Logo Przewdonik Katolicki

Smartfony są łatwym wrogiem

Angelika Szelągowska-Mironiuk
fot. Malte Mueller/Getty Images

Rozmowa, o korzystaniu z internetu przez młodych ludzi, różnicy pokoleniowej, memach i YouTube, a także o zagrożeniach związanych ze smartfonami, z dr. Karolem Jachymkiem

Przed naszym spotkaniem spędzałam czas z nosem w smartfonie – scrollowałam Instagrama. Na jednym z kont, zamieszczającym fragmenty starych odcinków seriali, widziałam sekwencję z Klanu, w której Ola Lubicz siedziała z nosem w telefonie, a jej ojciec wściekał się, że przez to Ola za dużo pieniędzy wyda na SMS-y. Dzisiejszym rodzicom raczej nie chodzi o to, o co chodziło Lubiczom – czemu więc martwią się, a czasem nawet awanturują o to, że dzieci korzystają ze smartfonów?
– Istnieje wiele przyczyn tego rodzicielskiego niepokoju. Po pierwsze, rodzice czują, że nie mają kontroli nad dzieckiem. Nie do końca wiedzą, czym dokładnie zajmuje się dziecko trzymające w rękach smartfona. Słyszą wiele na temat zagrożeń, jakie czyhają na młodego człowieka w internecie, i wyobrażają sobie, że ich dziecko na pewno zostanie skrzywdzone. Po drugie – chodzi o lęk o relacje. Rodzice boją się, że ich dziecko się od nich oddali. Smartfon jest dla nich czymś, co „zabiera” im dziecko.

Jest to nawet fizyczna bariera między nami.
– Właśnie. Rodzice czują, że dziecko wybiera smartfona zamiast spędzania czasu w gronie rodziny – i bywają tym faktem przerażeni. Innym powodem lęku rodziców i ich niechęci do korzystania przez dzieci ze smartfona jest to, że w ich poczuciu dziecko nie robi wtedy nic produktywnego…

… a kapitalizm tresuje nas do tego, abyśmy zawsze byli produktywni.
– Z punktu widzenia wielu rodziców siedzenie przez dziecko ze smartfonem w ręku jest po prostu marnowaniem czasu, choć to wcale nie musi być prawdą. Dzieci za pośrednictwem smartfona komunikują się z innymi, uczestniczą w kulturze, wyrażają siebie poprzez twórczość. W swojej książce piszę również o zagrożeniach, bo jestem świadomy, że one istnieją – jednak nie chciałem się na nich skupiać. Dla mnie smartfon jest pewnego rodzaju symbolem – to symbol świata współczesnej młodzieży, kultury internetowej, którą powinniśmy przede wszystkim poznać, a nie od razu krytykować. Mam wrażenie, że rodzicom i nauczycielom łatwiej jest zakazać używania telefonu lub go dziecku zabrać, niż spróbować poznać jego świat, dowiedzieć się w trakcie rozmowy z dzieckiem, w jaki sposób spędza ono czas przed smartfonem. Bardzo często słyszę zdanie wypowiadane przez rodziców: „zaraz zabiorę ci tego smartfona”. Jednak to zdanie tak naprawdę często nie jest o smartfonie, lecz o nadmiernej trosce, bezradności, czasem władzy. Smartfon jest łatwym wrogiem, na którego możemy zrzucić to, co trudne i niewygodne w relacji z dzieckiem. Tymczasem ja napisałem tę książkę po to, aby pomóc zrozumieć przedstawicielom starszego pokolenia i trochę im wyjaśnić świat „tej dzisiejszej młodzieży”, na którą często narzekamy.

Prowadzi Pan warsztaty dla młodzieży, rodziców i rodzin, podczas których rozmawia Pan z uczestnikami o możliwościach, które daje internet. Jak wielu rodziców umie odpowiedzieć na pytanie o to, jaki jest ulubiony youtuber lub influencer ich dziecka?
– Z mojego doświadczenia takich dorosłych nie ma jakoś szczególnie dużo. Nie prowadzę na ten temat skrupulatnych statystyk, ale mam wrażenie, że rodziców naprawdę mało to interesuje. Być może wynika to z ich własnych lęków przed rzeczywistością „internetów”, ale także przed skonfrontowaniem się z własną niewiedzą. Dorosłemu wygodniej jest powiedzieć, że dziecko w internecie zajmuje się wyłącznie głupotami, niż porozmawiać z nim o tym, co ostatnio widziało ciekawego na YouTube. To błąd, ponieważ postępując w ten sposób, tak naprawdę zostawiamy dziecko w internecie samo. To mu w żaden sposób nie pomoże.

W Pana książce niewiele jest konkretnych, „twardych” porad i zaleceń. Gdyby jednak miał Pan zasugerować naszym Czytelnikom, czym mogą kierować się, ustalając zasady korzystania ze smartfonów w domu czy w szkole, to co by to było?
– Zasady higieny cyfrowej są oczywiście ważne. Internet nie jest za darmo – za korzystanie z niego płacimy swoim czasem, danymi, uwagą, a także np. ekspozycją na reklamy. Jednak takie zasady będą zależne od tego, czy mamy do czynienia z rodziną, czy instytucją, taką jak np. szkoła czy kościół, gdzie nasze korzystanie ze smartfona może po prostu kogoś rozpraszać. Znaczenie będzie miał także wiek dziecka i sposób funkcjonowania rodziny. Ważne, abyśmy danej zasady przestrzegali wszyscy, a nie tylko wymagali tego od dzieci. Jeśli np. ustalamy, że przy stole nie korzystamy z telefonów, to rodzice także powinni się z tego wywiązywać. Pamiętajmy, że możemy też sprawdzać, jak dane zasady się u nas sprawdzają, co przynoszą, a następnie je modyfikować. Ważne jest też tłumaczenie dziecku, dlaczego zależy nam na wprowadzaniu takich a nie innych zasad, używając zrozumiałego dla niego języka.

À propos języka: pisze Pan, że memy i memiczność Pana zdaniem w największym stopniu wpływają na język i komunikację młodych osób. W jaki sposób się to dzieje i czy memy nie „pauperyzują” komunikacji?
– Memy to niezwykle ciekawy temat! Za ich pomocą można przekazać sobie informacje, rozładować napięcie, w zabawny sposób coś podsumować. Są one w pewnym sensie proste, bo zawierają krótki przekaz – jednak tak naprawdę trudno powiedzieć, żeby były one czymś zupełnie nowym. Zanim powstały memy i krótkie, viralowe filmy, ludzie rysowali przecież komiksy i karykatury. Pewnych źródeł kultury memicznej możemy doszukać się nawet w sztuce baroku. Niepokojące są natomiast te memy, które kogoś obrażają – niektóre mogą być elementem języka nienawiści. Jednak w memach jako takich i innej „standardowej” działalności młodych ludzi w internecie nie ma chęci krzywdzenia kogoś. Nie powinniśmy „z marszu” przypisywać młodzieży złych intencji. Dzieci i młodzież korzystając ze współczesnych narzędzi podobnie jak my, komentują rzeczywistość, próbują kogoś rozbawić, przetwarzają i naśladują to, co widzą w świecie wokół siebie.

Na przykład odprawiając mszę w „Robloxie”, o której również wspomina Pan w książce.
– Tak – osoba, która „odprawiała” tę mszę, i ci, którzy to oglądali, mogli być na przykład zainteresowani kościelną obrzędowością. Nie wszystko, co robi lub ogląda dziecko w internecie, musi się podobać. My też mamy prawo do własnej opinii, odczuć czy wrażliwości – ale zamiast od razu oburzać się, że „to świętokradztwo!”, warto porozmawiać z młodym człowiekiem o tym, co w tym widzi interesującego, czemu akurat na ten film czy mem zwróciło uwagę. Ta sama zasada dotyczy zakupów – myślę, że kiedy dziecko zachwyca się słynną pluszową gęsią i uparcie namawia nas na jej zakup, warto porozmawiać z nim o tym, czemu właściwie chciałoby ją mieć. Warto rozmawiać z dzieckiem o pewnych internetowych fenomenach, zamiast od razu reagować wyższościowo, z niechęcią.

Przywołuje Pan przykład osoby dorosłej, która sama na prowadzonych przez Pana warsztatach siedziała z nosem w smartfonie, ale jednoczenie potem mówiła, że jej dziecko jest uzależnione. To częste?
– Zdarza się, że dzieci korzystają z telefonu w sposób problematyczny. W żadnym razie nie chcę trywializować istniejących zagrożeń, np. faktu, że dziecko może trafić w internecie na nieodpowiednie treści. Ich także powinniśmy być świadomi. O tym, czy w konkretnym przypadku jest to uzależnienie, musi oczywiście decydować specjalista, po bezpośrednim kontakcie z dzieckiem. Jednak zwracam uwagę na to, że jeśli dziecko ma dostęp do smartfona, to znaczy, że od kogoś go dostało – od osoby dorosłej. I tutaj nasuwa się pytanie: kiedy i w jakich okolicznościach? Dlaczego rodzice akurat wtedy postanowili dać dziecku telefon z dostępem do internetu?

Bo była Komunia.
– Na przykład – i podarowanie dziecku smartfona miało być potwierdzeniem statusu. Czasami jest też tak, że rodzice dają dziecku dostęp do telefonu lub laptopa, bo chcą mieć chwilę spokoju. Nie chodzi mi o to, żeby krytykować rodziców za takie działanie, ale musimy pamiętać, że to my, dorośli, odpowiadamy za to, kiedy dziecko zacznie korzystać z elektroniki i jak będzie się to odbywało. Wcale nie jestem zwolennikiem tego, aby przedszkolaki chodziły ze smartfonami w kieszeniach. Z drugiej strony często słyszymy, że małe dzieci w ogóle nie powinny mieć dostępu do ekranów. Stoją za tym pewne rozsądne argumenty, ale z drugiej strony: czy dzieci, które mieszkają daleko od swoich dziadków, nie mogą porozmawiać z nimi przez Skype, zwłaszcza gdy spotkanie osobiste jest niemożliwe z uwagi np. na pandemię? Naprawdę niezwykle trudno jest – o ile jest to w ogóle możliwe – stworzyć „kodeks” korzystania z internetu, który mógłby być stosowany zawsze i przez każdą rodzinę czy szkołę.

Nie jest to najważniejszy temat w Pana książce, ale chyba musimy się z nim zmierzyć. Mam na myśli zagrożenia związane z korzystaniem ze smartfonów. Jak powinniśmy rozmawiać o nich z młodzieżą, aby ci ludzie w ogóle nas słuchali?
– Wychodzę z założenia, że o zagrożeniach powinniśmy rozmawiać niejako „przy okazji”. Wejście na lekcje i opowiadanie dzieciom o niebezpieczeństwie nie jest skuteczne – młodzi ludzie może i mają wiedzę, ale nie sprawia to, że rzeczywiście zaczynają korzystać z internetu w bardziej bezpieczny sposób. Prowadziłem kiedyś warsztaty dla młodzieży na temat rozsądnego korzystania z internetu. Kiedy zapytałem o ich skojarzenia związane z korzystaniem z mediów społecznościowych, odpowiedzieli, że internet kojarzy im się z uzależnieniem od dopaminy. Widać było, że te dzieci mówią głosem dorosłych, a nie swoim własnym. Większość poradników na ten temat dostęnych na rynku mówi o zagrożeniach obecnych w internecie, ale ich mnogość nie przekłada się na bezpieczeństwo dzieci w internecie. Młodzi ludzie mówią to, co my chcemy usłyszeć, a potem w sieci i tak robią swoje. Myślę, że największym zagrożeniem obecnym w internecie jest dezinformacja – ale zamiast straszyć nią dzieci, powinniśmy krok po kroku uczyć je, jak weryfikować źródła informacji.

A czy gdyby wybory odbywały się przez internet, to Pana zdaniem frekwencja byłaby wyższa?
– Trudno powiedzieć. Natomiast ja wcale nie chciałbym, żeby wybory odbywały się online. Są sprawy, które powinny dziać się poza internetem.

---
KAROL JACHYMEK
Doktor nauk humanistycznych, medioznawca, wykładowca związany z Uniwersytetem SWPS. Specjalizuje się w kulturze młodzieżowej, zmianach generacyjnych, komunikacji w mediach cyfrowych, edukacji i trendach w popkulturze. Autor książki Z nosem w smartfonie. Co nasze dzieci robią w internecie i czy na pewno trzeba się tym martwić?

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki