Początek obrad Sejmu X kadencji jest tak burzliwy i efektowny, że kanał sejmowy na YouTube bije rekordy popularności, notując dziennie po kilkaset tysięcy wyświetleń. Największe gwiazdy polskiego internetu mogą o czymś takim pomarzyć. Kanał polskiej izby niższej doczekał się już nawet potocznej nazwy Sejmflix, nawiązującej do najpopularniejszej na świecie platformy streamingowej.
Dosyć nieoczekiwanie jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii stała się liberalizacja przepisów o lądowych farmach wiatrowych. Sprawa określona już przez PiS jako „afera wiatrakowa” przykryła nawet proces formowania się nowego rządu i trzech komisji śledczych. Nowa większość sejmowa już zdążyła się z niej wycofać, jednak sprawa niewątpliwie powróci w przyszłym roku. Warto więc wiedzieć, o co dokładnie w niej chodzi i w jaki sposób przebiegała.
Wrzutka Suskiego
28 listopada typowana na przyszłą minister klimatu i energii Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 umieściła na swoim profilu w serwisie X zdjęcie jej intensywnej pracy legislacyjnej. „Prace trwały czasami do późnych godzin nocnych, narady były długie i mocno merytoryczne. Do Sejmu dziś trafi projekt ustaw naszej koalicji o mrożeniu cen prądu, uwolnieniu rozwoju turbin wiatrowych na lądzie i powrocie obliga giełdowego. Gdy jedni bawią się w rząd, inni pracują” – napisała Hennig-Kloska, nie przypuszczając zapewne, że strzela sobie w stopę.
Cios przyszedł z nieoczekiwanej strony. Aktywista LGBT Bart Staszewski, znany dotychczas przede wszystkim z rozpropagowania tezy o „strefach wolnych od LGBT” w niektórych polskich samorządach i monitorująca działalność polityków Fundacja Basta jako pierwsi odkryli wyjątkowo kontrowersyjne zapisy w projekcie ustawy, nad którą Hennig-Kloska pracowała do późnych godzin nocnych. „Wywłaszczenia prywatnych właścicieli na życzenie inwestorów OZE, farmy w parkach krajobrazowych, studia uwarunkowań wydłużone do 2027. To nowa rzeczywistość ukryta we wrzutce poselskiej klubów Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050” – napisał w serwisie X Staszewski.
W ten sposób rozpętała się największa burza wokół nowej większości sejmowej. Najbardziej kontrowersyjny zapis dotyczył skrócenia minimalnej odległości wiatraków od budynków mieszkalnych do ledwie 300 metrów. W Polsce jeszcze na początku tego roku obowiązywała najbardziej restrykcyjna w Europie zasada 10h, według której minimalna odległość od domostw wynosiła dziesięciokrotność wysokości wiatraków. Przeciętnie było to więc około 1800 metrów, a w przypadku największych konstrukcji tego typu nawet przeszło dwa kilometry. Zasada ta została wprowadzona w 2016 r., czyli na początku pierwszej kadencji rządów PiS, jeszcze w czasie premierostwa Beaty Szydło. Doprowadziła ona do zahamowania inwestycji wiatrowych na zdecydowanej większości terytorium Polski. Od tamtej pory na lądzie rozwijała się głównie fotowoltaika, na którą postawiło PiS.
Liberalizacja restrykcyjnej zasady była w ostatnich latach zapowiadana nie tylko przez ówczesną opozycję, ale też przez PiS. Odblokowanie inwestycji wiatrowych znalazło się w polskim KPO. Środowisko Mateusza Morawieckiego wypracowało kompromis mówiący o skróceniu odległości minimalnej do 500 metrów, jednak blokowała to wewnętrzna opozycja głównie z Suwerennej Polski Zbigniewa Ziobry, ale nie tylko – jak się później okazało. Na początku 2023 r. rządowa ustawa była procedowana w Sejmie, jednak podczas prac w komisji sejmowej poseł PiS Marek Suski zgłosił słynną poprawkę, spisaną ręcznie na kartce, wydłużającą odległość do 700 metrów, czym miał wprawić w zdumienie ówczesną minister klimatu Annę Moskwę. Poprawka ta zmniejszyła dostępny obszar dla inwestycji wiatrowych o połowę. Ustawa została podpisana przez prezydenta w marcu 2023 r.
Ja się tylko podpisałem
Gdyby wewnętrzna opozycja wobec Morawieckiego w ostatniej chwili nie wydłużyła odległości minimalnej od wiatraków, dziś nowa większość sejmowa nie miałaby mandatu do wprowadzania tego typu zmian. Stało się inaczej, więc wszystkie partie na lewo od PiS umieściły w obietnicach wyborczych dalsze odblokowanie inwestycji wiatrowych. Mowa była jednak o proponowanych przez rząd 500 metrach. Tymczasem w projekcie ustawy nowej większości znalazło się 300 metrów, co nawet przez zwolenników odnawialnych źródeł energii zostało uznane za zdecydowaną przesadę. Co więcej, w ustawie znalazły się rozwiązania umożliwiające wywłaszczenia pod inwestycje wiatrowe, które miały zostać dopisane do listy działań objętych taką możliwością. Spotkało się to z gwałtownym oburzeniem przeróżnych środowisk.
Rozpoczęła się znana z osiedlowych ulic i miejskich komisariatów gra w „nic nie wiem, nie widziałem”. Rozpoczął ją poseł KO Michał Szczerba w rozmowie z Wirtualną Polską. Niespodziewanie zagadnięty o autorów ustawy, która właśnie wzburzyła połowę Polski, początkowo pewny siebie Szczerba stwierdził, że nie zna tej ustawy, więc się nie będzie wypowiadał. Mina posła zrzedła, gdy dziennikarz pokazał na ekranie w studio listę podpisów pod projektem, gdzie znalazł się również autograf Szczerby. Poseł KO zaczął więc tłumaczyć, że podpisał projekt ustawy, gdyż zamraża on taryfy na prąd, gaz i ciepło, o czym pisaliśmy tydzień temu.
Od projektu szybko odcięli się też posłowie PSL i Lewicy, którzy się pod nim nie podpisali. Wykręcił się z niego również Szymon Hołownia, który stwierdził, że teraz jest marszałkiem, więc zajmuje się trochę czym innym. Najwięcej gromów spadło na prowadzącą projekt Paulinę Hennig-Kloskę. Początkowo przyznała jedynie, że fundamenty ustawy zostały stworzone przez KO, a ona jedynie nad nią dwa tygodnie pracowała. Zrzucenie winy na największego koalicjanta zostało źle odebrane, w wyniku czego w szeregu największych redakcji w kraju pojawiła się informacja, że Hennig-Kloska jednak nie otrzyma stanowiska w rządzie. Miał ją zastąpić Michał Gramatyka, chociaż ten w rozmowie z RMF FM zdecydowanie temu zaprzeczył.
PiS szybko nabrało wiatru w żagle. Mateusz Morawiecki stwierdził, że nowy rząd Donalda Tuska pobił rekord świata, gdyż jego pierwsza afera miała miejsce jeszcze przed oficjalnym powołaniem. W TVP Info w podobnym tonie opisywano perypetie Hennig-Kloski, która miała być pierwszym ministrem w historii odwołanym przed powołaniem na stanowisko.
Zjednoczona Prawica zarzucała autorom projektu uleganie wpływom lobbystów i wspieranie przedsiębiorstw z branży OZE, na czym w szczególności zyskać miał niemiecki Siemens Energy. Jego spółka córka Siemens Gamesa, produkująca turbiny wiatrowe, wygenerowała stratę rzędu 4,5 mld euro. Zaczęto to łączyć z przyznaniem Polsce 5 mld euro zaliczki z KPO na zielone inwestycje, z czym trudno się zgodzić, gdyż wysokość zaliczki wynika z przyznanych Polsce wiele miesięcy temu kwot, a listopadowy termin jej przyznania to skutek późnego złożenia wniosku przez rząd PiS. Zresztą Siemens Energy otrzymać ma wsparcie od rządu federalnego wysokości 7,5 mld euro, więc nie będzie potrzebować polskich pieniędzy z KPO.
Zjednoczona Prawica twierdziła również, że obciążenie Orlenu kosztami zamrożenia taryf to próba celowego osłabienia naszego narodowego koncernu i wsparcia firm zza Odry. Warto jednak przypomnieć, że pomysł obciążenia firm energetycznych dodatkowymi podatkami za nadmiarowe zyski pierwotnie wyszedł ze strony PiS. Natomiast przed wyborami Orlen celowo zaniżał ceny paliw, czym również nie przysłużył się swoim wynikom finansowym.
Gaszenie pożaru
Gdy szok minął, nowa koalicja zaczęła przeprowadzać kontrolowaną redukcję szkód. Jej narracja okazała się jednak przynajmniej niespójna. Posłowie KO i Polski 2050 przekonywali, że ustawa jest bardzo dobra, ale wymaga zmian. Hennig-Kloska zauważyła, że ustawa dopuszcza 300 metrów tylko dla niewielkich, przydomowych konstrukcji, a nie dużych farm wiatrowych. Miało to wynikać z załącznika do ustawy, który dokładnie określał odległość na podstawie wytwarzanego hałasu. Dla konstrukcji wytwarzających ok. 110 decybeli lub więcej przewidziano tam ponad 500 metrów. Mimo to posłanka zapowiedziała wydłużenie odległości minimalnej, podobnie jak wykreślenie przepisów, które, jak sama stwierdziła, niektórzy mogą interpretować w taki sposób, że dopuszczalne byłyby wywłaszczenia. Według posłanki taka interpretacja byłaby błędna, ale na wszelki wypadek przepis zostanie usunięty.
Michał Gramatyka z Polski 2050 stanowczo zadeklarował, że nie zagłosuje za żadnymi przepisami umożliwiającymi wywłaszczenia. Ze strony PSL pojawiły się opinie, że wiatraki w mniejszej odległości powinny móc stawać jedynie od północnej strony domostw, gdyż problemem jest nie tylko hałas, ale też migotanie cienia rzucanego przez łopaty turbin wiatrowych. Przede wszystkim jednak Hennig-Kloska, przyciśnięta w TVN24, przyznała, że to ona jest autorką przepisu o 300 metrach. Dzięki temu ukorzeniu się znów zaczęła się pojawiać jako prawdopodobna minister klimatu i energii. W momencie pisania tekstu oficjalny skład rządu Donalda Tuska jeszcze nie jest znany (powinien zostać ogłoszony 11 grudnia).
Finalnie cały projekt został wycofany i do laski marszałkowskiej trafi inny, który zawierać będzie jedynie kwestię zamrożenia taryf i obciążenia kosztami Orlenu. Liberalizacja przepisów wiatrakowych zostanie uregulowana odrębną ustawą, najprawdopodobniej w przyszłym roku. Sprawa pozostaje jednak bardzo kontrowersyjna. Zarzuty o wpływ lobbystów nie są wcale wyssane z palca, przecież w środowisku Polski 2050 znajdują się osoby współpracujące z branżą OZE, co samo w sobie nie musi być złe, o ile nie prowadzi do wywierania nieformalnego wpływu.
W ciągu ostatnich ośmiu lat problemem nie był lobbing, ale zawłaszczanie domeny publicznej przez partię rządzącą i wykorzystywanie instytucji w partyjnych celach. Przejmujący władzę liberałowie znani są z czegoś odwrotnego – raczej wolą pozbywać się kontroli nad poszczególnymi obszarami domeny publicznej, by przy okazji pozbyć się odpowiedzialności. Przypomnijmy prywatyzację PKP Energetyki za rządów PO-PSL i obecne pomysły KO, by wydzielić dystrybucję z firm energetycznych. Taki sposób rządów jest niezwykle podatny na lobbing sektora prywatnego.
Osobną kwestią jest włączenie regulacji farm wiatrowych do ustawy o zamrożeniu taryf. Niewątpliwie była to próba zastawienia pułapki na prezydenta Andrzeja Dudę, który byłby niejako zmuszony do jej podpisania, gdyż w innym wypadku obciążyłby gospodarstwa domowe wysokimi kosztami energii. Taki sposób legislacji jest nieuczciwy i nierzetelny.
Nie tylko Niemcy
Równocześnie histeria wokół rzekomego spisku branży OZE, która ma być kontrolowana przez Niemcy, także jest szkodliwa i niewątpliwie przesadzona. Polska potrzebuje odblokowania inwestycji w lądowe farmy wiatrowe, chociaż w bezpieczny dla ludności i środowiska sposób. Lądowe farmy wiatrowe stanowią 89 proc. powstałych mocy wiatrowych na świecie w ubiegłym roku. W Polsce były one przez kilka lat blokowane. W rezultacie zainstalowana nad Wisłą fotowoltaika ma moc wyższą o jedną trzecią od energetyki wiatrowej, chociaż to ta druga ma tutaj większy potencjał.
Nie jest również prawdą, że to Niemcy dominują w produkcji turbin wiatrowych. W zeszłym roku Siemens Gamesa znalazł się na piątym miejscu na świecie po chińskim Goldwind, duńskim Vestas, amerykańskim General Electric oraz chińskim Envision. Największa polska farma wiatrowa, znajdująca się na Pomorzu FW Potęgowo, należy do izraelskiego funduszu Mashav Energia i składa się z 81 turbin produkcji amerykańskiego General Electric.
Duże inwestycje w farmy wiatrowe prowadzi kontrolowany przez państwo Tauron. „Są to jedne z najbardziej efektywnych jednostek wytwórczych OZE” – czytamy na stronie spółki. Do 2030 r. planuje ona mieć 3700 MW mocy wiatrowej, co zwiększyłoby łączną moc zainstalowanych w całym kraju turbin o jedną czwartą. A przecież inwestycje prowadzić będzie nie tylko Tauron. Spółka ta korzysta głównie z turbin produkcji duńskiego Vestas. Nie ma więc powodów, by wytwarzać przeświadczenie, że to w interesie Niemiec jest wspieranie rozwoju OZE w Polsce. Jest przede wszystkim w interesie Polski i to tylko od nas zależy, czy zostanie to przeprowadzone sensownie i bez szkód poniesionych przez obywateli.