Logo Przewdonik Katolicki

Dlaczego wracają do Kościoła?

Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka, psychoterapeutka
fot. Energyy/Getty Images

Wędrówka ku dojrzałej wierze i głębokiej duchowości zwykle nie jest jednostajna – człowiek na drodze wiary bywa czasami bliżej, a czasami bardzo daleko od wspólnoty Kościoła i doświadczenia Boga.

Powroty do Kościoła i wiary można zaś zrozumieć głębiej, gdy pozna się również powody, dla których ktoś wcześniej z Kościoła odszedł – czasami po cichu, a niekiedy trzaskając drzwiami.

Co pcha ku odejściu
Kiedy parę lat temu swój kościelny exodus ogłosiło parę znanych w chrześcijańskich kręgach osób, internet „nie zawiódł”. Osobiste decyzje ekskatolików spotkały się zarówno z głosami uznania i zrozumienia, jak i natrętnego, niewybrednego hejtu. Jednym z najczęściej przywoływanych przez krytyków decyzji o odejściu argumentów (albo nawet nie argumentów, lecz upraszczających rzeczywistość fraz) było stwierdzenie, że jeśli ktoś z Kościoła odchodzi, to widać „nigdy tak naprawdę nie wierzył” albo „nigdy nie rozumiał, o co chodzi w wierze”. Zapewne wielu komentatorom życia bliźnich całkiem wygodnie jest myśleć w ten sposób – problem polega jednak na tym, że jest to nieprawda. Od Kościoła odchodzą nie tylko „letni” czy „kulturowi” katolicy, nie tylko osoby, które uwiódł materialistyczny styl życia. Zdarza się, i to wcale nie bardzo rzadko, że kościelne nawy porzucają także te osoby, dla których wcześniej wiara była bardzo ważna, które publicznie o niej opowiadały i które dbały o swój osobisty rozwój duchowy. Odchodzenie z Kościoła przypomina wówczas wygasanie bliskiego związku z drugim człowiekiem: jest nawet procesem, który może przypominać żałobę. Pożegnanie się z wiarą i obrazem Boga, znanym sobie od lat, z dającymi poczucie bezpieczeństwa rytuałami, jest przecież procesem przechodzenia przez stratę czegoś ważnego. Przyczyny takiej decyzji mogą być bardzo różne: może to być niewysłuchana (oczywiście w czyimś subiektywnym poczuciu) modlitwa w sprawie dla niego ważnej, dysonans poznawczy, wywołany różnicą między nauczaniem Kościoła w danej sferze a własnym postępowaniem, którego nie chce się albo nie może zmienić, ale także doświadczenie krzywdy ze strony ludzi Kościoła. Bardzo przejmujące są w moim odczuciu historie osób, które nawet skrzywdzone (np. poprzez molestowanie) chciały trwać w Kościele, ale ostateczną decyzję o exodusie podjęły na skutek tzw. dokrzywdzenia, czyli braku odpowiedniej reakcji reszty wspólnoty na ich krzywdę. Niektóre osoby swoje odejście od Kościoła traktują jako ostateczny cel podróży – inne jednak, na skutek różnych życiowych doświadczeń, po pewnym czasie (niekiedy bardzo długim) postanawiają do wiary i Kościoła – niekoniecznie katolickiego – powrócić.

Duchowość jest podróżą
Nie posiadam wykształcenia teologicznego i nie przeczytałam wszystkich mądrych ksiąg na temat rozwoju chrześcijańskiej duchowości. Wiem jednak, że w ujęciu katolickim (i szerzej: chrześcijańskim) wiara jest przede wszystkim relacją z Osobą. W relacjach z kolei zdarza się tak, że czasami jesteśmy z kimś (i Kimś) w dużej zażyłości, zaś kiedy indziej przeżywamy okres oddalenia, osłabienia bliskości, czy nawet zerwania kontaktu. Pismo Święte, które dla wierzącego jest żywym Słowem, odnoszącym się również do wnętrza niego samego, oddaje tę dynamikę między innymi w opisie wydarzeń Wielkiego Tygodnia: tłum (którym jesteśmy również my sami) krzyczy „Hosanna!”, a parę dni później „Ukrzyżuj!”; Piotr zapiera się Jezusa, ale później wylewa łzy żalu i tęskni za swoim Nauczycielem. Oczywiście, nie brak jest w Kościele osób, które nigdy wiary nie straciły i nie chciały oddalać się od wspólnoty – jednak dla naprawdę licznej grupy chrześcijan duchowość jest podróżą, która składa się z bardzo różnych etapów: jednym z nich może być odejście od kościelnych instytucji czy nawet doświadczenie braku wiary. Z kolei w ujęciu psychologicznym religijność jest rozumiana jako „zaangażowanie się w przekonania i praktyki charakterystyczne dla danej tradycji religijnej” (Dariusz Krok, Religijność a duchowość – różnice i podobieństwa z perspektywy psychologii religii, Polskie Forum Psychologiczne, tom 14, nr 1/2009) – przekonania natomiast bywają w cyklu życia weryfikowane, zmieniane lub pogłębiane. Zmiana w zakresie poglądów często wiąże się z kryzysem (życiowym, związanym z trudną sytuacją, lub rozwojowym, gdy przechodzimy z jednego etapu życia do drugiego, np. z dzieciństwa w okres dojrzewania). Zdarza się zatem, że ktoś, kto w dzieciństwie chętnie chodził do kościoła i z całego dziecięcego serca wierzył w opiekę „Bozi”, w wieku dojrzewania buntuje się przeciwko religii i traci tamten obraz Boga, a następnie, jako osoba dorosła, wraca do Kościoła. Jego wiara może wtedy stać się bardziej dojrzała, pogłębiona i podbudowana intelektualnie.

„Zobaczyłam Kościół, który nie dowala”
Taki proces może wydarzyć się właściwie na każdym etapie życia. W przypadku Marleny, którą spotkałam już jako osobę dorosłą i bardzo zaangażowaną w praktyki religijne, gorliwość w wierze była poprzedzona rozstaniem z Kościołem, o którym kobieta opowiada tak: – Wychowałam się w rodzinie religijnej, ale była to religijność zewnętrzna. Chodziliśmy do kościoła w niedziele i święta nakazane, jednak nikt nie był mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego właściwie to robimy – słyszałam, że jest to obowiązek, a Bóg karze tych, którzy lekceważą Jego prawo. Kiedy dorastałam, postanowiłam zbliżyć się do Boga – miałam dobrą, ciekawie prowadzoną religię w szkole. Chodziłam na spotkania oazowe, jeździłam na różne rekolekcje. Wszyscy moi przyjaciele byli religijni. Potem było katolickie liceum i studia na katolickiej uczelni. Omadlałam wszystkie ważne dla mnie sprawy. Wierzyłam, że Bóg każdego dnia się o mnie troszczy i że mogę Go poznać. Kryzys przyszedł pod koniec studiów. Moja wieloletnia znajoma wyznała mi, że chyba jest lesbijką. Powiedziała mi, że dla „takich jak ona” nie ma w Kościele miejsca. Zaczęłam dostrzegać, że rzeczywiście, nie brakuje księży czy dziennikarzy katolickich, którzy o gejach czy lesbijkach wypowiadają się bardzo agresywnie. Zaczęłam czytać różne książki, które krytykowały Kościół i wiarę jako taką. Dodatkowo miałam poczucie, że wielu moich znajomych, którzy są niewierzący, jest w porządku, podczas gdy niektórych ludzi ze wspólnot postrzegałam jako hipokrytów. Przestałam chodzić do kościoła. Doszłam do wniosku, że całe chrześcijaństwo jest źródłem ucisku człowieka. Totalnie zmieniłam swoje życie. Opuściłam duszpasterstwo, pracę magisterską chciałam pisać o aferach finansowych w Kościele. Zaczęły mi się przypominać różne dziwne rzeczy, które wmawiali mi religijni członkowie rodziny: że diabeł wciągnie mnie do piekła, jak będę się kłócić z mamą, że Bóg może kogoś ukarać rozpadem małżeństwa, jeśli nagrzeszy w młodości. Myślałam o formalnej apostazji, ale było mi na to szkoda czasu i energii – i tak żyłam przecież z dala od Kościoła i zacięcie go krytykowałam. Nawet kiedy umawiałam się z kimś na randkę, zaznaczałam, że nie chcę mieć do czynienia z katolikami. Ci, którzy pamiętali mnie jako „oazówkę”, nie mogli uwierzyć w moją przemianę – byli pewni, że spotkało mnie w Kościele coś złego, natomiast ja patrzyłam na nich jak na naiwnych, pogubionych ludzi. Trwało to około siedmiu, ośmiu lat. Byłam w tym czasie w związku, który się rozpadł tuż przed moim nawróceniem. Mój partner zostawił mnie z dnia na dzień, mimo że ja liczyłam już na zaręczyny. Okazało się, że odszedł do innej. Zostałam bez pieniędzy, bez celu, w ogromnym kryzysie psychicznym. I wtedy moja daleka kuzynka, gdy dowiedziała się od reszty rodziny, co się stało, zaproponowała mi, żebym poszła do psychologa, któremu nie było trzeba płacić. Przyjmował on… przy kościele, więc miałam opory, ale w końcu poszłam. Wylałam morze łez. A dwa dni później – z własnej woli, nie psychologa – polazłam do kościoła. Akurat była niedziela. Płakałam i kłóciłam się ze sobą, czy ja nie zaczynam wariować przez rozstanie. Stwierdziłam jednak, że gorzej nie będzie. Razem z kuzynką, na jej zaproszenie, poszłam na spotkanie jej wspólnoty. I tam zobaczyłam Kościół, który nie dowala. Były tam osoby nie tylko śpiewające „Alleluja!”, ale też rozmawiające o życiu, mówiące z szacunkiem o odmienności. Była dziewczyna, która opowiadała o swoim leczeniu zaburzeń odżywiania, i chłopak, który był biseksualny. Nikt ich nie atakował. Poczułam, że chcę tam zostać na dłużej, może parę miesięcy, aż ochłonę po zerwaniu. Nie czułam się wtedy jeszcze gotowa, aby wrócić do wiary, ale tam było mi po prostu dobrze. A już po niespełna trzech miesiącach przystąpiłam do spowiedzi generalnej. Odnalazłam współczującego Boga. Zaczęłam czytać ks. Tischnera i ks. Grzywocza, odkryłam media katolickie, w których nie pisze się o nikim jak o zagrożeniu. Bóg postawił na mojej drodze wspaniałych świeckich i wspaniałych księży. Znalazłam też miłość. Kiedyś mówiłam, że nie chcę faceta katolika – a po nawróceniu mówiłam, że chciałabym, aby mój ukochany był wierzący. I taki właśnie jest. Sprawa jest dość świeża, więc nie chcę mówić za dużo. Co mi zostało z okresu odejścia? Nie znoszę usprawiedliwiania religią zabobonów i przemocy, jestem na to wyczulona. Jeśli będę miała dzieci, nauczę je mądrej wiary, która nie opiera się na lęku.

Witaj w domu, zróbmy remont
Powody, dla których wracamy do Kościoła, są co najmniej tak samo liczne jak te, dla których od niego odchodzimy. Może to być doświadczenie obecności i miłości Boga, może być to zobaczenie twarzy Kościoła, która nie jest tylko surowa i groźna, ale zatroskana i łagodna. Zdarza się też, że powrót do wiary albo jej odkrycie jest efektem intelektualnego zrozumienia i przyjęcia jej prawd – tak do Kościoła dołączyła chociażby Edyta Stein, późniejsza święta Teresa Benedykta od Krzyża, którą do przyjęcia chrztu „zainspirowały” pisma św. Teresy z Ávili. Dla osób, które w pewnym momencie oddaliły się od wiary, uznając ją za „przeciwniczkę” posługiwania się rozumem, spotkanie z pogłębionymi intelektualnie środowiskami czy lekturami może pomóc w podjęciu decyzji o powrocie. Ważne jest także pytanie, co osoby, które w Kościele pozostały, mogą zrobić dla powracających. Łatwe i dostępne każdemu, kto chociaż w jakimś stopniu myśli obrazami biblijnymi, byłoby przyrównanie osób wracających do Kościoła do synów marnotrawnych – oto człowiek, który niegdyś się zbuntował, doświadczył duchowej nędzy, zmądrzał i postanowił wrócić do bogatego, bezpiecznego domu. Jednak takie podejście chroni bardziej nasze własne ego niż osobę, która wraca (i kolejne, które przecież w pewnym momencie również mogą odejść). Z perspektywy tych, którzy w Kościele zostają, każdy akt apostazji może być nie tylko „wielką pustką uczynioną w domu”, ale także – najbardziej czytelnym z możliwych sygnałem, że w tym domu coś nie działa tak, jak powinno. Z kolei każdy powrót oznacza, że musimy zadbać o powracającego tak, jak dba się o kogoś, kto wraca po długiej i niełatwej podróży: nie oskarżać o zniknięcie, ale najpierw zadbać o jego potrzeby: nasycić, opatrzeć rany, jeśli je ma, pozwolić odpocząć i zapewnić o swojej obecności. Później dopiero warto – a wręcz trzeba! – bez oskarżania spróbować wysłuchać i zrozumieć motywy, które stały za odejściem. W końcu, kiedy podróżny zostanie już godnie przyjęty w domu, musimy zrobić coś jeszcze: zabrać się za remont. Naprawić, na ile możemy, instalację ciepłowniczą, by pokoje, które kiedyś były zimne, stały się przytulne. Wstawić do salonu stół, przy którym wszyscy członkowie rodziny (także ten, który do niej powrócił) będą mogli rozmawiać o swoich potrzebach i być wysłuchanymi. Obok tablicy korkowej w przedpokoju, na której wieszamy listę obowiązków (bardzo przecież potrzebną!), umieścić drugą, na której będziemy przypinać kartki ze wzmacniającymi słowami. A jeśli wcześniej, na skutek niewiedzy lub zaniedbań, jakiś lokator dzielił przestrzeń ze sprawcą przemocy (zwłaszcza seksualnej), musimy natychmiast tego sprawcę od niego odizolować, zgłaszając sprawę odpowiednim organom.
Nie mogę zagwarantować, że z tak wyremontowanego domu nikt nie odejdzie. Mam jednak przeczucie, że do takiego miejsca łatwiej będzie powracać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki