Logo Przewdonik Katolicki

Benedykt na XXI wiek

Monika Białkowska
fot. A Seven Three Sky/Adobe Stock

Benedyktyńskie ocalanie dawnej kultury może wprowadzić nas w błąd. To nie jest myśl o ratowaniu przeszłości, ale myśl o budowaniu przyszłości.

Święty Benedykt urodził się w Nursji około 480 roku. W ten sposób zaczynają się wszystkie biogramy wielkiego patrona Europy. A może jednak było zupełnie inaczej?
Jedynym w zasadzie źródłem wiedzy o św. Benedykcie są Dialogi św. Grzegorza papieża. W świecie naukowym, w literaturze brytyjskiej, nazywane są one Dialogami Pseudo-Grzegorza. O dawnych dziełach mówi się w ten sposób, gdy tradycyjnie przypisywane były danemu autorowi, ale szczegółowe badania wykazały, że dzieło jest raczej falsyfikatem: powstało w innym czasie i wyszło spod innej ręki. Nie kwestionuje to jednak wartości tegoż dzieła, jego prawdy czy wielkości, choć w języku polskim słowo „falsyfikat” niesie ze sobą negatywne konotacje.
Nie tylko jednak autorstwo Dialogów bywa podważane. Podważane bywa również samo istnienie św. Benedykta. Jeśli opowieść o jego życiu zapisana jest w jednym tylko źródle i o tak wielkiej postaci nie ma żadnych współczesnych mu wzmianek, może to budzić pewne wątpliwości. W literaturze snuje się zatem przypuszczenia, że to sam papież Grzegorz (lub posługujący się jego autorytetem „Pseudo-Grzegorz”) widział potrzebę reformy życia zakonnego i miał na tę reformę pomysł. Dzieło jednak było zbyt wielkie, żeby jego realizacja była możliwa zwyczajnym, ludzkim głosem i argumentacją, zwłaszcza w świecie z dużymi napięciami politycznymi. Przypisanie autorstwa Reguły wielkiemu świętemu wydawało się być działaniem skutecznym i z pewnością mogło zwiększyć obszar oddziaływania zapisanej w Regule myśli.
Czy zatem papież Grzegorz Wielki albo ktoś posługujący się jego imieniem zwyczajnie wymyślił św. Benedykta? W uszach wielu zabrzmi to dziś niemal jak herezja. Z czasem wyjaśniać to będą kolejne badania, potwierdzające lub kwestionujące fizyczną obecność św. Benedykta w historii. Z pewnością jednak nie odbierze to geniuszu i uniwersalności myśli benedyktyńskiej, która realnie zmieniła nie tylko życie zakonne, ale i odmieniła Europę. I to właśnie tej myśli warto się dzisiaj przyjrzeć, niezależnie od tego, kto był jej autorem.

Zmiana światów
Myśl benedyktyńska rodziła się w niezwykle specyficznym czasie Europy. W uproszczeniu mówi się tu najczęściej o upadku imperium rzymskiego i bohaterskim ocaleniu Kościoła i myśli chrześcijańskiej właśnie w benedyktyńskich klasztorach. Takie spojrzenie nie jest fałszywe, ale z pewnością jest mocno uproszczone. A paradoksalnie czasy św. Benedykta bardzo mocno przypominają naszą współczesność.
Nie wiadomo, na ile świadomi tego byli ludzie przełomu V i VI wieku, ale z pewnością był to moment zmiany cywilizacyjnej. Kończył się porządek świata, który znali żyjący wówczas ludzie i nikt z nich nie wiedział, co narodzi się następne. Łatwo sobie wyobrazić, choćby patrząc na współczesne niepokoje, jakie towarzyszyły im myśli i emocje. Naturalna przecież jest chęć obrony starego świata, ocalenia wartości, ochrony status quo. Za dobre uważane jest ocalenie tego, co działo się do tej pory. Bohaterami są ci, którzy wiernie trwają na straży przeszłości. Wrogami są ci, którzy niosą ze sobą nowe i nieznane. Jednego tylko nikt do końca nie wie: czy nowe, które nadchodzi, przyniesie ze sobą zniszczenie, czy rozwój.

Barbarzyństwo wszędzie
Rzymski poeta, a zarazem chrześcijanin z północnej Hiszpanii, Aurelius Prudentius Clemens, zmarły niemal sto lat przed św. Benedyktem, pisał o swoich czasach w ten sposób: „rozpasane barbarzyństwo ludów uwalnia się z więzów, podwaja się przemoc władców, heretycy atakują, a katolicy bronią świątyń, wiara Chrystusa u wielu rozpala się coraz bardziej, u innych jednak chłódnie i staje się letnią (…). Między Rzymianinem a barbarzyńcą zachodzi taka różnica, jak między istotą dwunożną, obdarzoną mową, a niemym czworonogiem. (…) Gdy Goci zaczną wrzeszczeć: Eils! Skapia matzia in drinkan! – O, jakże trudno wtedy układać dostojną poezję”.
Chcielibyśmy tu się ustawić po stronie szlachetnych Rzymian i z wyższością spojrzeć na dzikie, barbarzyńskie plemiona. Prawda historyczna jest jednak inna. Dużo bliżej nam bowiem do owych barbarzyńców niż do Rzymian, którzy zresztą również wcale bardzo szlachetni nie byli, sami też przyczyniając się do upadku własnego imperium.
Nasza bliskość z barbarzyńcami jest prostą bliskością geograficzną. Nie było wprawdzie wtedy jeszcze mowy o Słowianach, którzy pojawili się wieki później i są naszymi przodkami. Jednak to właśnie z naszych ziem i z ziem naszych sąsiadów ludy w pewnym momencie dziejów wyruszyły na południe. Wędrowali Wizygoci, Ostrogoci, Wandalowie, Hunowie, Frankowie. Czy ich intencją było zniszczenie imperium? To się wydarzało raczej jako skutek poszukiwania ziemi rolnej i warunków do uprawy w czasie, gdy z nie do końca wiadomych nam dzisiaj przyczyn na północy Europy przez dłuższy czas stało się to niemożliwe.
Gdyby szukać dziś analogii, owymi „barbarzyńcami” można nazwać uchodźców, którzy już dziś zmieniają obraz świata i Europy, opuszczając swoje ziemie w poszukiwaniu wody i chleba. Wszystkie prognozy specjalizujących się w tych tematach agend wskazują, że ruch ten tylko będzie przybierał na sile i nie potrafimy go zatrzymać.

Własna wielkość
Przyczyny upadku imperium tkwiły też zapewne w samym imperium. Zajmowało ono olbrzymie terytorium, co nie ułatwiało zarządzania nim, prowadzenia administracji, komunikacji i tym podobnych. Coraz trudniej było też obronić poszerzające się granice. Imperium toczyło nieustanne wojny, które je osłabiały: bo tam, gdzie płacić trzeba żołnierzom i kupować broń, nie rozwija się miast, nie rozwija technologii i nie inwestuje się w ludzi. Rosła również przepaść między bogatymi i biednymi. Coraz mniej było siły roboczej, niewolników i rzemieślników – bo oni wywodzili się z podbijanych ludów, a na kolejne podboje nie było już dokąd wyruszać. Miasta popadały w ruinę. Rządzący zmieniali się niemal co chwilę, ułatwiając w ten sposób działanie systemu korupcji. Można powiedzieć, że imperium rzymskie zadławiło się własną wielkością w taki sposób, że nie było już w stanie zdrowo funkcjonować.
Fakt, że w końcu przestało istnieć imperium rzymskie (politykę temu towarzyszącą pozostawmy nieco na boku) nie oznaczał, że zawalił się świat. Przeciwnie: w ten właśnie sposób rodził się nowy kształt Europy, który dziś znamy, a który wyewoluował w średniowieczu. Barbarzyńcy, którzy najechali na Rzym, sprawili, że Rzym się zmienił, ale nie zniknął. Niektórzy piszą nawet, że to zderzenie było jak zderzenie atomów, które uruchomiło reakcję łańcuchową europejskiej historii. Owszem, zniszczony został świat starożytny i ludziom wówczas żyjącym, w zasadzie na przestrzeni całego stulecia, mogło się wydawać, że jest to klęska wielkiego dziedzictwa starożytnych pokoleń. Pozostały gruzy, brak wartości, dzicy ludzie i nic więcej.

Krzyż, księga, pług
W tym momencie na arenie dziejowej pojawia się św. Benedykt (lub po prostu myśl, nazywana później benedyktyńską). Papież Paweł VI ogłaszając św. Benedykta patronem Europy, mówił o tym, że niósł on światu Ewangelię „krzyżem, księgą i pługiem”. W 1964 r. w liście apostolskim Pacis nuntius napisał: „Przez krzyż, to jest przez prawo Jezusa Chrystusa, umocnił i polepszył urządzenie życia prywatnego i publicznego. (…) spoił jedność duchową Europy, że narody różniące się językiem, pochodzeniem i sposobem myślenia, poczuły, że są jednym ludem Bożym. (…) przez księgę, to jest przez kulturę umysłową, uratował ze staranną pilnością starodawne pomniki piśmiennictwa, gdy mrok pokrywał sztuki piękne i umiejętności, i te pomniki przekazał potomności, a nauki gorliwie uprawiał. Wreszcie przez pług, to jest przez rolne gospodarstwo i inne zabiegi zamienił puste i nieuprawne obszary na role żyzne i urocze ogrody, łącząc z modlitwami prace rzemieślnicze, zgodnie z hasłem „módl się i pracuj”, nadał wysoką godność pracy ludzkiej”.
Warto się uważnie wczytać w ten tekst, żeby zauważyć, że myśl benedyktyńska niewiele ma wspólnego z zamknięciem się w oblężonej twierdzy i ocalaniem relikwii przeszłości czy z tęsknotą za światem, który mija.

Z barbarzyńcami w średniowiecze
Przeciwnie: myśl benedyktyńska jest wyraźnie aktywna i wychodząca na spotkanie nowych czasów – ze świadomością bogactwa przeszłości. Nie dotyczyło to zresztą wyłącznie bogactwa chrześcijańskiego, bo to właśnie w benedyktyńskich klasztorach dzięki pracowitym skrybom przetrwały i dotrwały do naszych czasów dzieła literackie pogańskiej starożytności (drugim miejscem, które te dzieła ocalało, był islam).
Aktywna myśl benedyktyńska nie była nakierowana na obronę przeszłości. Nie była sentymentem za tym, co stare, dobre i sprawdzone. Nie była nawet oparta na próbie odbudowy przeszłości. Myśl benedyktyńska miała na celu budowanie przyszłości przy wykorzystaniu całego dobrego dorobku świata, który minął. Wymagało to wielkiej odwagi działania na rzecz przyszłego świata, którego jeszcze nikt nie umiał sobie wyobrazić. Tym, których uważano za barbarzyńców, niesiono chrześcijaństwo, ale niesiono również wiedzę i praktyczne umiejętności poprawiające jakość ich życia. Benedyktyni nie tylko chrzcili, ale również uczyli czytać i pisać, z czasem kształcąc niemal wszystkie ówczesne światowe elity. Uczyli wydajnej uprawy roli. To sprawiało, że oni sami i ich przekaz Ewangelii stawał się bardziej wiarygodny. To zaś przyniosło zaskakujące owoce. Spotkanie benedyktyńskiej myśli z „barbarzyńcami” stworzyło nową jakość: stworzyło średniowiecze z przebogatą kulturą i dorobkiem, który podziwiamy i który karmi nas do dziś.

---

Krzyż, księga i pług: wiara, wiedza, umiejętności, poprawiające jakość życia człowieka. Do tego równowaga i zdrowy rozsądek, który nie wymaga rzeczy nadzwyczajnych, ale spokojnego i rzetelnego wypełniania tego, co zwyczajne. Jest i modlitwa, i praca, i czas radości, i nic nie jest tu mniej ważne. Jest samotność i jest wspólnota, i obu tych rzeczy człowiek potrzebuje tak samo. We władzy posłuchać trzeba również najmłodszego. I wina można się napić, byle z umiarem. To właśnie w tym streszcza się myśl benedyktyńska na przełom czasów. Chrześcijanie nie mają być tymi, którzy z sentymentem wspominają przeszłość. Chrześcijanie mają być tymi, którzy zmieniają teraźniejszość: nie tylko swoją wiarą i modlitwą, ale również kompetencjami. Chrześcijanie nie są tymi, którzy się boją przemiany świata. Wiedzą, że najbardziej nawet inny świat nie wydrze z ich serca tego, co najważniejsze: wiary w Jezusa Chrystusa. Rozumieją, że z Jezusem żaden przyszły świat nie będzie gorszy czy wręcz zły: będzie po prostu kolejnym wyzwaniem, które trzeba podjąć. A oni wejdą w ten nowy świat z pewnością, że nawet jeśli znany im świat się skończy – to na nim wyrośnie coś jeszcze większego.
Jeśli w naszej epoce, która coraz wyraźniej wydaje się być epoką zmiany cywilizacji, mamy się czegoś uczyć od św. Benedykta, to nie zamykania się w jaskiniach i przeczekania z teologicznymi dziełami pod pachą, nie izolacji od tego, co wydaje się nam nowe i straszne. Uczyć się możemy od niego odwagi czytania znaków czasu i odpowiadania na nie. Uczyć się możemy spotkania z ludźmi nowego świata i odpowiadania na ich potrzeby: jak kiedyś krzyżem, księgą i pługiem. Tylko w ten sposób chrześcijaństwo nie zamieni się w sektę, ale nadal będzie przemieniać świat.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki