Logo Przewdonik Katolicki

Żyliśmy w czasach pontyfikatu Jana Pawła II

PK
Fot.

Wymagający nauczyciel JezusaW osobie Jana Pawła II urzekła mnie jego postawa jako nauczyciela akademickiego, w pracy z młodzieżą. Szczególnie odnoszenie się z godnością do młodego, poszukującego człowieka, podkreślenie jego wartości i indywidualności. W pracy nauczyciela towarzyszy mi wciąż żywe wspomnienie z jednej strony wymagającego, z drugiej zaś niezwykle otwartego i miłującego Ojca Świętego. Jako nauczyciel, wychowawca, przedstawiał cechę chyba najbardziej wiarygodną postępował dokładnie tak jak nauczał. Jestem przekonany, że ta postawa wynikała z wpatrzenia się w osobę Jezusa Chrystusa i Jego naśladowania. Papież nie przesłaniał sobą Jezusa, nie szukał w niczym swojej chwały, tylko wciąż na Niego wskazywał również młodym, poszukującym prawdy. Odnajduję więc w tym powołanie dla siebie, by być, na moją miarę, narzędziem Boga w prowadzeniu młodzieży ku Jezusowi Chrystusowi.Krzysztof Puk

 

Wymagający nauczyciel Jezusa

W osobie Jana Pawła II urzekła mnie jego postawa jako nauczyciela akademickiego, w pracy z młodzieżą. Szczególnie odnoszenie się z godnością do młodego, poszukującego człowieka, podkreślenie jego wartości i indywidualności. W pracy nauczyciela towarzyszy mi wciąż żywe wspomnienie z jednej strony wymagającego, z drugiej zaś niezwykle otwartego i miłującego Ojca Świętego. Jako nauczyciel, wychowawca, przedstawiał cechę chyba najbardziej wiarygodną – postępował dokładnie tak jak nauczał. Jestem przekonany, że ta postawa wynikała z wpatrzenia się w osobę Jezusa Chrystusa i Jego naśladowania. Papież nie przesłaniał sobą Jezusa, nie szukał w niczym swojej chwały, tylko wciąż na Niego wskazywał – również młodym, poszukującym prawdy. Odnajduję więc w tym powołanie dla siebie, by być, na moją miarę, narzędziem Boga w prowadzeniu młodzieży ku Jezusowi Chrystusowi.

Krzysztof Puk

 

 

Duchowe spotkania


Niestety, nigdy nie było nam dane spotkać się osobiście z Janem Pawłem II, choć na pewno było to naszym marzeniem. Ważne jednak, że mogliśmy uczestniczyć razem we Mszach św. celebrowanych na krakowskich Błoniach i towarzyszyć Ojcu Świętemu na co dzień przez modlitwę oraz duchowe uczestnictwo w uroczystościach za pośrednictwem radia czy telewizji. Można powiedzieć, że duchowo nieustannie się z Nim spotykaliśmy.

Pierwsze, najważniejsze dla nas przesłanie pontyfikatu to: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Drugie to słowa, jakie przywołał  na krakowskich Błoniach w 1997 r.: „Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!” (1 J 3, 18). Tydzień po tych słowach udzieliliśmy sobie sakramentu małżeństwa, dlatego są one tak dla nas ważne.

Nasze małżeństwo dorastało wraz z pontyfikatem Jana Pawła II. Jesteśmy przekonani, że wielki wkład w rozwój naszej miłości i więzi małżeńskiej i rodzicielskiej ma osoba Ojca Świętego, który promieniując Bożą miłością, stał się dla nas duchowym ojcem, nauczycielem miłości i przewodnikiem w drodze do świętości!

Paradoksalnie po śmierci Papieża odczuwamy bardziej Jego obecność. Po ludzku żal, że nie ma Go już wśród nas, lecz teraz za to jest orędownikiem naszych spraw u Boga. Jak powiedziała nasza córka: „Nie ma co płakać. Przecież spotkacie się z Nim w niebie”. Żyjemy więc tą nadzieją.

A jak małym dzieciom przekazywać Jego dziedzictwo? Najprościej – czerpiąc samemu z dziedzictwa, jakie nam pozostawił. Czytamy Jego pisma, rozmawiamy o Nim, odwołujemy się stale do Jego autorytetu. Nasze młodsze córki często całują Jego zdjęcie i powtarzają, że Go bardzo kochają, mimo  że urodziły się po Jego odejściu.

Marta i Henryk Kuczaj

 

 

Spontaniczna pielgrzymka

Pamiętam, gdy będąc małą dziewczynką, papież był w Poznaniu. Wszyscy wtedy płakali, a ja nie wiedziałam dlaczego. Dopiero później zrozumiałam, że ludzie po prostu byli wzruszeni, że łzy to był sposób wyrażenia emocji.

Gdy sięgam pamięcią wstecz, przypominam sobie również ostatnie spotkanie, na które pojechałam, a które odbyło się we Wrocławiu. To było szaleństwo. Pojechałyśmy z koleżanką stopem, bez żadnych zabezpieczeń noclegowych. Jednak już na samym początku wyprawy napotkałyśmy fantastycznych ludzi, którzy pomogli nam z noclegiem. Byłyśmy rozlokowane w dobrych miejscach i wszędzie docierałyśmy o właściwym czasie. Załapałyśmy się na wejściówki i na spotkanie w Hhali Ludowej i na placu.

Nie pamiętam dlaczego, ale z jakichś powodów nie mogłyśmy naszych bliskich poinformować, że u nas wszystko dobrze. W telewizji w każdym dzienniku, transmitując pielgrzymkę Jana Pawła II, pokazywali grupkę ludzi stojących na placu. To byliśmy my! Trzeba przyznać, że w niecodzienny sposób rodzina dowiedziała się, że jesteśmy całe i zdrowe…

Niestety na myśl o papieżu nie mogę zapomnieć też chwili, gdy odchodził. Modliłam się w kościele z innymi ludźmi jeszcze wierząc, że papież będzie żył. Wracając do domu, nagle usłyszałam dzwony. Stanęłam na środku ulicy, przez  którą przechodziłam i nie wiedziałam co dalej robić. Później okazało się też, że w domu moich rodziców zegar zatrzymał się dokładnie w godzinę śmierci Jana Pawła II.

Ilona

 

 

 

Tęsknię za „Papą”

 


2 kwietnia 2005 roku o 21.37 zatrzymał się świat. Zatrzymało się życie. Moje także. Na wiele godzin przed 21.37. Jestem bydgoszczanką, a dokładniej fordonianką. Jest to moje miejsce, mój kawałek świata. Tu znalazłam „Martyrię”, Duszpasterstwo Akademickie (może bardziej: zostałam znaleziona). Tu spotkałam przyjaciół i Jana Pawła II. Przyjaciele byli blisko, „dwie ulice dalej”, a Jan Paweł II daleko – w Watykanie. Jednak ta odległość nie była przeszkodą. Jan Paweł II był „od zawsze” i „na zawsze”. Nawet wtedy, gdy był już schorowany. Po prostu On był i jest, i będzie, bo nie może być inaczej. Rozum podpowiadał, że odejdzie. Serce zaś mówiło: to niemożliwe! Jednak przyszedł ten czas. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że dni Jana Pawła II są policzone. A jednak „wykradaliśmy” Panu Bogu każdą godzinę, mówiąc Mu: jeszcze go nie zabieraj, jeszcze nie. Gdy wracam myślą do tych dni w 2005 roku, zadziwia mnie to zatrzymanie, odwrócenie ważności spraw. Przeorientowanie życia. Najważniejszy stał się Bóg, czuwanie, modlitwa, obecność. I okazało się, że nie tylko dla mnie. Po prostu przyszliśmy do kościoła. Nie wiem, jak to się stało, ale zaczęliśmy z przyjaciółmi z DA pomagać – układaliśmy kwiaty, które przynoszono, w nocy gasiliśmy setki zniczy, czyściliśmy rozlany wosk, rano zapalaliśmy znicze na nowo. Wszystko w milczeniu, zatrzymaniu, ze smutkiem, ale takim uroczystym. Tak było we mnie. Bogu dziękuję, że mogłam tak uczestniczyć w umieraniu Papieża. Gdy o 21.37 rozległy się dzwony, po prostu znów poszliśmy do kościoła. W kilka minut kościół się zapełnił. Rozpoczęła się Msza św. Byliśmy dla siebie – nikt nie potrzebował słów. Umarł Ojciec. Pamiętam te smutne uśmiechy, przytulenie, pocieszenia. Obcy stawali się bliscy. Umarł nam Ojciec. Nie pamiętam, czy płakałam. Pewnie tak. Było też we mnie zdziwienie: to już? To taki jest świat bez niego? Nie było i nie ma we mnie rozpaczy. Dziś pracuję w „Wiatraku” i mam łaskę współtworzenia Domu, który jest miejscem Jana Pawła II oraz wychowywania młodych w grupie GPS (Giovanni Paulo Secondo). Chcę im przekazać coś z doświadczenia spotkania z  „Papą”, jak mówi o Papieżu Hanulka, córka Joanny, z którą w 2005 r. zapalałam i gasiłam znicze, z którą zatrzymałam się i zadziwiłam, że można żyć Bogiem. Wciąż za tym tęsknię. Próbuję zatrzymać się jak wtedy. I dziękuję, że Jan Paweł II pokazał mi, jak żyć. To jest skarb na całe życie.

Mariola Ciesielska

 

 

Duchowy niemowlak

Jako piętnastolatka szukałam odpowiedzi na wiele pytań. Bardzo mnie drażniły opowieści o dobroci Boga, której nie dostrzegałam na co dzień, bo w domu była chora siostra, a rodzice pili. Zaczęłam interesować się tą „złą stroną”. Najpierw książki i filmy, później różne rytuały. Czułam wielką nienawiść do ludzi związanych z Kościołem. Przeklinałam postronne osoby na ulicy. Zniewolenie i współpraca z demonami prowadziły do znieważenia największych świętości. Potem słyszałam głosy, które mówiły mi, że zrobiłam już wszystko i teraz mogę się tylko zabić… Taki marazm trwał kilka lat.

Moment zwrotny zapoczątkowały zaskakujące wydarzenia. W kwietniu 2003 r. mało nie potrącił mnie samochód. Okazało się, że kierowcą był znajomy kapłan, który zaprosił mnie na Triduum Paschalne. Niewiele z tego czasu pamiętam, dużo rzeczy działo się poza mną. Później zaczęłam intensywniej kontaktować się z ks. Michałem. Mniej więcej po roku zaproponował mi spowiedź. Podejmowałam wiele prób, ale zawsze coś przeszkadzało – albo mdlałam w drodze do kościoła, albo, gdy już się spotkaliśmy, odbierało mi mowę.

Dopiero w dniu śmierci Jana Pawła II stała się rzecz niezwykła. Przyjechał do mnie ksiądz, który czuł, że nadszedł właściwy czas. Pojechaliśmy do krakowskich Łagiewnik – do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Tu wszystko się udało. To była moja pierwsza spowiedź od kilku lat. Sakrament przerwał bezpośrednią relację z Szatanem. Ale nadal czułam jego obecność. Ks. Michał zajął się też moim formalnym powrotem do Kościoła. Okazało się także, że mam wielkie „dziury” w pamięci – musiałam np. uczyć się na nowo podstawowych modlitw, bo ich nie pamiętałam.

Mam wrażenie, że to dzięki Ojcu Świętemu jestem tu, gdzie jestem teraz. Wiele odpowiedzi na swoje problemy odnajduję w papieskich dokumentach. Dla niego najważniejszy był Pan Bóg i miłość. Zależało mu na tym, żebyśmy dobrze żyli, i ja próbuję to robić. Dziś utrzymuję kontakt z grupą duchownych, którzy czuwają nade mną – kierownicy duchowi, spowiednicy, egzorcyści. Boję się jednak angażować kolejne osoby w pomoc, bo wiem, że wiąże się to z wielkimi ofiarami i cierpieniami – Szatan nikomu nie odpuści. Staram się przestrzegać wskazań Kościoła, aby znowu nie związać się ze Złym. Minęło jeszcze zbyt mało czasu, żebym mogła czuć się pewnie. Duchowo jestem niemowlakiem. Przez szereg lat muszę teraz zamykać furtki, które kiedyś otworzyłam Szatanowi. Ale myślę, że z pomocą Pana Boga i ludzi wiary ta sprawa jest do wygrania.

Elżbieta

 

 


 

Z ksiąg kondolencyjnych (kwiecień 2005 r.)

 

„Twoja nieobecność jest jak tłumy ludzi… wszędzie jej pełno…”. Ojcze Święty! Janie Pawle WIELKI! Dziękuję. Katarzyna

 

Ty potrafiłeś żyć, nauczyłeś innych, jak tego życia nie zmarnować. Dziękuję. B.

 

Drogi Ojcze Święty!

Ten dzień, w którym odszedłeś od nas, był dla mnie bardzo szczególny, ponieważ miałam pierwszą spowiedź świętą. Dziękuję, że byłeś jeszcze ze mną w tym dniu. Będę o Tobie pamiętać. Kocham Cię. Sylwia, kl. II

 

Ojcze Święty, historię tworzyłeś i do historii wszedłeś. Daria

 

Malutki promyczek nadziei i miłości rozpalony przez niego w ’79 roku zamienił się w ogromny pożar ogarniający cały świat. Na zawsze pozostanie w nas. Krzysztof

 

Najmilszy Ojcze Święty. Urodziłem się w 1978 r. i w październiku tego roku zostałem ochrzczony. Moja wiara była gorąca i silna. Z biegiem lat słabła aż w końcu, gdy w 2000 r. zmarł mój tata, stała się tak słaba, że prawie jej nie zauważałem.

Śmierć Ojca mojego Kazimierza doprowadziła do osłabienia mojej wiary, śmierć mojego Ojca Karola rozpaliła ją jak nigdy. Dziękuję Tobie Ojcze Święty. Adrian

 

Kochany Ojcze Święty. Zamknięciem Twoich oczu – otworzyłeś nasze. Dziękuję Ci za to, że byłeś, jesteś i będziesz w moich myślach i sercu. Katarzyna

 

Do Papieża!

Jak wiesz, mam na imię Mateusz i myślę, że byłeś i będziesz wielki. Właśnie dlatego specjalnie dla Ciebie czekałem przez tyle czasu, aby się wpisać i okazuje się, że nie wiem, co powiedzieć…Wiem, że nigdy o Tobie nie zapomnę, uważam i zawsze będę uważał, że byłeś, jesteś i będziesz wielki. Mateusz

 

Obudziłeś nas, a teraz zasnąłeś. Izabela, Jarek i Filipek

 

Ojcze Święty, mówiłeś do nas słowami Pana Naszego. Słuchaliśmy, ale nie słyszeliśmy. Teraz, gdy milczałeś i milczysz, mówisz głośniej i… usłyszeliśmy. Wierzymy, że nie jest za późno. Bogumiła

 

Choć jestem niewierzący, za bardzo Cię Ojcze Święty nie szanowałem w moim życiu, ale dopiero po Twojej śmierci zrozumiałem, kim byłeś i co zrobiłeś. Miałeś i nadal masz wielkie serce, które chce jak najlepiej dla ludzi. Czuwaj nad nami, zwłaszcza młodymi, abyśmy byli podporą dla świata i abyś był z nas dumny. Dawid

 

Ukochany Ojcze Święty! W 1999 r. dla uczczenia Twojej pielgrzymki do Polski postanowiłam, po 25-letniej przerwie, przyjąć Sakrament Pokuty. W tym pojednaniu z Bogiem trwam do dziś (15.04.2005 r.) i pragnę wytrwać do końca życia. Andrzej

 

 



 

Oto jestem

 

Będąc alumnem WSD we Włocławku, często myślałem o swoich święceniach kapłańskich; zwłaszcza wtedy, gdy uczestniczyłem w święceniach prezbiteriatu kolegów z wyższych lat studiów. Patrząc, jak leżą krzyżem w katedrze, jak ślubują wierność Kościołowi i biskupowi, byłem z nimi sercem i modlitwą. Z ufnością czekałem na dzień, w którym zostanę włączony do grona kapłanów.

Ten czas nadszedł w 1987 r., w roku trzeciej pielgrzymki do ojczyzny Ojca Świętego Jana Pawła II. Święcenia kapłańskie w katedrze pw. Wniebowzięcia NMP odbyły się 31 maja. Z rąk administratora diecezji włocławskiej bp. Romana Andrzejewskiego otrzymali je koledzy z mojego roku. Koledzy, a nie ja. Czy kiedykolwiek, w największej nawet skrytości serca, mogłem przypuszczać, że wyświęcony będę nie we Włocławku, lecz że zostanę delegowany do grupy diakonów, których podczas pobytu w Polsce, 9 czerwca w Lublinie, wyświęci na kapłanów papież Jan Paweł II?

Trudno opisać, jak przyjąłem wiadomość o tym zaszczycie. Dla młodego człowieka, który  zdecydował się służyć swoim życiem Bogu, Kościołowi, nie może być większego wyróżnienia niż to, że kapłanem uczyni go namiestnik Chrystusowy.

Przyjąłem zatem święcenia kapłańskie z rąk papieża Jana Pawła II, będąc jednym z grona 50 diakonów (połowę grupy stanowili diakoni zakonnych seminariów duchownych). W przeddzień święceń, 8 czerwca po południu, odbyliśmy ponadczterogodzinną próbę. Uroczystość była o wiele krótsza: odbyła się na placu przeznaczonym pod budowę kościoła pw. Świętej Rodziny w dzielnicy Lublina – Czuby. Pamiętam tłumy wiernych otaczające ołtarz wzniesiony na fundamentach kościoła; tłumy wyrażające swoje uczucia do papieża. Wiedziałem, że w tym zgromadzeniu modlitewnym są moi rodzice, członkowie rodziny, wierni z parafii Sadlno, najbliżsi koledzy. Ponadto otuchy dodawała mi świadomość obecności wśród hierarchów biskupa Andrzejewskiego. Wiedziałem, że wszystkie te osoby powierzają mnie z ufnością Bogu na służbę. Do końca życia wspominać będę ów przepojony Bogiem nastrój, zachowuję w pamięci doniosłość i szczęście tamtych chwil. Czułem, że Ojciec Święty widzi mnie, rozumie, akceptuje, kocha i że mi błogosławi. Słowa, które kierował do zgromadzonych, płynęły wprost do mego serca. Pragnąłem, aby udzieliła mi się jego moc i wiara, gdy mówił: „Drodzy Neoprezbiterzy! Służyć ludziom na tej polskiej ziemi, na której tak potrzebna jest posługa prawdy ewangelicznej, prawdy wyzwalającej każdego człowieka. […] Aby być wychowawcą sumień, aby prowadzić innych, aby pomagać im dźwigać się z grzechów, nałogów, aby dźwigać lud upadający, sami musimy być zawsze gotowi stanąć w obliczu Boga i wobec osądu sumienia każdego człowieka. Sami musimy od siebie wymagać. Kapłaństwo jest wymagające. Jest wymagające. Wymaga – i przez to wyzwala”.

9 czerwca 1987 r. Lublin – data dla mnie najważniejsza, miejsce we wspomnieniach święte. Wspomnienie owego dnia umacnia mnie w trudzie kolejnych lat kapłańskiej posługi, w podejmowaniu decyzji, w ocenach własnego powołania. Dzisiaj dziękuję Bogu za dar, jakim jest dla Kościoła beatyfikacja Jana Pawła II, oficjalnie potwierdzająca jego świętość. Dla mnie, podobnie jak dla wielu ludzi, pozostanie ojcem, papieżem modlitwy i miłości.

KS. WALDEMAR KARASIŃSKI

 

 


 

 

 

 


W świadectwach zachowano oryginalną pisownię.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki