Papieska Komisja Biblijna, której Ksiądz jest członkiem, przygotowuje dokument na temat cierpienia. Moje pierwsze skojarzenie z tym terminem w kontekście Maryi to Pieta, ale pierwsza taka figura została wyrzeźbiona dopiero w XIV wieku… W żadnej z Ewangelii nie ma sceny, w której Matka trzyma Syna w objęciach po zdjęciu Go z krzyża. Obraz, jaki mamy w głowach, został uformowany poprzez twórczą wyobraźnię artystów. To zresztą fenomen, że jedynym źródłem wiedzy o Maryi jest Biblia i nie ma tam zbyt wielu informacji, a powstała cała dziedzina na Jej temat – mariologia! Na ile więc nasz obraz Maryi pozostaje w zgodzie z faktami?
– W swoim zasadniczym rdzeniu obraz Maryi zawarty w tradycji zgadza się z obrazem z Ewangelii. Ponieważ jednak Kościół opiera się nie tylko na słowie spisanym, ale także na żywym słowie przekazywanym ustnie, interpretowanym w liturgii, to kontekst tradycji bardzo wiele wnosi w kult maryjny. Punkt wyjścia, najważniejsze źródło, to oczywiście teksty biblijne. Jest to tradycja pewna, ostatecznie spisana, na której bazowały wspólnoty wczesnochrześcijańskie, ale miały też do dyspozycji apokryfy (to samo dotyczy nauczania Jezusa) i wiedzę ustną pochodzącą z kręgu uczniów, a może rodziny Maryi. Poza tym kult maryjny rozwijał się przez wieki, głównie w epoce średniowiecza. Jej postać była wtedy niezwykle ważna i popularna.
Jeśli chodzi o Pietę, w drugim rozdziale Ewangelii św. Łukasza Maryja słyszy zapowiedź, ofiarowując Syna w świątyni: „Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 35). Bóg zapowiada tu cierpienie Matce Odkupiciela i Mesjasza. Ono też łączy Ją z Nim, chociaż ma inny sens. Biorąc pod uwagę bliskie relacje Maryi i Syna, trudno sobie wyobrazić, żeby Ona nie przeżywała Jego misji i Jego cierpień. Wiemy z tej samej Ewangelii Łukasza, że Maryja zachowywała wszystkie słowa Syna w sercu (Łk 2, 19). Nosiła je w sobie i medytowała. Widziała, jakiego odrzucenia doświadcza Syn w czasie publicznej działalności. Widzimy ją także, jak towarzyszy Jezusowi pod krzyżem w czasie męki i konania – w opisie Pasji np. w Ewangelii Jana. Jezus przed śmiercią polecił Ją swemu uczniowi jako jego matkę. Wszyscy Mistrza zdradzili, uczniowie, z wyjątkiem Jana – opuścili Go, ale są przy Nim kobiety: „Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 25–27). Skoro widzimy Ją przy krzyżu, to tradycja wczesnochrześcijańska dedukuje, że mogła być obecna przy złożeniu Jezusa w grobie. Pochówek ten był inny niż w przypadku złoczyńców skazanych na śmierć, których bezimiennie wrzucano do dołu. Rzymianie pozwolili, by ciało Jezusa zdjęto z krzyża, namaszczono, pochowano z czcią. Matka zapewne stała wtedy obok, Pieta jest więc jakby naturalną kontynuacją sceny znanej z Biblii. Syn zostaje złożony na Jej kolanach, Ona się z nim żegna, po czym Ciało zostaje złożone do grobu. Logicznie rzecz biorąc, nie ma więc w Piecie nic, co byłoby sprzeczne z tekstami Pisma Świętego.
Pieta pięknie oddaje wyjątkową relację Maryi ze Zbawicielem. Józef musiał już wtedy nie żyć, bo Jezus w „testamencie” oddał Ją pod opiekę Jana. Jaka była sytuacja i status wdów w ówczesnym Izraelu? Biblia wielokrotnie wskazuje na sieroty i wdowy jako wzór ubogich, osamotnionych i zmarginalizowanych. Kiedyś nie było ZUS-u, emerytur i opieki ze strony państwa. Kobieta zostawała bez męskiej ochrony i bez środków do życia…
– Sytuacja wdowy, która traci jedyne dziecko, była dramatyczna. Wdowy, sieroty, obcokrajowcy to kategorie ludzi najbardziej narażonych na nędzę ekonomiczną i wyzysk. Wspomina o nich już Stary Testament, gdzie znajdujemy „prawa przymierza”, nakazujące ich ochronę (Wj 22, 20–21). Po zawarciu przymierza na górze Synaj pojawia się pakiet praw, które dotyczyły najbardziej marginalizowanych i wrażliwych grup. Starożytni mieli świadomość tego, jak trudna jest sytuacja kobiety po utracie męża i że trzeba ją otoczyć szczególną opieką.
Kobieta w starożytności to początek i koniec rodziny. Początek, bo to ona rodzi życie. Koniec, gdyż łatwo ją od rodziny odciąć. Według prawa kobieta po śmierci męża pozostawała w pewnej próżni: jeżeli nie miał się nią kto zająć, np. mąż nie miał braci (u Żydów obowiązywało prawo lewiratu), którzy mogli ją pojąć za żonę, albo nie miała dzieci – zwłaszcza synów, którzy chcieliby ją wziąć do swojego domu i utrzymywać, jej sytuacja była dramatyczna. Mogła wrócić do domu ojca, jeśli żył i miał środki na jej utrzymanie. Jeśli była bogata, pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, posiadała swój własny majątek, miała z czego żyć i mogła się jakoś urządzić. Maryja pochodziła jednak z ubogich warstw społecznych, z ciężko pracującej i ledwo wiążącej koniec z końcem grupy środka (stanowiącej około 90 proc. społeczeństwa). Wdowa z jej pozycją pozostawiona sama sobie, trafiała na ulicę, gdzie musiała żebrać.
Rodzice Maryi też już nie żyli. Wiemy, że długo nie mogli mieć dzieci, a ona została przez nich (Annę i Joachima) wymodlona. Urodziła się dość późno.
– Miała rodzinę, bo pod krzyżem stała jej siostra, czyli prawdopodobnie kuzynka. Jezus oddał Maryję w pięknym i symbolicznym akcie pod opiekę Janowi, co oznaczało, że oparciem miała być dla niej przede wszystkim rodzina Jego uczniów. Tak zyskała zabezpieczenie ekonomiczne, inkorporowana w szerszą rodzinę uczniowską. Maryja to przedstawicielka anawim, ubogich Jahwe, którzy żyli ufnością pokładaną w Panu, ale także dobrocią i miłosierdziem innych. Jezus także należał do tej grupy, potrzebował pomocy. Nie był w stanie nauczać bez wsparcia bogatych kobiet, które szły za Nim i Jego uczniami.
Relacja Maryi z Bogiem była absolutnie wyjątkowa, nie miała w naturze pierworodnego grzechu, który my dziedziczymy po Adamie i Ewie. Rozumiała więcej… Mimo tego nurtuje mnie pytanie, jak wyobrażała sobie swoje życie po zwiastowaniu. Posłaniec Boga zapowiedział Jej wspaniałą, królewską, pełną sukcesów przyszłość. W scenie zwiastowania czytamy: „poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. (Łk 1, 31–33). Maryja śpiewa też w Magnificat: „błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny […]. On przejawia moc ramienia swego […]. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych”. Hymn prawdopodobnie włożyli jej w usta autorzy Biblii, to jest kompilacja tekstów starotestamentowych. Ale czy nie mogła wziąć słów Gabriela dosłownie? Mam wrażenie, że kiedy Bóg mówi coś wspaniałego i obiecuje wielkie rzeczy, Jego wybrańcy mają prawo spodziewać się czego innego. Potem przekonują się, ile muszą znieść, zanim się to spełni – w niebie!
– To jest dobre pytanie, bo chociaż nie ma w Biblii nic na temat momentów zwątpienia w życiu Maryi, to doświadczała prób wiary, jak każdy człowiek. Pojawiały się one u wielkich proroków, jak Eliasz czy Jeremiasz, u Piotra i innych uczniów. Gdyby Maryja doświadczała „nocy ciemnej”, pod krzyżem wyrażała modlitwę pełną bólu, skargi do Boga – ewangeliści by to zapisali. Nie bali się realistycznych opisów ludzkiej drogi wiary, zmagań. Maryja na pewno też je przeżywała. Ona jest wspaniałym obrazem wiary, która się rozwijała.
Kiedy Bóg przychodzi do Niej w Nazarecie z propozycją, że stanie się matką Syna Bożego, matką Króla Izraela, któremu „Bóg da mu tron Jego praojca Dawida”, wszystko musiało brzmieć wręcz nieprawdopodobnie. Bycie królem w Izraelu jest jednak różne od tego, co sobie wyobrażamy. Król to nie ktoś, kto żyje w luksusie, ale ten, kto realizuje Boże Prawo. Problemem w dialogu z Panem są często nasze wyobrażenia, oczekiwania wobec Boga. Droga z Bogiem zawsze odkrywa przed nami rzeczy, które nas zaskakują. Nie tak sobie to wyobrażaliśmy – czeka na nas tyle walki, zmagań, cierpienia. Nie inaczej było z Maryją. Usłyszała o królowaniu jej Syna i było ono rzeczywiste, ale… nie z tego świata i nie na jego wzór (J 18, 36). Jezus króluje z Krzyża. Bóg, kiedy obiecywał Maryi, że stanie się Matką Króla, nie mówił o zaświatach, ale o czasie ziemskiego życia, w którym miało się zrealizować panowanie jej Syna.
Maryja jest figurą córki Boga, ale zwyczajowo czci się Ją i pokazuje wyłącznie w roli matki. W dodatki Matki i Dziewicy w jednym, czego nie da się naśladować w żaden znany nam po ludzku sposób. Nie jest niestety przedstawiana jako wzór żony. A przecież była nią przez wiele lat. Jej relacja z Józefem może chyba inspirować wiele świeckich kobiet pytających o to, jak budować małżeństwo. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie intryguje. Niezgodne z tradycją Kościoła słowa z Ewangelii św. Mateusza: „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie, lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna” (Mt 1, 24–25). Z tego tekstu wynika, że potem współżyli, nie byli białym małżeństwem. Jak mamy traktować ten fragment?
– W tradycji przyjęła się interpretacja, że przez całe małżeństwo Józef i Maryja nie mieli kontaktów fizycznych. I można to zrozumieć, jeśli weźmiemy pod uwagę cały kontekst ich małżeństwa, bo ich związek nie był zwyczajny. Małżeństwo Maryi i Józefa było bardzo szczególne. Józef dał Jezusowi rodowód Dawidowy jako jego prawdziwy, ziemski ojciec, w sensie prawnym. Maryja była jego pełnoprawną małżonką, ale przede wszystkim była Matką Jezusa. Ten tytuł i rola dominują w Jej życiu ze względu na wyjątkowość Syna. W tej roli widać też absolutną wyjątkowość kobiet, która polega na dawaniu życia. Mężczyzna tego nie zrobi. Dziś podkreślamy, że nie można mówić wyłącznie o jednym powołaniu kobiety – do bycia matką, jednak macierzyństwo i związane z tym predyspozycje wyraźnie ją wyróżniają. Z tych powodów bycie żoną, towarzyszką życia, schodzi nieco na dalszy plan u Maryi. Ale było to równie ważne jak macierzyństwo. Tak samo jak w przypadku większości współczesnych kobiet.
Pamiętajmy, że kiedy Maryja urodziła Syna Boga, musiała mieć szczególny status w oczach Józefa. Podchodził do niej z ogromnym szacunkiem, ale też z bojaźnią, co widać w słowach anioła z Mt 1, 20: „nie bój się wziąć do siebie twojej małżonki, Maryi”. Tłumaczy to, dlaczego Józef już się do niej nie zbliżył. Nie zmienia to natomiast faktu, że Józef był prawdziwym mężem; prawdziwym ojcem i opiekunem Jezusa. To on się o Niego troszczył, wychowywał Go i przekazał Mu tradycje religijne.
Na relację oblubieńczą Maryi i Józefa patrzę jak na miłość z Pieśni nad Pieśniami. Tam też nie ma seksu sensu stricte. Czemu nie przychodzi nam do głowy ta analogia i traktujemy Maryję tylko jako Oblubienicę Ducha? To była relacja partnerska, wyjątkowa też pod tym względem.
– To ładne porównanie. Oni żyją razem, mieszkają razem, wspólnie znoszą wszelkie trudy. Może ten rodzaj relacji jest dziś dla nas wyzwaniem, bo już sobie nie wyobrażamy życia w miłości bez seksu? To była prawdziwa, piękna, pełna zaufania, ludzka miłość.
---
KS. PROF. MARCIN KOWALSKI
Biblista z katedry Teologii Biblijnej i Proforystyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II; członek Papieskiej Komisji Biblijnej; dyrektor Centrum Relacji Katolicko-Żydowskich KUL im. Abrahama J. Heschela