Logo Przewdonik Katolicki

Był tak bliski, tak bardzo swój

Bernadeta Kruszyk
Fot.

Rozmowa z arcybiskupem seniorem Henrykiem Muszyńskim

 

Był Ksiądz Arcybiskup w Gnieźnie w 1979 roku?

– Byłem, z przyjaciółmi. Pamiętam, że mieliśmy problem z dojazdem do Gniezna. Musieliśmy zostawić samochód dość daleko od miasta i iść pieszo. Nie my jedni zresztą. Szły całe rzesze ludzi. Trudno opisać uczucia, które nam towarzyszyły. Z jednej strony czuliśmy ogromną radość, że papież jest w Polsce, że za chwilę go zobaczymy, z drugiej byliśmy świadomi, że uczestniczymy w wielkim wydarzeniu bez precedensu, że oto na naszych oczach dzieje się historia. Chłonęliśmy każde słowo Jana Pawła II. A on mówił o kulturze polskiej, o chrześcijańskiej inspiracji kultury europejskiej. W tamtych czasach było to niczym dynamit. Przez tyle lat mówiono nam przecież, że chrześcijaństwo się kończy, że wiara to niewola i opium dla ludu, że przyszłością ludzkości jest komunizm. I przyjechał papież i powiedział głośno i dobitnie, że bez Boga nie ma przyszłości, nie ma nadziei, że Polska i Europa stoją na fundamencie, któremu na imię Chrystus. To było coś niesamowitego. Młodszemu pokoleniu na pewno trudno to zrozumieć. Dziś Polska jest wolna, nikt nikogo nie prześladuje z powodu wyznania. Ale wówczas ludzie się bali. Papież nas z tego lęku wyzwolił. „Nie lękajcie się!” – wołał. Wlał w Polaków nowego ducha. Dał nam nadzieję. Ludzie poczuli, że są naprawdę wolni, że są silni duchem i wiarą. Nikt nie umiał tego wówczas dokładnie zwerbalizować, ale jestem przekonany, że każdy czuł to samo. Dziś, gdy patrzę na te wydarzenia z perspektywy lat ujmuje mnie niesłychanie jedna rzecz. Papież zakończył homilię słowami: „Pójdziemy ku przyszłości, weźmijcie Ducha Świętego”. Nie powiedział: „pójdźmy”, ale „pójdziemy”. Jest to formuła bierzmowania, która ma ewidentnie profetyczny wymiar. W moim przekonaniu był to początek procesu, który zaowocował wielkimi zmianami, m.in. upadkiem komunizmu. Słowa te wyryliśmy na granitowym pomniku u stóp Wzgórza Lecha.

 

W pamiętnym spotkaniu pod balkonem też Ksiądz Arcybiskup uczestniczył?

– Tak, oczywiście, nikt nie chciał wtedy stamtąd odchodzić. Czekaliśmy na papieża. I wyszedł w towarzystwie kard. Wyszyńskiego. Szczególny był temat katechezy, jaką Jan Paweł II wówczas wygłosił – o Bogurodzicy. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach o pieśni tej zaledwie w podręcznikach wspominano, a papież ukazał Bogurodzicę jako fundament kultury chrześcijańskiej w Polsce, fundament na którym można i trzeba budować przyszłość Ojczyzny i Europy. To było dla nas wielkie odkrycie i wielka inspiracja. Atmosfera tego spotkania była niezapomniana. Czuliśmy, że papież jest nasz, że jest stąd, że jest nam tak bliski. I szacunek, jaki wyczuwało się między nim i kard. Wyszyńskim. Mogliśmy się uczyć tego wielkiego szacunku wypływającego z wiary.

 

Osiemnaście lat później stał już Ksiądz Arcybiskup nie pod balkonem, ale na balkonie, obok Jana Pawła II.

– Tak, choć gdyby mi ktoś w 1979 r. to powiedział, to bym nie uwierzył. Tę drugą pielgrzymkę Jana Pawła II do grobu św. Wojciecha przeżyłem już zupełnie inaczej. Nie bez znaczenia były zmiany, jakie zaszły w Polsce i w moim życiu. Byłem już wówczas arcybiskupem gnieźnieńskim. Nie była to pierwsza papieska wizyta, jaką organizowałem. Wcześniej gościłem Jana Pawła II we Włocławku. Byłem szczerze zbudowany powagą, z jaką papież przygotowywał się do pielgrzymek, tym, jak dogłębnie interesował się problemami miejsc, które miał odwiedzić. Gniezno darzył szczególną estymą. Widział w nim symbol, miejsce, w którym zaczęła się Polska.

 

Które momenty bez kamer i fleszy utkwiły Księdzu Arcybiskupowi szczególnie w pamięci?

– Było kilka takich chwil. Papież przyjechał do Gniezna bardzo późno. Był tak zmęczony, że nie jadł kolacji. Ks. Stanisław Dziwisz zaniósł mu tylko coś lekkiego do pokoju. Mimo ogromnego wyczerpania nazajutrz już o szóstej rano był w kaplicy. Modlił się, a potem wstał i podszedł do okna. Zapytałem, czy mam je otworzyć, ale powiedział, że nie trzeba. Tylko stał i patrzył, tak jakby chciał nacieszyć się widokiem. Mogłem sobie tylko wyobrazić, co czuł, stojąc przy oknie w Krakowie, gdzie wszystko było mu tak bliskie. Stał i patrzył, a później zaśpiewał pieśń. Wyszedłem, czułem, że moja obecność może być pewną niedyskrecją. Wspominam ten moment, bo wówczas tak bardzo namacalnie poczułem, że to był autentycznie wolny człowiek.

 


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki