W pierwszej części swojego testamentu, tej najstarszej, zredagowanej niecałe pięć miesięcy po wyborze na Stolicę Piotrową, Jan Paweł II napisał: „W tych rękach – w rękach Matki mojego Mistrza – zostawiam nade wszystko Kościół”. W jednym z kolejnych dopisków dodał: „Ufam, że [Pan] nie dopuści, abym kiedykolwiek przez swoje postępowanie: słowa, działanie lub zaniedbanie działań, mógł sprzeniewierzyć się moim obowiązkom na tej świętej Piotrowej Stolicy”.
W testamencie wspomina także słowa, które usłyszał od prymasa Wyszyńskiego w dniu, gdy został wybrany – 16 października 1978 r.: „Zadaniem papieża będzie wprowadzić Kościół w Trzecie Tysiąclecie”. W tym kontekście przytacza jeszcze powiedzenie Prymasa Tysiąclecia, powtarzane przez niego za prymasem Hlondem: „Zwycięstwo, kiedy przyjdzie, będzie to zwycięstwo przez Maryję”. A więc Totus Tuus – przez Maryję do Jezusa.
Budowniczy mostów
Starożytny tytuł Pontifex Maximus (Najwyższy Budowniczy Mostów) nie należy do oficjalnej tytulatury papieża (jeden z oficjalnych tytułów to: Summus Pontifex Ecclesiae Universalis – Najwyższy Kapłan Kościoła Powszechnego), a jednak wyjątkowo dobrze oddaje zauważalny w Janie Pawle II dar budowania porozumienia, jednoczenia ludzi. Granice Kościoła coraz bardziej w jego sercu i dzięki jego otwartym szeroko ramionom poszerzały się.
W 2000 r., wymieniając w testamencie rozmaite osoby, wspierające go życzliwą współpracą, dopisał: „Jakże nie pamiętać tylu Braci chrześcijan – niekatolików? A rabina Rzymu? I tylu innych przedstawicieli religii pozachrześcijańskich? A ilu przedstawicieli świata kultury, nauki, polityki, środków przekazu?”. Dalajlama w filmie Szukałem was mówi o nim: „mój papież”. Jakby nawet niebo się poszerzyło.
Czy struktury są reformowalne?
Ale w Kościele tchnienie Ducha Świętego wlane jest w instytucjonalne ramy. Na początku pontyfikatu Jana Pawła II mówiono, że gdzieś w pałacu papieskim kazał pootwierać okna, których się nie otwierało chyba od czasów renesansu. Prosty gest, przeradzający się w metaforę pozwalającą nam myśleć o wpuszczeniu świeżego powietrza do liczącej dwa tysiące lat instytucji.
Każdy to potwierdza, że człowiek był dla papieża ważniejszy niż instytucja. Był wolny od formalizmu – widać to było zwłaszcza w kontaktach z młodzieżą.
Myliłby się jednak ktoś, kto sądziłby, że papież lekceważył instytucjonalne ramy Kościoła. Owszem, jak chętnie się powtarza, przekraczał bariery instytucjonalizmu, ale równocześnie doprowadził do końca trwające niemal dwadzieścia lat prace nad posoborowym Kodeksem prawa kanonicznego, precyzyjnie definiującym właśnie to, co w Kościele jest instytucjonalne. O osobistym zaangażowaniu papieża w finalizowanie prac nad Kodeksem niedawno w wywiadzie dla KAI mówił kard. Zenon Grocholewski. Przedstawiony papieżowi tekst, przygotowany przez komisję specjalistów i konsultowany z episkopatami całego świata, z ośrodkami uniwersyteckimi, z ekspertami z różnych dziedzin, także z niekatolikami, Ojciec Święty, ku zaskoczeniu redaktorów, najpierw dwukrotnie przeczytał, potem zainicjował szeroką dyskusję w Castel Gandolfo. Zaprosił na nią osoby, o których wiedział, że ich głosy będą krytyczne. Nie obawiał się przyznać, że czegoś nie rozumie, a nawet przywołał do porządku przewodniczącego komisji redakcyjnej, mającego trudności z zaakceptowaniem krytyki. Podpisując Kodeks 25 stycznia 1983 r. i nadając mu w ten sposób swoim autorytetem moc prawną, w dekrecie promulgacyjnym podkreślił, że jest to owoc współpracy całego Kościoła.
Duch Asyżu
To określenie weszło już do języka, jakim mówi się o pontyfikacie Jana Pawła II. Do języka, jakim mówią nawet ci, dla których modlitwa o pokój w październiku 1986 r. w Asyżu była zbyt nowatorskim pomysłem.
Na oczach papieża upadł komunizm. Bez przesady można stwierdzić, że stało się to w dużej mierze dzięki niemu. W marcu 2000 r. dopisał w testamencie: „Niech będą dzięki Bożej Opatrzności w sposób szczególny za to, że okres tzw. «zimnej wojny» zakończył się bez zbrojnego konfliktu nuklearnego, którego niebezpieczeństwo w minionym okresie wisiało nad światem”.
Boża Opatrzność posłużyła się między innymi Janem Pawłem II, który narażając się na rozmaite zarzuty, nawet synkretyzmu religijnego, zaprosił do Asyżu przedstawicieli wszystkich liczących się religii, żeby modlić się o pokój. Wierzył, że jeśli człowiek uczciwie poszukuje Istoty Najwyższej, prędzej czy później dojdzie do poznania prawdziwego Boga. Możliwe zresztą, że już Go zna, choć nazywa Go jakimś innym imieniem.
Na pewno cieszy się w niebie, że w październiku tego roku – w rocznicę tego pierwszego spotkania – w Asyżu odbędzie się także międzyreligijna modlitwa o pokój z udziałem Benedykta XVI.
Co z dziedzictwem Soboru?
Na oczach papieża nie tylko upadł komunizm, ale dokonała się też schizma w Kościele. I to na tle reform soborowych. Trudno sobie wyobrazić, co przeżywał, gdy w 1988 r. francuski abp Marcel Lefebvre, przywódca tradycjonalistów, odmówił zaakceptowania niektórych zmian wprowadzonych przez Sobór Watykański II, szczególnie dotyczących
ekumenizmu i liturgii Kościoła, a potem zaciągnął ekskomunikę, wyświęcił bez zgody Watykanu czterech biskupów.
Tymczasem w testamencie papieskim cały akapit (z 2000 r.) jest wyrazem wdzięczności „Duchowi Świętemu za wielki dar Soboru Watykańskiego II, którego wraz z całym Kościołem – a w szczególności z całym Episkopatem – czuję się dłużnikiem”. Papież pisze dalej: „Jestem przekonany, że długo jeszcze dane będzie nowym pokoleniom czerpać z tych bogactw, jakimi ten Sobór XX wieku nas obdarował. Jako Biskup, który uczestniczył w soborowym wydarzeniu od pierwszego do ostatniego dnia, pragnę powierzyć to wielkie dziedzictwo wszystkim, którzy do jego realizacji są i będą w przyszłości powołani. Sam zaś dziękuję Wiecznemu Pasterzowi za to, że pozwolił mi tej wielkiej sprawie służyć w ciągu wszystkich lat mego pontyfikatu”.
W całym testamencie jest to właściwie jedyny fragment, który sformułowany jest jako zadanie dla nas: troska o dziedzictwo Soboru.
Słowo „reforma” pojawia się przynajmniej raz dziennie w rozmaitych serwisach informacyjnych o Kościele. Także w kontekście liturgii. W tym przypadku mówi się nawet o reformie reformy, nie po to, żeby odejść od reformy soborowej, ale po to, żeby nareszcie ducha Soboru do reformy liturgicznej z 1970 r. wprowadzić.
Kościół zgodził się kilka lat temu na Mszę łacińską, sprawowaną według rytu trydenckiego. Czy będzie się poszerzał krąg jej zwolenników?
Czy zrozumieliśmy już „wielki dar Soboru Watykańskiego II” i zaczęliśmy „czerpać z jego bogactw?”.
Ekumenizm
Brak jedności – to krwawiąca rana w Mistycznym Ciele Chrystusa, jakim jest Kościół. Jan Paweł II tak bardzo pragnął, żeby Kościół oddychał obydwoma płucami: wschodnim i zachodnim. Z tego pragnienia zrodziło się głębokie porozumienie duchowe między nim a bratem Rogerem z Taizé, który był zafascynowany papieżem. Ze wszystkich tekstów papieskich najbardziej kochał pierwszą encyklikę, zatytułowaną Redemptor hominis, tzn. Odkupiciel człowieka. A z całej encykliki najbardziej zapadło mu w serce zdanie, które często cytował i rozwijał, którym się po prostu zachwycał: „Bóg zjednoczył się z każdym człowiekiem bez wyjątku, nawet jeśli człowiek nie jest tego świadom”.
Gdy Jan Paweł II w 1996 r. obchodził 50. rocznicę święceń kapłańskich, otrzymał od kardynałów dar pieniężny, który przeznaczył na odnowienie watykańskiej kaplicy Redemptoris Mater – tej, w której papieżom głoszone są rekolekcje. Wyraził życzenie, żeby wystrój kaplicy wyrażał jedność wszystkich Kościołów. Piękna mozaika w części eschatologicznej pokazuje, jak każdy idzie do nieba i do zmartwychwstania z tym, co najbardziej na ziemi kochał: artysta ze swoim dziełem, komputerowiec z laptopem, uczony z książkami, dziecko z zabawkami… A papież idzie do nieba z Kościołem.
Kościół szukający człowieka
Podczas jednych z kolejnych rekolekcji wielkopostnych dopisał w swoim testamencie: „Czasy, w których żyjemy, są niewymownie trudne i niespokojne. Trudna także i nabrzmiała właściwą dla tych czasów próbą – stała się droga Kościoła, zarówno Wiernych, jak i Pasterzy. W niektórych krajach (jak np. w tym, o którym czytałem w czasie rekolekcji) Kościół znajduje się w okresie takiego prześladowania, które w niczym nie ustępuje pierwszym stuleciom, raczej je przewyższa co do stopnia bezwzględności i nienawiści. «Sanguis Martyrum – semen Christianorum»”. Krew męczenników – zasiewem nowych chrześcijan.
Wielu z nas, myśląc o papieżu, widzi go w tych pierwszych chwilach pontyfikatu, gdy z szeroko otwartymi ramionami mówi Kościołowi i światu: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Otwórzcie przed Chrystusem wszystkie dziedziny waszego życia!
We wspomnianej wyżej pierwszej, programowej encyklice Redemptor hominis zadeklarował, że to „człowiek jest drogą Kościoła”. Pomagał ludziom odkryć w sobie wolność, wyzwolić się od lęku. Patrzył z uwagą i nie widział tłumu, ale pojedynczych ludzi. Każdy w tłumie miał wrażenie, że papież właśnie na niego spojrzał. Liderował młodym, proponując im fenomen w postaci Światowych Dni, pokazujących młodość Kościoła. Zauważył kobiety w Kościele. Nie bał się poruszać trudnych tematów i głosić prawd bardzo niepopularnych. Był gotów podejmować dialog ze wszystkimi.
Nie bał się ludzi i nie czekał, aż do niego przyjdą, ale przeciwnie, sam stał się pielgrzymem, szukającym ludzi na całym świecie. Przeprosił wszystkich za winy Kościoła. Wśród priorytetów duszpasterskich trzeciego tysiąclecia wskazał przede wszystkim na świętość. Nawoływał do „wyobraźni miłosierdzia” – do wrażliwości na każdą formę biedy.
Jak to robił, że chociaż były na niego zwrócone oczy świata, nie koncentrował uwagi na sobie, ale na Bogu? I przyciągając do siebie, przyciągał równocześnie do Kościoła. Ciągle tego samego od dwóch tysięcy lat. Przemijają mocarstwa, a on trwa: „jeden, święty, powszechny i apostolski”. A jednak o obliczu przez ten pontyfikat jakby odświeżonym.