Jeśli w wyszukiwarkę internetową wpisać „kult maryjny”, „Maryja” lub inne podobne słowo, ukażą się nam strony przepełnione patriotycznym i religijnym patosem. Na pierwszy rzut oka nic w tym złego. Pobożność ludowa, która w dużej mierze w polskiej kulturze koncentruje się na patosie maryjnej narracji historycznej, naturalnie wpisuje się w takie treści. Istnieje jednak niebezpieczeństwo pewnej przesady. Przysłonięta tą narracją ludzka twarz Maryi, nie pozwala duchowości maryjnej dojrzewać do tego, co najważniejsze: nie pozwala zobaczyć jej człowieczeństwa, jej zwykłego codziennego życia, które mogłoby inspirować do naśladowania. Dlatego tak ważne są słowa ojca Celestyna Napiórkowskiego, jednego z najlepszych współczesnych polskich mariologów, który często powtarzał: „O Maryi nigdy dość, ale poprawnie!”.
Biblijne odkrycia
Przyznam szczerze, że ja również miewam uczucia ambiwalentne. Szczególnie wtedy, kiedy czytam lub oglądam obrazy Maryi utrwalone w polskiej sztuce i popularnej katechezie. Patrząc na niektóre z nich, nachodzą mnie myśli: chyba piękniej wyglądała bez korony. W ślad za nimi rodzi się jednak we mnie pewien niepokój: a może jestem za mało pobożna, a może moje myśli są jakoś świętokradcze? I chociaż umiem zrozumieć intencje, które stoją za koronowaniem obrazów, nie zawsze potrafię się do nich wewnętrznie przekonać. No i zastanawiam się: co jest nie tak? Czy tylko ja tak mam?
Na szczęście trafiłam na książkę, która w moich maryjnych rozterkach bardzo mnie uspokoiła. Przekonała mnie, że kierunek moich myśli jest ostatecznie bardzo słuszny: ja nie neguję tradycyjnej maryjności, ja tylko bardzo bym chciała, aby nie ograniczała się ona do podziwiania tego, co dla nas niedostępne – nikt z nas Matką Boga nie będzie – ale aby inspirowała do głębszego życia duchowego. Bardzo bym chciała, aby Maryja była w moim życiu kimś więcej niż „Królową nieba i ziemi” wysłuchującą próśb. Bo tylko wtedy, odnajdę w Niej kogoś naprawdę bliskiego: człowieka, kobietę i pielgrzyma wiary, który jest tak bardzo do mnie podobny, że ja również mogę upodabniać się do Niej.
Jeśli więc ktoś zmaga się z podobnymi dylematami, jak miewam ja, powinien przeczytać książkę Branta Pitra Jezus i żydowskie korzenie Maryi. Tym bardziej że już na samym początku autor podkreśla, że powstała ona z dedykacją dla każdego, kto kiedykolwiek zastanawiał się, co Biblia tak naprawdę mówi o Maryi. Czytelnik zostaje zaproszony w podróż, podczas której Miriam z Nazaretu poznaje oczami starożytnych Żydów. Dzięki bardzo wnikliwej i rzetelnej egzegezie tekstów biblijnych, zarówno Starego, jaki Nowego Testamentu, może przekonać się, jak bardzo nauka Kościoła katolickiego o Maryi swoimi korzeniami sięga judaizmu. I że tam znajdują się również najbardziej żywotne źródła późniejszej ludowej pobożności maryjnej, w których powinna się ta właśnie pobożność nieustannie oczyszczać.
Dawid i Arka: zadziwienie pierwsze
Moim pierwszym zadziwieniem nie jest samo nazywanie Maryi Arką Przymierza. Każdy, kto choć raz odmawiał litanię loretańską, z takim określeniem się już spotkał. Mógł jednak, podobnie jak ja, zadać sobie pytanie: a właściwie dlaczego Maryję nazywamy Arką Przymierza? Odpowiedź jest prosta: tak jak w opowiadaniach ze Starego Testamentu Arka, czyli skrzynia, skrywała w sobie kamienne tablice przymierza, i była przez to dla narodu wybranego znakiem Bożej obecności, tak Maryja była tą, która pod sercem nosiła Jezusa, Syna Bożego. Kierunek myślenia jest słuszny. Ale niepełny! Tak, Arka Przymierza stała się mieszkaniem Boga na ziemi w czasach starotestamentalnych. Prawdą jest również, że gdy nadszedł czas Nowego Przymierza, „Słowo staje się Ciałem i zamieszkało między ludźmi”. A Jego pierwszym mieszkaniem była Maryja. Jednakże, gdy dokładniej przeanalizujemy tekst z Ewangelii według św. Łukasza i porównamy go ze starotestamentalną historią sprowadzenia Arki przez króla Dawida do Jerozolimy, odnajdziemy niesamowite podobieństwa. W Drugiej Księdze Samuela czytamy, że Dawid „udał się w góry, do ziemi Judy, by sprowadzić stamtąd Arkę Przymierza”. W opowiadaniu Łukasza natomiast odnajdziemy scenę opisującą Maryję, która wyruszyła w góry, do ziemi Judy, aby odwiedzić Elżbietę.
W Księdze Samuela czytamy, że Dawid w pewnym momencie stwierdził, iż nie jest godny, aby przyjąć w swoim mieście Arkę Przymierza. Podobne zdarzenie odnajdujemy w Ewangelii: Elżbieta witając się z Maryją, zapytała: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”. Tak więc i ona, analogicznie do Dawida, przyznała się do uczucia niegodności, aby przyjąć w swoim domu Arkę noszącą Boga, Maryję, która nosi w sobie Jezusa.
A kto pamięta, co robił Dawid przed Arką, gdy niesiono ją wśród radosnych okrzyków? Król podskakiwał i tańczył. Gdy Maryja weszła do domu Elżbiety, ta również wydała radosny okrzyk, a dziecko w jej łonie poruszyło się, czy też – jak czytamy w innych tłumaczeniach – „podskoczyło”. W tekście oryginalnym autor Ewangelii użył czasownika skirtao, co dosłownie znaczy „zatańczył”. Ale, co ciekawe, autorzy greckiego tłumaczenia Starego Testamentu – nazywane w tradycji żydowskiej Septuagintą – również użyli czasownika skirtao, opisując tańczącego Dawida.
Ponadto w Księdze Samuela odnajdujemy informację, że Arka pozostawała przez trzy miesiące w górach. A kto pamięta, jak długo Maryja pozostała w domu swej kuzynki? Otóż pozostała w górach, w domu Elżbiety, około trzech miesięcy. Fascynujące! A to zaledwie niewielka część zestawienia tekstów Starego i Nowego Testamentu, które porównują Maryję do Arki. We wspomnianej książce znajdziemy ich więcej.
Koronacja Królowej: zadziwienie drugie
Przyznałam się już, że wizerunki Maryi w koronie budzą czasem moje zakłopotanie. Chcę jednak zaznaczyć: absolutnie nie mam zamiaru kwestionować tej tradycji. To są jedynie moje skojarzenia, które bardziej niż do kultury religijnej, biegną chwilami do feudalnej przeszłości. Z zadziwieniem odkryłam jednak, że źródło nadania Matce Bożej tytułu królowej jest bardzo biblijne. Proszę mi jednak pozwolić, że najpierw – zanim odpowiem, gdzie w Biblii to znalazłam – tak jak dzieci na katechezie i Was, Czytelnicy, zapytam: kim jest królowa? Większość zapewne odpowie: żona króla. I jest to odpowiedź dobra. Tyle że tylko wtedy, gdy ograniczymy się do naszej europejskiej kultury. Bo odpowiedź jest co najmniej nieprecyzyjna, gdy dotyczy zwyczajów panujących w starożytnym Izraelu. Tam tytuł królowej przypadał nie zawsze żonie, a matce króla! Najlepiej pokazuje to historia Batszeby. Dopóki żyje Dawid, jego żona składa mu pokłony i zwraca się do niego słowami „Mój Panie”. Po śmierci męża, gdy na tronie zasiada ich syn Salomon, Batszeba zaczyna być nazywana królową. Kim jest Jezus? Wracamy znów do Ewangelii według św. Łukasza. W scenie zwiastowania anioł wypowiada słowa odnoszące się do Jezusa: „Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Te słowa zapowiadają więc w sposób ewidentny narodziny króla. Ale zgodnie z żydowskim zwyczajem, Jego matka, Maryja, będzie królową.
Muszę przyznać, że takie uzasadnienie dla współczesnych ukoronowań Maryi mnie przekonuje. Aczkolwiek pozostaje otwarte pytanie, czy podobnie jak we mnie, także w innych, korona Maryi rodzi skojarzenia symbolicznie oderwane od Króla, którym jest Chrystus, i wiążą je z władzą świecką, feudalną, całkowicie uzależniającą władzę Maryi od Jezusa. Może więc nie tyle tradycję koronowania obrazów należy zmieniać, ile ją biblijnie i duchowo pogłębiać, pokazywać jej chrystocentryczny charakter. No i robić to tak, aby sama estetyka potrafiła ukazywać królewskość Maryi w jej relacji do Jezusa.
Matka i Dziewica: zadziwienie trzecie
Znamy doskonale scenę, w której Jezus z krzyża wypowiada słowa: „Oto Matka twoja”. I z pewnością wielokrotnie słyszeliśmy teologiczną interpretację tych słów: Maryja jest Matką wszystkich wierzących, Matką Kościoła. Jezus pragnął, by Jego matka stała się matką wszystkich. A czy przyszło komuś do głowy, że w ten sposób Jezus wypełnia czwarte przykazanie Dekalogu? W czasach biblijnych nie było zabezpieczeń socjalnych typu renta czy emerytura. Opiekę nad starszymi, schorowanymi i słabymi rodzicami podejmowały dzieci. Były do tego zobowiązane przykazaniem: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Odmówienie pomocy starzejącym się rodzicom, zaliczano w świecie żydowskim do grzechów ciężkich (por. Mk 7, 9–13). A co jeśli kobieta była wdową i umierało jej jedyne dziecko? Wówczas zdana była na miłosierdzie na przykład ze strony sąsiadów. Jezus, jedyny Syn Maryi, umierając na krzyżu, oddaję Ją pod opiekę Jana. Zapewnia w ten sposób opiekę dla Miriam. Jezus wypełnia prawo żydowskie, ale tym samym Ewangelia przekazuje nam prawdę o tym, że Jezus jest jedynym dzieckiem Maryi. Gdyby miał rodzeństwo, Jezus nie prosiłby umiłowanego apostoła o przyjęcie Jego Matki do swojego domu.
Ta scena prowadzi nas także do głębszego rozumienia tytułu Maryi, który po grecku brzmi: Parthenos – zawsze Dziewica. Przypomnę, punktem wyjścia były słowa „Oto Matka twoja”, które spontanicznie ograniczamy do duchowego testamentu Jezusa. Sięgając do żydowskiej tradycji, nasze spojrzenie nagle staje się jednak dużo szersze. Okazuje się, że tytuł Dziewica potwierdza macierzyństwo Maryi, które się zrealizowało tylko wobec Jezusa. Maryja jest dziewicą, tzn. po urodzeniu Syna Bożego nie miała już innych dzieci, a Jezus nie miał sióstr i braci.
Zadziwienie czwarte, piąte, szóste…
Jest ich naprawdę wiele: Maryja nowa Ewa, nowa Rachela, Matka Kościoła. Nie mogę ich tutaj wszystkich opisać. Wybrałam zaledwie trzy. Takie, które mnie osobiście bardzo zachwyciły. Pokazały mi, że Maryja, w swojej prostocie wiary, realizowała wielkie plany Boże wobec ludzkości, nie zdając sobie z sprawy z wszystkich konsekwencji tego, co robi. Wpisała się w wielką wędrówkę narodu wybranego do Ziemi Obiecanej, która dzięki Jej Synowi, stała się wędrówką całej ludzkości do królestwa Bożego.
Teksty biblijne pokazują Jej życie w taki sposób, aby pokazać nam, jak ważna jest prosta wierność. Szczególnie wtedy, gdy zdaje się, że nasze starania nie mają sensu, kiedy wydaje się, że tak niewiele osób docenia to, co robimy. Maryja nie oglądała wielkich owoców swojej ufnej wiary. Nie mogła wiedzieć o tym wszystkim, co dzisiaj, po wielu wiekach, odczytujemy z kart Pisma Świętego na jej temat. A mimo to widziała sens w swoim bezgranicznym oddaniu.