Tuż przed wyborem na papieża kardynał Joseph Ratzinger wygłosił wykład, który opublikowany został później jako esej zatytułowany Europa Benedykta w kryzysie kultur. Był to czas, kiedy dyskutowano nad kształtem Unii Europejskiej, a jednym z istotnych sporów było odwołanie w preambule Konstytucji Europejskiej do Boga oraz przyznanie, że Europa ma korzenie chrześcijańskie.
Chrześcijaństwo nie jest jednak religią europejską czy europejskiego kręgu kulturowego – zauważa zarazem kardynał – choć „w Europie otrzymała swoje kulturalne i intelektualne znamię, stając się historycznie skuteczniejsza, splatając się w sposób szczególny z historią”. Chrześcijaństwa nie można, a właściwie nie wolno redukować do czegokolwiek. Jest to bowiem religia, która – odwołując się do Romano Guardiniego – nie pochodzi z wnętrza człowieka, nie jest produktem naszych wewnętrznych doświadczeń, ale wydarzeniem, które przychodzi do nas z zewnątrz. Dlatego jest objawieniem, a nie oświeceniem pochodzącym z ludzkiego rozumowania. Niemiecka pisarka ewangelicka Eva Zeller w autobiograficznej powieści Nein und Amen, analizując wykłady Guardiniego, których słuchała przed wojną w Berlinie, zanotowała jego słowa: „Jako ostateczne pozostaje wrażenie głębokiej daremności. To, co wysokie, stoi obok tego, co niskie, wolność obok zastraszenia, szlachetność obok podłości… Ma się wrażenie, że czegoś się bezradnie szuka, niemal znajduje, znowu traci z rąk to, co znalazło, błądzi się i zaczyna od nowa. Historię religii charakteryzuje wielka melancholia, oczywiście jest w niej też wielka tęsknota i ciągłe oczekiwanie”.
Spoglądamy nieraz na historię i obecność w niej religii chrześcijańskiej, z nostalgią wspominając, jak Kościół wywierał wpływ na bieg historii, a chrześcijaństwo kształtowało kulturę. Czasem, widząc, jak załamuje się znany nam dotychczasowy porządek, próbujemy za wszelką cenę bronić tego, co znamy. A kardynał Ratzinger mówi: „W dyskusji na temat Europy i jej nowej formy politycznej nie chodzi tylko o jakąś nostalgiczną bitwę «tylnej straży» historii, co raczej o wielką odpowiedzialność za współczesną ludzkość”.
Kardynał, który niedługo po wypowiedzeniu tych słów, przybrał imię Benedykta. Warto w tym wyborze dostrzec subtelny przekaz, który nie wahałbym się nazwać prorockim. Czas, w którym żył św. Benedykt, pod wieloma względami przypomina naszą epokę – epokę zmian, albo jak wolą niektórzy, zmianę epoki. Można wyobrazić sobie, jakim szokiem dla ówczesnych mieszkańców kontynentu był rozpad wielkiego imperium rzymskiego, wędrówka ludów zwanych barbarzyńskimi. Kryzys, który generuje lęk o przyszłość – to dobre określenie tego, co działo się w Europie Benedykta i co dzieje się w Europie dziś. – Myśl benedyktyńska niewiele ma wspólnego z zamknięciem się w oblężonej twierdzy i ocalaniem relikwii przeszłości czy z tęsknotą za światem, który mija – zauważa Monika Białkowska, analizując słowa św. Pawła VI, który ustanowił św. Benedykta patronem Europy. – Przeciwnie: myśl benedyktyńska jest wyraźnie aktywna i wychodząca na spotkanie nowych czasów – ze świadomością bogactwa przeszłości. Nie dotyczyło to zresztą wyłącznie bogactwa chrześcijańskiego, bo to właśnie w benedyktyńskich klasztorach, dzięki pracowitym skrybom, przetrwały i dotrwały do naszych czasów dzieła literackie pogańskiej starożytności.
Wyjątkowość Benedykta polegała na tym, że nie zamknął się w klasztorze, wskazując, jak źli są wszyscy dokoła, ale spotkał się z nimi, i z tego spotkania zrodziło się coś nowego. Benedykt nie tylko niósł chrześcijaństwo, ale i wiedzę, i praktyczne umiejętności.
I wskazywał na to, żeby pozostać człowiekiem. Jak inaczej czytać jego praktyczne wskazania pozostawione mnichom czy opatowi, jak powinien sprawować urząd. Jeśli dziś synodalność przypomina nam o słuchaniu siebie nawzajem, to już Benedykt w Regule nakazywał, by opat słuchał każdego, nawet najmniejszego, bo właśnie przez tego Bóg może mu coś powiedzieć.
Trzeba mieć odwagę św. Benedykta (ale też i Benedykta XVI), aby umieć zostawić przeszłość i nie lękać się przyszłości, ale skupić na tym, co mogę zrobić dziś. Obu Benedyktów było ludźmi, którzy wpatrzeni byli w Boga, dzięki czemu widzieli człowieka. Nie bali się spotkania, nie bali się dialogu, nie bali się innych. Wyzwoleni z tego lęku dali nam mądrość, z której możemy skorzystać.