys. osób), a także na ustalenie limitu członków rodzin osób, które dotarły do Niemiec wcześniej.
 
Czas się kończy
Pozycja stojącej po raz czwarty na czele rządu Angeli Merkel jest słabsza niż w 2013 r. Gorszy wynik kierowanej przez nią chadecji wymusił m.in. zgodę na przekazanie koalicyjnemu partnerowi dwóch bardzo ważnych resortów: za finanse odpowiedzialny będzie dotychczasowy burmistrz Hamburga Olaf Scholz, który będzie jednocześnie wicekanclerzem, zaś sprawy zagraniczne powierzono Heiko Maasowi, dotychczasowemu federalnemu ministrowi sprawiedliwości. Trudno oczekiwać, aby ta druga nominacja wywołała zadowolenie w Warszawie. Z racji pełnionej poprzednio funkcji Maas bardzo krytycznie wypowiadał się bowiem na temat zmian w polskim sądownictwie. Sugerował nawet, że takie decyzje mogą skutkować izolowaniem naszego kraju w Unii Europejskiej.
Dopóki na czele rządu stoi Angela Merkel, Polska może liczyć na szczególne względy zachodniego sąsiada. Jej czas się jednak kończy. Nie brak nawet i takich, którzy przewidują, że obecny rząd nie utrzyma się do planowanych na jesień 2021 r. wyborów do Bundestagu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki