Logo Przewdonik Katolicki

Maryja – Matka i nie tylko

Małgorzata Bilska
fot. materiały Prasowe/The Chosen

Czasem w tych najbardziej ludzkich elementach życia Maryja nie jest pokazywana po ludzku – rozmowa z kard. Grzegorzem Rysiem

Postać Maryi budzi dyskusję, bo wiedzy na Jej temat jest bardzo mało, a stała się Ona jedynym wyznacznikiem powołania dla milionów kobiet. Z badań zrealizowanych cztery lata temu na Pomorzu przez ks. dr. Remigiusza Szauera wiemy, że młode kobiety są mocno zdystansowane do maryjności, deklarując wyraźnie częściej niż respondentki w innych grupach wiekowych niewiarę lub zwątpienie. Może to wskazywać także na brak inspiracji wzorcami maryjnymi przekazywanymi przez Kościół. Jak podkreślają respondentki, maryjność prezentowana przez Kościół nawiązuje do stereotypowych wzorców roli kobiety, uwydatniając jej rolę służebną, milczącą, będącą przede wszystkim piastunką domowego ogniska i gospodynią. W tym kontekście zawodowe aspiracje kobiety oraz jej zaradność społeczna pozostają drugorzędne, a zamiast tego – według respondentek – pojawiają się takie cechy pełnionej roli, jak: poświęcenie, oddanie mężowi i dzieciom czy porzucenie ambicji na rzecz wierności domowym obowiązkom i cierpiętnictwa. Potwierdzają to też inne dane. To wszystko przeczy przekonaniu wielu księży, że kobieta jest ceniona w Kościele bardziej niż gdzie indziej. Czy jest możliwa reinterpretacja tradycyjnej narracji o Maryi, z uwzględnieniem głosu kobiet?
– Najbardziej mnie zaskoczył zarzut pokazywania Maryi od strony cierpiętniczej. Nie do końca to rozumiem.

Pieta? Maryja słyszy od Symeona „Twoją duszę miecz przeniknie”. Jej życie to cierpienie.
– A która matka by się śmiała, trzymając na rękach zmarłego syna? Ten obraz mógłby być dzisiaj bardzo pożyteczny dla człowieka, który przeżywa dramatyczne problemy, bo zderza z koniecznością opuszczenia domu, udaje się na emigrację, ma problemy wychowawcze z własnym dzieckiem, którego nie rozumie, doświadcza dramatu straty dorosłego dziecka, które umarło. To może też być dramat życia samotnego, wdowiego. Życie Maryi nie było usłane różami, ale wydawało się, że przez to jest bliższa współczesnemu człowiekowi niż dalsza.
Zgadzam się, że można ją pokazywać w sposób cukierkowy, uproszczony. Nie brakuje w Kościele takiej uproszczonej narracji dotyczącej cierpienia, krzyża. Wina jednak leży po stronie narracji. Trzeba może zrobić rachunek sumienia oraz podjąć poważną refleksję nad tym tematem?

To na pewno znak czasu!
– W momentach trudnych byłbym gotów mówić o Maryi w sposób fascynujący. Poczynając od Jej życia w Nazarecie, miejscu, w którym nikt nie chciałby mieszkać, bo to była „dziura zabita dechami”. Nie było tam szkoły, praktycznie niczego. Ubóstwo i szarość. Z takich miejsc się ucieka. Wielu ludzi dziś wyjeżdża z miejsc, których nie akceptują. Potem małżeństwo, w którym wszystko jest inaczej, niż miało być. Rodzi Syna, który jest Jej wielką radością, ale pierwszy skutek tego wydarzenia to przymusowa emigracja do Egiptu. Momentów, które tradycyjnie nazywa się boleściami Matki Bożej, jest bardzo dużo. Może to kwestia języka, że nie przystaje do doświadczeń dzisiejszej kobiety? Czasem w tych najbardziej ludzkich elementach życia Maryja nie jest pokazywana po ludzku.

Maryja jest w Kościele oficjalnie i nieoficjalnie uznana za jedyny ideał i wzór kobiecości dla wszystkich kobiet, a one przecież są różne. Niektóre się w tym nie odnajdują. Z drugiej strony Kościół nie ukuł jednego ideału obligatoryjnego dla mężczyzn. Skutek „przemaryjnienia” jest taki, że w krajach, gdzie kobiety są naukowcami, reżyserami, sędziami, prezesami, premierami, prezydentami czy kosmonautami, odradza się mit bogini. Bo tę można naśladować! Ma realną władzę, jest podmiotem.
– Kobietom brakuje tego, że Maryja nie jest boginią? Ja się bardzo cieszę, że nie jest.

Ja też. Ale kobietom dano jej skrajne przeciwieństwo.
– Nic na to nie poradzę. Mogło tak się stać, że Maryja bardzo szybko boginią by została. To byłoby bardzo proste. Tytuł Theotokos został potwierdzony w 431 r. na Soborze w Efezie, który wcześniej słynął z kultu Artemidy i jej „cudownego” posągu, więc klimat do kultu bóstwa kobiecego był znakomity. Na szczęście tak się nie stało. I przyznam, że nie wiem, czemu ktoś, kto naprawdę był prawdziwym człowiekiem jak Miriam, ma być gorszym czy też mniej możliwym do naśladowania punktem odniesienia dla zwykłych ludzi niż boginie. One czasem udają człowieka, tylko się za niego przebierają. Takie były boginie rzymskie i greckie w epoce Jezusa i Maryi.
Mam takie dwa skojarzenia. Pierwsze: Paweł VI na zakończenie Soboru Watykańskiego II stwierdził, że najpoważniejszy dzisiaj spór między światem a Kościołem można opisać jako spór między kultem Boga, który stał się człowiekiem, i kultem człowieka, który aspiruje do tego, aby być bogiem. Te przeciwieństwa są niepojednywane! To się nie ma jak zejść. Więc może to nie jest tylko kwestia współczesnych kobiet, ale w ogóle człowieka? Te ambicje „boskie” widać w chęci decydowania o dawaniu i odbieraniu życia drugiemu, co umożliwia aborcja, eutanazja, in vitro, zmiany genetyczne, klonowanie. To, co przez wieki było uznawane za wyłączną kompetencję Pana Boga, dziś uznano za rzecz, z którą człowiek sobie świetnie poradzi. A jeszcze ma pretensje o krytykę, gdyż uważa to za swoje prawo.

Ciekawie pisze o tym znany francuski intelektualista, prof. Luc Ferry, w książce Człowiek-bóg, czyli o sensie życia.
– I drugie skojarzenie. Czemu służyło w mitologiach antycznych przebieranie się bogów za ludzi? Udaję, że jestem z człowiekiem, kiedy jednak robi się niebezpiecznie, nie ma mnie! Bo tak naprawdę jestem boginią. Nie muszę znosić ludzkiego losu. Kiedy mi coś grozi, od razu zmieniam się w deszcz i… uciekam przez okno. Boginie nie chciały być do końca po prostu ludźmi. Przestawały udawać, kiedy życie robiło się trudne.
Skrajna propaganda sukcesu, jaka dominuje w naszej kulturze, generując zapotrzebowanie na wzory zadowolonych z życia, mających władzę i pełną wolność bogiń, nie ma żadnego zrozumienia dla sytuacji krzyża. Cierpienie krzyża stało się gorszące, niedopuszczalne. W popkulturze pojęcie krzyża chyba nie występuje. Więc cierpienie łatwo się zastępuje pejoratywnym słowem „cierpiętnictwo”. Czasem czytam obraźliwe teksty o Matce Teresie z Kalkuty i dostaję od nich gęsiej skórki. One pokazują, jak można kpić z tego, co jest sednem chrześcijaństwa – robiąc z niego karykaturę. To są rzeczy porażające.

Co do tego zgoda, kultura nie toleruje cierpienia. Z badań przeprowadzonych m.in. we Włoszech wiemy, że przeciętny człowiek, w tym katolik, grzech utożsamia z wyrządzaniem komuś krzywdy. Niedopuszczalne jest dziś – i tylko to – zadawanie cierpienia.
– W tym może akurat nic złego nie ma…

Rodzi nową wrażliwość – to jest świetnie. Niestety reszta grzechów jest dozwolona, a raczej przestaje nimi być. Wracając do Maryi, to nie bagatelizowałabym niezaspokojonych potrzeb kobiet. Ruchy społeczne rodzą się wtedy, kiedy wielka grupa ludzi ma zdeprecjonowane potrzeby i wychodzi na ulice protestować. Brak mi w Kościele refleksji nad tym, co prof. Mary Daly, była katoliczka, prekursorka radykalnej teologii feministycznej, ujęła w zdaniu: „Jeśli Bóg jest mężczyzną, mężczyzna jest bogiem”. Dominuje bezpodstawne przekonanie, że mężczyzna ma wybrać krzyż, ale kobieta ma naturę Maryi – łatwość ofiary, cierpienia. W Lumen Gentium czytam, że Maryja „góruje wielce nad wszystkimi innymi stworzeniami zarówno ziemskimi, jak niebieskimi”, ale jest tylko matką. Jej rola jest podporządkowana roli Chrystusa.
– Oczywiście, że tak. Co nie oznacza, że kobieta jest podporządkowana mężczyźnie.

Nie powinno, ale przez wieki – oznaczało.
– Po pierwsze, Maryja jest wyjątkowym człowiekiem, ale tylko dzięki temu, w jaki sposób została obdarowana przez Boga. Bo – paradoksalnie – w Jej ludzkim życiu nie ma nic nadzwyczajnego. Została obdarowana, poczynając od przywileju, jaki nazywamy niepokalanym poczęciem, to znaczy bez grzechu dziedzicznego po Adamie i Ewie (poza nią nikt nie został wyjęty spod tego dziedziczenia, choć były pomysły teologiczne, żeby ten sam przywilej uznać w przypadku św. Józefa, ale Kościół nie poszedł tym tropem). Maryja stoi ponad wszystkimi ludźmi, a najważniejszym przywilejem jest ten, że jest Matką Boga. Z tego tytułu wynikają wszystkie inne. Możemy nazwać te przywileje łaską, wyborem, miłością Boga. Ale Maryja potrafiła na to odpowiedzieć! Robi to w sposób świadomy, wolny. Widać to we wszystkich tekstach w Ewangelii, począwszy od tekstu o zwiastowaniu. Ta kobieta nie została przez Boga zmanipulowana ani użyta. Na miłość odpowiedziała jak osoba.

Lumen Gentium używa terminu „czynnie współpracuje”.
– Tak jest. Więc to, że Jej dzieło jest podporządkowane dziełu Chrystusa, wynika wyłącznie z tego, że Jezus Chrystus jest jedynym Odkupicielem. Ta prawda jest obecna w całej religii chrześcijańskiej. Jezus jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Jedynym Zbawicielem. Każdy, kto z Nim współpracuje, tylko włącza się w Jego dzieło zbawcze. Tak jak potrafi, na ile potrafi. I na ile odnajduje w sobie jedność z Nim w Jego misji.

Tyle że każdej kobiecie przypisano jeden rodzaj współpracy: macierzyństwo! Obchodzimy 26 maja Dzień Matki, który u nas praktycznie zlał się z Dniem Kobiet. Nie ma kobiety poza byciem matką. W Mulieris dignitatem każda jest matką, a jeśli nie ma dzieci – duchową. To ma stanowić źródło jej godności, choć jest nią bycie „na obraz Boga”. Podwójne źródło godności „robi” w głowach bałagan narracyjny. Kobieta niepłodna jest nic niewarta – od starożytności.
– W Izraelu niepłodność była odnoszona od obojga, mężczyzny i kobiety. Jeśli małżeństwo było niepłodne, to nie była „jej wina”. Nie przynosiło niesławy tylko kobiecie. Znamy dramat niepłodnego Abrahama i jego żony Sary. On cierpi tak bardzo, że mówi do Boga (w wolnym tłumaczeniu): mam w nosie wszystkie Twoje nagrody, bo i tak nie mam ich komu przekazać! [Pan tak powiedział do Abrama podczas widzenia: „Nie obawiaj się, Abramie, bo Ja jestem twoim obrońcą; nagroda twoja będzie sowita”. Abram rzekł: „O Panie, mój Boże, na cóż mi ona, skoro zbliżam się do kresu mego życia, nie mając potomka; przyszłym zaś spadkobiercą mojej majętności jest Damasceńczyk Eliezer”, Rdz 15, 1–2]. To był dramat najpierw mężczyzny – nie miał potomka. W reakcji na takie sytuacje Żydzi wprowadzili prawo lewiratu. Mężczyzna miał poślubić żonę brata, który zmarł, nie mając dzieci. Chodziło o to, żeby on nie znikał bezpotomnie ze świata. Niepłodność była postrzegana jako kara Boga. Wręcz dowód, że ten człowiek musiał się dopuścić jakiegoś straszliwego grzechu. To był negatyw tego, że macierzyństwo i ojcostwo przeżywano jako błogosławieństwo. Dzisiaj jest inny problem. Zarówno macierzyństwo, jak i ojcostwo są pokazywane jako niebezpieczeństwo, zagrożenie dla indywidualnej wolności, autonomii czy samorealizacji. A nie jako dobro, błogosławieństwo od Boga. I z tym się zgodzić nie da.
Dwa dni temu mówiłem do swoich kleryków, co do których mam nadzieję, że będą żyć uczciwie w celibacie, że jeśli nie będą ojcami, to na zawsze zostaną chłopcami w krótkich portkach. Męska dojrzałość polega na ojcostwie. Jezus Chrystus jest w naszej tradycji chrześcijańskiej nazywany ojcem rodziny. Mówi w Ewangelii: jeśli chcecie zobaczyć Ojca, patrzcie na mnie. Ma 30 lat, jest celibatariuszem i wychowuje swoich uczniów: patrzcie na mnie jako na Ojca. [Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: „Pokaż nam Ojca?”. Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie, (J 14, 8–11)]. On nie jest ojcem w znaczeniu fizycznym. Jest nim, ponieważ po pierwsze, formuje innych, po drugie – nie boi się brać za nich odpowiedzialności. Jego ojcostwo jest naprawdę ojcostwem w sensie ścisłym.

Nowy Adam ma być ojcem!
– Pamiętam, jak ks. prof. Józef Tischner pisał o macierzyństwie i o ojcostwie: ważny jest ten, kto obsieje pole, ale bardzo ważny jest też ten, kto zbiera plony. Doglądnie, jak zboże rośnie i potrafi zrobić z tego użytek. Najlepiej jak to jest jedna i ta sama osoba (śmiech), to jest jasne. Ale nie zawsze tak się w życiu zdarza, bo biologiczny ojciec może umrzeć, może dziecko porzucić itd. Natomiast uciekanie od kwalifikacji „ojcostwo” i „macierzyństwo” w odniesieniu do siebie jest nieszczęściem. W ten sposób człowiek uczy się bezinteresownej troski o osobę słabszą, bezbronną. Czy tylko w rywalizacji się spełniamy jako osoby? Może jednak w tym, że potrafię kogoś poprowadzić, wziąć za  rękę. Wziąć za niego odpowiedzialność.

Kobiety doświadczają narracji o nich inaczej niż księża. I nie ma dwóch identycznych kobiet! Odmienne potrzeby wyrażają kobiety zamożne, świetnie wykształcone, które mają satysfakcjonującą pracę będącą ich pasją, a inne – kobiety, dla których jedyną radością życia jest rodzina. Kościół nie zdaje sobie chyba sprawy z faktu, że bazą społeczną nowych ruchów społecznych, w tym ruchu kobiet, jest klasa średnia! To młode intelektualistki, profesjonalistki w swoich zawodach, kobiety sukcesu, nie odnajdują się w narracji o Matce i gospodyni domowej. Co Kościół oferuje dziewczynom, które chcą być jak… Iga Świątek?
– Myślę uparcie, że jednak przekonanie, iż dojrzałość, spełnienie, samorealizację (samo-…?) odnajduje się w relacjach z innymi osobami, a nie w niezależności od nich i izolacji.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki