Logo Przewdonik Katolicki

Siekierą w świętego

Bernadeta Kruszyk
fot. www:clkp.policja.pl

W nocy z 19 na 20 marca 1986 r. trzej mężczyźni wyłamali kraty w oknie kaplicy bocznej katedry w Gnieźnie i niezauważeni dostali się do środka. Przystawili drabinę i sprawnie zaczęli odrywać kolejne części relikwiarza św. Wojciecha: pastorał, mitrę, skrzydła orłów.

Zuchwała kradzież srebrnej trumienki św. Wojciecha zelektryzowała media i opinię publiczną. „To wyjątkowy wandalizm i brak poszanowania jakichkolwiek świętości” – pisały ówczesne gazety. „Brakuje słów zdolnych wyrazić nasze poruszenie” – mówił urzędujący prezydent Gniezna.
Szybko zrekonstruowano przebieg wydarzeń. W katedrze trwał remont. Sprawcy dostali się do środka przez jedno z okien, wyłamując wcześniej kraty. Byli dobrze przygotowani. Mieli linki alpinistyczne, a w torbach łomy, brzeszczoty, siekierę, trampki i dresy, w które przebrali się już w świątyni. Włożyli też rękawiczki. Do sarkofagu umieszczonego na dość wysokim postumencie dostali się po drabinie. Dwóch odrywało kolejne części relikwiarza, trzeci je odbierał. Postać świętego była przytwierdzona do wieka śrubami, musieli je więc spiłować. Działali w pośpiechu. Około godziny piątej nad ranem siedzieli już w pociągu jadącym do Gdańska.

Szok
Bliźniacy Krzysztof i Marek M. (21 lat) oraz towarzyszący im Waldemar B. (33 lata) upchnęli zrabowane srebro w pokrowiec na śpiwór. Było tego dużo. Pastorał, mitra, ewangeliarz, który
św. Wojciech trzymał w ręku i poduszka, na której się wspierał. Odłamali też skrzydła sześciu orłom stanowiącym podporę trumienki i oderwali zdobiącego ją anioła. Pozbawiony nóg tułów męczennika zabrali w całości (na zdjęciu). Okazał się ciężki i trudny do przewiezienia. Odrąbali więc siekierą głowę i rękę, a resztę zakopali w piasku w pobliżu katedry z zamiarem zabrania łupu w dogodniejszym momencie. Wcześniej przykryli zdewastowany sarkofag folią, którą był osłonięty na czas remontu – jakby nic się nie stało.
Rabunek odkrył 20 marca ówczesny proboszcz katedry ks. Zenon Willa. Rano odprawiał Mszę św.
Po jej zakończeniu poszedł do pracowników remontujących bazylikę i wtedy zauważył, że folia okrywająca relikwiarz jest przesunięta. Gdy przyjrzał się bliżej, zobaczył wystający trzpień, z którego zerwano anioła. Odsunięto folię i wszyscy zamarli – srebrnej rzeźby św. Wojciecha nie było.
Natychmiast zawiadomiono milicję. W katedrze pojawili się najpierw funkcjonariusze z Gniezna, a później ekipa z Poznania. Zarządzono blokadę dróg, powołano specjalną grupę operacyjno-śledczą, zaangażowano biegłych. Nadzór nad sprawą objęło Biuro Kryminalne Komendy Głównej MO. W wykryciu sprawców miała też pomóc specjalna nagroda pieniężna, obiecana przez Ministerstwo Kultury i Sztuki w wysokości dwudziestu uśrednionych ówczesnych pensji.
Prasa grzmiała o świętokradztwie i zbrodni. „Barbarzyństwo włamywaczy przypomina okrucieństwo zabójców św. Wojciecha” – pisał dzień po włamaniu „Express Poznański”.

Gdański ślad
Na pierwszy trop natrafiono już kilka dni później. W tym czasie milicja przeszukała około pół tysiąca mieszkań i sprawdziła 2 tys. samochodów. Ślad okazał się właściwy. Ktoś w jednym z garaży w Gdańsku przetapiał blachy, być może srebrne. Wcześniej w katedrze funkcjonariusze zabezpieczyli pozostawione przez sprawców ślady. Do analizy poszła folia okrywająca sarkofag, na której szukano linii papilarnych. Pod lupę wzięto pozostałe na miejscu fragmenty relikwiarza, torbę turystyczną, liny alpinistyczne, pasy, rękawiczki. W Wydziale Mechanoskopii ówczesnego Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO w Warszawie przeprowadzono także badania, mające na celu określenie zakresu uszkodzeń trumny oraz techniki i narzędzi, jakimi posługiwali się włamywacze.
Toczące się postępowanie wskazywało coraz wyraźniej na podejrzanych z Gdańska. Najwięcej śladów i dowodów rzeczowych odkryto na miejscu, w garażu, w którym przetapiali zrabowane części relikwiarza. Były to m.in. nieprzetopione do końca fragmenty skrzydeł orła i aniołów, fragmenty zdobiących relikwiarz wstęg, nakrętka krzyżowa oraz gwóźdź z jednej z kończyn ukrzyżowanego Chrystusa z biskupiego krzyża św. Wojciecha. Podejrzani przyznali się do winy.

Odnaleziony dzięki dzieciom
Od początku nie było wątpliwości, że złodzieje zniszczyli srebrny relikwiarz św. Wojciecha wyłącznie dla zysku. Zabytkowy sarkofag, roboty XVII-wiecznego gdańskiego złotnika Petera van der Rennena, został bestialsko okaleczony z czystej pazerności, głupoty i braku wrażliwości. Mężczyznom udało się przetopić zdecydowaną większość zrabowanego łupu. Ocalał jedynie korpus zakopany przez nich w hałdzie piachu w pobliżu katedry. Odnaleziono go dzięki chłopcu, który kopiąc w tym miejscu nogą, przypadkowo na niego trafił. Wraz z siostrą zasypał ponownie odsłoniętą blachę, a miejsce zaznaczył piórkiem. Rodzice dopiero za drugim razem uwierzyli rodzeństwu. Odkopano korpus rzeźby bez rąk, nóg i głowy, co robiło straszne wrażenie. Korpus ten, podobnie jak odzyskane po kradzieży przetopione srebro, wykorzystano później do rekonstrukcji relikwiarza. Podjął się jej znany gdański rzeźbiarz Wawrzyniec Samp. Prace zakończyły się ostatecznie w 1989 r.

Wyrok
Proces sprawców zaczął się 12 czerwca 1986 r. przed Sądem Wojewódzkim w Poznaniu. Trwał krótko. Dowody winy były nie do podważenia. 1 lipca 1986 r. sędzia wydał wyrok. Bracia Krzysztof i Marek M. zostali skazani na 15 lat więzienia. Waldemar B. dostał 12 lat. Na 15 lat pozbawienia wolności skazano jeszcze jedną osobę – Piotra. N, recydywistę „interesującego się” dziełami sztuki sakralnej, ośmiokrotnie skazanego przez sąd za włamania, kradzieże i paserstwo. To on wymyślił i drobiazgowo zaplanował grabież w katedrze gnieźnieńskiej. Był w niej wcześniej jako „turysta” i zrobił dokładny rekonesans. Początkowo chciał ukraść lichtarze, ale zorientował się, że je schowano, zaproponował więc kradzież relikwiarza św. Wojciecha. Ostatecznie w rabunku nie wziął udziału przez konflikt z „ekipą”. Jego miejsce zajął kolega z celi, Waldemar B.

---

Srebrna trumna św. Wojciecha została wykonana w 1662 r. przez gdańskiego złotnika Petera van der Rennena. Na wieku i bokach trumienki przedstawiono sceny z życia
św. Wojciecha, którego relikwie spoczywają w środku. W styczniu 1959 r. kard. Stefan Wyszyński zdecydował o ich rewizji w celu sprawdzenia, czy w czasie wojny nie zostały w jakiś sposób naruszone. Po otwarciu relikwiarza w środku znaleziono mniejszą skrzynię z drewna modrzewiowego, a w niej jeszcze jedną, z XV lub XVI w., opasaną wstęgami barwy amarantowej z nietkniętymi pieczęciami abp. Floriana Stablewskiego i Kapituły Metropolitalnej. W środku znajdowało się jedwabne zawiniątko barwy karminowej starannie opasane białymi jedwabnymi wstęgami, a także czterostronicowy dokument poświadczający cztery wcześniejsze kanoniczne badania relikwii ze szczegółowym opisem znajdujących się w zawiniątku relikwii. Ponieważ pieczęcie były nietknięte, postanowiono zawiniątka nie rozwijać, przykładając na nim pieczęcie
kard. Wyszyńskiego.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki