Zanim uzasadnię mój śmiały wniosek na temat Jego upodobań, nieco historii, geografii i etymologii. Najstarsze ślady osadnictwa na terenie Jerozolimy pochodzą z IV tysiąclecia przed naszą erą, jednak jest to i tak o połowę krócej niż historia najstarszych miast na świecie. Swój rozwój zaczęła ona od góry Syjon, czyli obecnie wzgórza świątynnego. Ufundowana w pustynnym terenie Gór Judejskich miała zdecydowanie gorsze warunki do bogacenia się niż, na przykład, leżące niedaleko w żyznej dolinie Jerycho. Jednak Bóg, posługując się do tego Dawidem, wybrał sobie właśnie je na swoją siedzibę.
Nieco historii
Kiedy Saul i trzej z jego synów giną w bitwie, syn Jessego ogłasza się królem Judei. Jego stolicą zostaje Hebron i tam właśnie udają się przedstawiciele pozostałych pokoleń Izraela, by obwołać Dawida królem (zob. 2 Sm 5, 1) po śmierci najmłodszego syna poprzedniego panującego. Po przejęciu władzy nad wszystkimi szczepami Judejczyk zaczyna walkę o kolejne ziemie, które zjednoczy pod swoim panowaniem. Jedną z pierwszych zdobyczy jest miasto należące wówczas do Jebusytów, po hebrajsku nazywane Jeruszalem. Tu zostaje przeniesiona stolica państwa, co z wielu względów jest zdecydowanie przemyślaną decyzją: przesuwa centrum decyzyjne z Judei na ziemie bliżej pozostałych pokoleń hebrajskich, do tego tereny należące do pokolenia Beniamina. Z niego wywodził się Saul, a więc Dawid stosuje tu ewidentnie zasadę, że własnych (nawet potencjalnych) wrogów należy trzymać blisko. Syjon, czyli dosłownie „twierdza”, to rewelacyjne do obrony miejsce. Nadto zgodnie z tradycją jest to dawna Moria, a więc góra, na której Abraham chciał złożyć ofiarę z Izaaka, oraz miasto Salem, którego królem i arcykapłanem był Melchizedek. Legitymizowało to władzę Dawida nie tylko politycznie, ale też religijnie, kiedy jednak spojrzymy na te cechy z perspektywy Nowego Testamentu, sytuacja zdecydowanie się zagęszcza znaczeniowo. O tym jednak szerzej za chwilę.
Teraz warto zwrócić uwagę na niejasną etymologię nazwy miasta. Najszerzej przyjęta wersja pochodzenia słowa „Jerozolima” mówi o zbitce słów „jerusza” (spadek, miasto) oraz „szalom” (pokój), czyli byłoby to w wolnym tłumaczeniu „miasto pokoju”. Nazwa ta zmieniała się w dziejach – w Księdze Rodzaju miejscowość tu położona nosiła nazwę Salem (zob. Rdz 14, 18–20). Po upadku powstania żydowskiego w 70 r. miasto pozostawało w ruinie, dopóki cesarz Hadrian nie nakazał założenia tam rzymskiej kolonii, której nadał nazwę Aelia Capitolina. Druga część tego określenia była jak policzek wymierzony w twarz Żydom, gdyż wywodzi się ona od tytułu Jowisza Kapitolińskiego, któremu to miejsce zostało oddane pod opiekę. Miasto Jahwe stało się miastem bożka.
Śmierć za niewierność
Zresztą to tylko jeden z momentów w dziejach Jerozolimy, kiedy ona umiera, by zmartwychwstać. Jeśli spojrzymy chociażby do ksiąg proroków większych – Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela – znajdziemy tam także powód, dla którego Bóg zezwala, by Jego ukochane miasto było niszczone. Za każdym razem jest to odwrócenie się od Niego, naruszenie lub zerwanie przymierza. Nie uratowała miasta nawet obecność w nim świątyni, a w niej Arki – istotniejsza dla Boga jest wierność mieszkańców. Pogardzany przez nich i stawiany na równi albo i niżej niż bożki ludów ościennych, ostatecznie opuszcza swoje miasto i wydaje je na łup najeźdźców. Kiedy mamy w pamięci, opisany u Mateusza (zob. Mt 23, 37), płacz Jezusa nad Jerozolimą, trudno oprzeć się myśli, że to obraz bólu Boga, który karał ukochane miasto już kilkukrotnie, a ono nadal jest Mu niewierne. Przyjedzie jednak czas, że pozbędzie się tej wady, a proces, który do tego doprowadzi, zaczyna się, kiedy do Jerozolimy przybywa wcielony Bóg – prawdziwy Baranek.
Wypełnienie zapowiedzi
Jezus z Nazaretu jest tym, kogo zapowiadał Izaak, jednak w Jego przypadku żaden anioł nie zatrzyma rąk wymierzających mu karę śmierci. Jest też królem pokoju, a więc nosi tytuł pierwotnego władcy-kapłana tego miasta – to właściwy Melchizedek, zresztą składający ofiarę z wina i chleba, przemienionych w Jego krew i ciało. Pochodzi z rodu Dawida, a więc ma prawa do jego tronu i jego miasta. Wreszcie to On wzniesie, jako ten, czyje ręce nigdy nie zostały splamione krwią cudzą, Bogu prawdziwą świątynię.
Jak pisałam we wcześniejszym tekście, teraz przybytkiem staje się każdy z wierzących i jednocześnie my jako wspólnota. Jednocześnie jednak pozostajemy Jerozolimą, a więc miastem Boga – przestrzenią, w której jest świątynia, ale która jeszcze się nią doskonale nie stała. To obraz tego, że wciąż jesteśmy zdolni do naruszania, jeśli nie zerwania przymierza. Jeśli uporczywie nie nawracamy się, Bóg pozostawia nas na łup konsekwencji naszych wyborów. Dzieje Kościoła są pełne opowieści o dynamicznych wspólnotach, które straciły pierwotną gorliwość, a potem wymarły, jak chociażby Kościoły w północnej Afryce, które w większości uległy naporowi islamu, chociaż wcześniej, kiedy były wierne Bogu, nie złamały ich wieki prześladowań.
Wybrana przez Boga
Najistotniejsze jest to, że o szczególnym znaczeniu Jerozolimy nie stanowi to, że jest najstarszym, największym, najpiękniejszym czy najświętszym miastem na świecie, bo nim nie jest. Nawet nie należy od początku do Izraelitów, nie mówiąc o rodzie Dawida. Jej szczególne miejsce w dziejach wynika z tego, że została wybrana przez Boga. Posłuchajmy, jak On o tym opowiada w Księdze Ezechiela: „Ojciec twój był Amorytą, a matka twoja – Chetytką. A twoje urodzenie: w dniu twego przyjścia na świat nie ucięto ci pępowiny, nie obmyto cię w wodzie, aby cię oczyścić; nie natarto cię solą i w pieluszki cię nie owinięto. Żadne oko nie okazało współczucia, aby spełnić względem ciebie jedną z tych przysług przez litość dla ciebie. W dniu twego urodzenia wyrzucono cię na puste pole – przez niechęć do ciebie. Oto Ja przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię, jak szamotałaś się we krwi. Rzekłem do ciebie, gdy byłaś we krwi: «Żyj, rośnij!». Uczyniłem cię jak kwiat polny. Rosłaś, wzrastałaś i doszłaś do wieku dojrzałego. […] Oto przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię. Był to twój czas, czas miłości. Rozciągnąłem połę płaszcza mego nad tobą i zakryłem twoją nagość. Związałem się z tobą przysięgą i wszedłem z tobą w przymierze – wyrocznia Pana Boga – stałaś się moją. […] Zostałaś ozdobiona złotem i srebrem, przyodziana w bisior oraz w szaty jedwabne i wyszywane. Jadałaś najczystszą mąkę, miód i oliwę. Stawałaś się z dnia na dzień piękniejsza i doszłaś aż do godności królewskiej” (Ez 16, 3–7b.8.13).
Bóg więc jest tym, który wybiera swoje miasto i który ma moc je umocnić, rozwinąć i nadać godność, nawet królewską. To oznacza, że punkt wyjścia tej relacji nie jest istotny, najważniejszy jest punkt dojścia. A jego opis znajdujemy w Apokalipsie św. Jana (zob. Ap 21–22, 5) w powalającym, jeśli chodzi o wspaniałość i piękno zapowiedzi, opisie Nowego Jeruzalem, czyli Kościoła w jego ostatecznej pełni. Nie ma tam świątyni, bo ono samo jest przybytkiem. To oznacza, że Bóg w nim zamieszkuje i sprawowany jest w nim jedyny właściwy kult – w Duchu i prawdzie – tym razem już na wieki.