Logo Przewdonik Katolicki

Kolejka do Rembrandta

ks. Andrzej Ziółkowski
Fot.

Chyba wszyscy znają Sankt Petersburg jako miasto "białych nocy". Między 20 maja a 15 lipca matka natura obdarza te rejony kuli ziemskiej niezwykłą cudownością - wciąż jasnych dni i nocy. Jest jednak jeszcze coś innego, co przyciąga turystów do tego miasta: mówią, że "być w Sankt Petersburgu i nie zobaczyć tego wszystkiego, co jest w Ermitażu, to tak samo, jak być w Rzymie i nie widzieć...

Chyba wszyscy znają Sankt Petersburg jako miasto "białych nocy". Między 20 maja a 15 lipca matka natura obdarza te rejony kuli ziemskiej niezwykłą cudownością - wciąż jasnych dni i nocy. Jest jednak jeszcze coś innego, co przyciąga turystów do tego miasta: mówią, że "być w Sankt Petersburgu i nie zobaczyć tego wszystkiego, co jest w Ermitażu, to tak samo, jak być w Rzymie i nie widzieć papieża ".



Skoro więc jestem tutaj, to tradycji musiało stać się zadość. Chciałem zobaczyć niewiele - tylko te obrazy, które przyciągają oko, które widzę często w albumach, książkach, na okładkach gazet, na obrazkach prymicyjnych, w książeczkach, modlitewnikach.

Oczy, które patrzą


Przed Ermitażem tłum - nic dziwnego, tyle wycieczek przyjeżdża, każdy myśli podobnie jak ja. Nie dziwi mnie przepych wnętrz, styl, bogactwo wystroju. Na drugim piętrze mnóstwo luster, żyrandoli. Posuwam się majestatycznie po salach z własną nieprzymuszoną prędkością - nie zwracam uwagi na tłum.
Na wszystkich zwiedzających patrzą oczy - z obrazów, rzeźb, ikon, fresków... Mijamy się wzajemnie. Ci, uwiecznieni przez słynnych artystów pędzla czy dłuta, patrzą z dumą na tych, którzy odziani są śmiesznie - w spodnie, marynarki, sportowe obuwie, dresy, koszule flanelowe, spódnice, sukienki... Niektóre kobiety (jakby przedrzeźniając te z obrazów i rzeźb), ubrane zbyt frywolnie, posuwają się z wyszukaną gracją pośród postaci jakby "zaczarowanych w tych płótnach". Tak jakby chciały powiedzieć: "Patrzcie, ja też jestem piękna!".
Przystanąłem na chwilę. Nawet nie mam się o co oprzeć. W zamyśleniu patrzę na postaci uwiecznione przez mistrza w konkretnej chwili. Mijają wieki, a one wciąż niepodzielnie trwają w swych pozach, w swych gestach. Wciąż mówią współczesnemu człowiekowi o tym, co same przeżyły.
Barwy obrazów nie zmieniają się - może co najwyżej obrazy ściemniały - nic dziwnego - od setek lat kurz osiada na płótnach, a w ostatnich dziesięcioleciach wciska się nawet przez szczelne szkło ochraniające przed wszędobylskimi ludzkimi paluchami, trzaskającymi fleszami, wilgocią ludzkiego potu. Dzieła te odzwierciedlają kulturę danego wieku.

Sceny z Ewangelii


Przechodzę dalej. Już mam mnogość w głowie. Już mylą mi się szkoły: francuska, włoska, holenderska, hiszpańska, rosyjska... Nie wiem też który wiek teraz "oglądam". Dobrze, że nad drzwiami jest napisane. Powoli przechodzę z sali do sali i nagle... w jakimś momencie - chyba to było przy płótnach mistrzów hiszpańskich - doznaję pewnego rodzaju olśnienia! Zdaję sobie sprawę, że większość tych scen jest mi doskonale znana! Ja je wszystkie rozumiem! Ja z tymi scenami od samego początku mego dzieciństwa jestem! Przecież to są sceny biblijne, wzięte z Ewangelii, z tradycji chrześcijańskiej! Ale również i te, które znane mi są z książek o antycznej Grecji, o bóstwach, boginiach, bożkach.

Grygiel i Tischner


Miast zachwycać się pięknem ludzkich twarzy, kolorów, cieni i półcieni, rysów i efektem światła, znów zacząłem obserwować przechodzących. To efekt zmęczenia. Usiadłszy na stylowym krześle, wzrok mój przeniosłem z eksponatów na żywych przechodzących.
Niektórzy pstrykają sobie fotki na tle płótna z boginiami - piękno ich ciał przyciąga wzrok. Podchodzę bliżej i czytam - ależ to są alegorie cnót. No tak, tylko dlaczego artysta ukrył cnoty pod postacią nagich kobiet? Próbuję sobie coś przypomnieć. Dobywam z głębi umysłu wykłady z estetyki z prof. Stanisławem Grygielem. A to płótno jest mi znane z... tak, przecież mówił o nim śp. ks. prof. Józef Tischner.
I znów zwracam uwagę na zwiedzających. Wśród nich ludzie "wszelkiej maści" - rozmaity kolor skóry, wygląd twarzy, oczu. Najwięcej jest przybyszów z Dalekiego Wschodu. Ciekawe - myślę w duchu - czy oni rozumieją, skąd artyści czerpali natchnienie. Przecież większość to obrazy przedstawiające sceny biblijne, ewangeliczne. Jak można oglądać coś, czego się nie rozumie? Czy można tak obojętnie przejść obok Piety? A Łzy Piotra - przecież widzę wyraźnie, że on płacze? Nie, nie mogę biegać po salach, przechodzić obojętnie obok kart Ewangelii. Zatrzymuję się przed jednym z obrazów El Greco i... modlę się. Przecież ci apostołowie są jak żywi. Coś mi chcą powiedzieć. Mówią.

Zrozumieć niezrozumiałe


Podsłuchuję przewodników. Ich charakterystyczny akcent rosyjski wplata się w słowa niemieckie, francuskie, angielskie, włoskie. Próbuję uchwycić, jak tłumaczą owe sceny z Jezusem, Maryją, Józefem, z apostołami, aniołami... Standard, to można przeczytać w albumach.
Przeraża mnie ten tłum. Jak oni mogą tak biegać? Hm!... gdy byłem chłopcem, to też tak biegałem. Pamiętam, że w Żelazowej Woli otworzyłem klapę fortepianu i brząkałem kilka taktów. Jakaś pani powiedziała, że brak mi kultury. Miała rację. Teraz ja mówię do wszystkich - krzyczę w duszy: "Ludzie, zatrzymajcie się na chwilę! Popatrzcie na te obrazy ze spokojem, przecież one mówią do nas!".
Nikt mnie nie słyszy. Zamyślony siadam i bezwiednie opieram łokieć o jakąś wazę - nie wiem, z którego wieku. - Izwinite, pożałustwa, tak nie lzia - słyszę nagle. - Razrieszytie, ja ustał. Spasibo wam za wnimanije (Przepraszam Pana, ale tak nie wolno. - Proszę mi wybaczyć, to ze zmęczenia. Dziękuję Pani za zwrócenie mi uwagi).

Do Ojca


Nagle jakieś zamieszanie. Przechodzę do kolejnej komnaty. I cóż widzę? Przy samym wejściu tłum - ogromny tłum. "Ktoś zemdlał", myślę sobie. Nie. Nikt nie zemdlał. Wszyscy zgromadzili się przed olbrzymim płótnem. Patrzę i oczom nie wierzę! Przede mną znana scena z Ewangelii - powrót syna marnotrawnego. Zrobiło mi się wilgotno pod oczami... Przecież ten obraz jest w tak wielu książkach, albumach, na wielu obrazkach, w naszych domach, klasztorach, krużgankach, gablotach kaplic, kościołów. Ileż to razy ojcowie duchowni polecają, aby medytować obraz Rembrandta - Powrót syna marnotrawnego. Inni dodają, że jest to obraz "Ojca miłosiernego".
I oto stoję tu, w Ermitażu, i oczom nie wierzę. Już mi tłum nie przeszkadza. Jestem sam na sam z Ojcem i z jego synem. Tyle razy mówiłem już w życiu: "zabiorę się i pójdę do mego Ojca i powiem Mu: Ojcze zgrzeszyłem". Tyle razy wracam do Niego, a On za każdym razem obejmuje mnie i mówi: Synu, wróciłeś! Tak czekałem! Wkłada mi pierścień, sandały, odziewa mnie na nowo w szatę łaski, zaprasza do Stołu i tłumaczy siostrom i braciom, że oto ten syn był umarły a ożył, zaginął a odnalazł się i wrócił do domu Ojca.
Nieśmiało zbliżam się do wielkiego płótna. Tłumacze przekrzykują się wzajemnie. Przystojny przewodnik, młody - około 25 lat - mówi w jakimś dalekowschodnim języku. Prawie wszyscy z grupy wpatrzeni są w niego, nie w obraz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki