Pisałem przed tygodniem o kolejnej czystce personalnej dokonanej przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza. „Cztery instytucje zostaną odzyskane dla Polek i Polaków. Wierzę w to, że można te instytucje utrzymać, naprawić i uczynić je czymś o wiele więcej niż partyjnym źródłem finansowania swoich” – mówił minister.
Wśród osób zwolnionych znalazła się Dorota Janiszewska-Jakubiak, dyrektorka Narodowego Instytutu Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”. Nie tylko nie finansowała publicznymi środkami środowisk partyjnych, ale była szanowana ponad podziałami za swój dorobek. W jej obronie stanęła była minister kultury z PO Małgorzata Omilanowska. Konserwatorzy zabytków piszą petycje, protestują. Minister jest na to głuchy.
Dlaczego, zapytałem kogoś związanego z tym resortem. Zdawało się, że partia Donalda Tuska szuka ze światem kultury porozumienia. – To proste, padła odpowiedź, nowa pani dyrektor Sylwia Tryc, wcześniej szefowa biblioteki publicznej w Jadowie, to przyjaciółka wiceminister kultury Bożeny Żelazowskiej. To wystarczy. Partie koalicji przedstawiają swoje personalne apetyty, a minister jest od tego, aby je zaspokajać.
Mechanizm stary, może nie jak świat, ale na pewno jak polityka, także ta demokratyczna. Dlaczego tym razem ta obserwacja wydaje mi się istotna? Ano dlatego, że poprzednia opozycja, na czele z Donaldem Tuskiem, wykreowała obraz pisowskich rządów jako imperium zła, gdzie korupcja była podstawowym, a tak naprawdę jedynym motywem działania ludzi Kaczyńskiego.
I faktycznie, padały przykłady. Były to jednak przeważnie historie małego kumoterstwa, systemu protekcji, finansowania, na ogół niewielkimi sumami zaprzyjaźnionych instytucji i ludzi. Jednym słowem były to historie znane z czasów ośmioletnich rządów koalicji PO-PSL, wcześniej rządów PiS, wcześniej rządów SLD, wcześniej rządów koalicji AWS-UW, wcześniej… Można się cofać do początków wolnej i demokratycznej Polski.
Jarosław Kaczyński tego nie wykorzenił, ba, nawet ów system wzmacniał, bo wierzył, że zmienić Polskę może tylko silna partia. Tyle że upartyjnienie rzadko kiedy przynosi same rzeczy dobre. Możliwe, że porażka po dwóch kadencjach była karą także i za to.
Podczas ostatniej kampanii parlamentarnej Tusk opisywał starcie opozycji z rządzącą prawicą jako dzieło wyzwalania szlachetnego narodu spod okupacji wrogiej siły. Taki język jednak zobowiązuje. Tymczasem… Na razie trudno wskazać na przypadki przetaczania pieniędzy do partyjnych czy prywatnych kieszeni. Za mało czasu upłynęło. Ale ileż to się natrząsano z pisowskiego „bizancjum”. I oto nowy rząd ma rekordową liczbę ministrów i wiceministrów. Prawda, także z powodu koalicyjnego klucza. Tyle że Zjednoczona Prawica też była koalicją, gdzie trzeba było zaspokajać baronów małych ugrupowań.
Ile narzekano, że obsadza się instytucje „miernymi, biernymi, ale wiernymi”, z partyjnego nadania. No więc nowa koalicja ma już za sobą start w tej samej konkurencji. Minister klimatu Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 zdążyła już, przy okazji pierwszych nominacji w państwowych spółkach, rzucić sakramentalne dla każdej władzy zapewnienie, że przecież przynależność do partii nie powinna nikomu blokować drogi do kariery. Podobnie jak nie powinna przeszkadzać przyjaźń z PSL-owską wiceminister kultury. Więc nawet pomaga. Czeka nas kolejna powtórka z rozrywki. Tusk przy okazji wyborów samorządowych jeszcze powtarzał starą śpiewkę o triumfie dobra nad pisowskim złem. Już niedługo poza najwierniejszymi wyznawcami nowej władzy Polacy będą na takie formułki odpowiadać wyrozumiałym uśmieszkiem.