Logo Przewdonik Katolicki

Płoty z dawnych lat

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

Czy w dzisiejszych czasach zwykłe, drewniane płoty mają jeszcze jakiś sens? Rozumiem: wysoka siatka, zwieńczona drutem kolczastym - bardzo trudno ją sforsować. Albo ogrodzenie z długich, gładkich, stalowych, zakończonych ostrymi grotami prętów - tego nie da się w ogóle przejść lub mur z tęgich, betonowych prefabrykatów, z lampami i kamerami przemysłowymi - oto godna przeszkoda dla...

Czy w dzisiejszych czasach zwykłe, drewniane płoty mają jeszcze jakiś sens? Rozumiem: wysoka siatka, zwieńczona drutem kolczastym - bardzo trudno ją sforsować. Albo ogrodzenie z długich, gładkich, stalowych, zakończonych ostrymi grotami prętów - tego nie da się w ogóle przejść lub mur z tęgich, betonowych prefabrykatów, z lampami i kamerami przemysłowymi - oto godna przeszkoda dla złodzieja. Ale drewniany płot, który starczy lekko pchnąć, żeby się przewrócił albo wyważyć trzy słabe sztachetki, by przedostać się przez dziurę? Czy to ma jakieś znaczenie? Czy złodziej to uszanuje?



A jednak płoty mają swój głęboki sens i "uczciwy" złodziej czuje przed nimi respekt. Płot określa granice tego, co moje: mojej ziemi, mojej ojcowizny, domu, sadu, gospodarstwa, łąki. Płot uczy szacunku dla tego, co jest czyjąś własnością. To prawda, że dałoby się taki płot bez trudu pokonać, ale on mówi: nie wolno, to nie twoje, uszanuj! W obrębie płotu jest przytulniej, bezpieczniej, człowiek jest u siebie.
Dzisiejsze, nowoczesne płoty z klinkieru i identycznych, stalowych, oksydowanych modułów są ładne, nieraz wręcz imponujące precyzją i równym rytmem przęseł, ale jakże brak im fantazji i charakteru! Wszystko jest w nich przewidywalne, takie samo: każdy słupek, każda wręcz cegła, czy z prawej, czy z lewej strony bramy, przy garażu czy w sadzie - każdy element i płaszczyzna są jak spod sztancy, bez żadnej odchyłki. To nudzi i męczy. Można tylko mieć nadzieję, że nie oddaje charakteru gospodarza.
Co innego stare, tuż powojenne ogrodzenia. Cegła w nich jest mocno wysłużona, najczęściej z jakiejś rozbiórki, niekiedy z wyrytymi gwoździem inicjałami, sercami, datami. Daszki są uformowane z cementu, nieraz trochę popękanego: szczeliny to ulubione siedlisko dla brzózek-samosiejek. Mała brzózka jakoś ujdzie i pięknie zdobi płot, ale gdy podrośnie, stanowi dla niego zagrożenie i trzeba się jej szybko pozbyć, zanim rozsadzi mur do reszty.
Sztachety w takim płocie też mają swoją historię, wypisaną w sękach, oszlifowanych piaskiem i wiatrem słojach. Drewno, wymoczone na deszczu, wysuszone wiatrem i słońcem, wymrożone lutowymi mrozami, staje się szare, suche i twarde. Wszystkie bardziej miękkie części drewna szybciej ulegają wpływom atmosferycznym, ukazując bogate urzeźbienie desek. Słoje tworzą na nich fantazyjne rysunki, swego rodzaju linie papilarne, tyle że bardziej skomplikowane niż u ludzi. Ale nikt nie zajmuje się ich badaniem - a szkoda, bo kryje się tu wiele piękna.
Jeszcze piękniejsze, bardziej swojskie i ciepłe są płoty wiejskie, całe wykonane z drewna. Przy domach mieszkalnych przeznaczano na płot drewno dobre, gatunkowe: sztachety są równo i gęsto rozmieszczone, przycięte ozdobnie według jednego szablonu. Co najwyżej któryś szczebel mógł się nieco wypaczyć i skrzywić albo stracić sęk i teraz łypie pustym oczodołem. Ale cały płot prezentuje się dumnie, niczym reprezentacyjna kompania wojska.
Co innego płoty za stodołą albo wokół sadu. Tu już było trochę żal dobrego materiału i dlatego zrobiono je z takiego drewna, jakie było pod ręką. Sztachety mają nierówną szerokość, są dłuższe albo krótsze, nieraz przycięte ze skosa, spękane. Tu wiatr, deszcz i słońce bardziej pokazują swoją moc. Wysmagane, wysuszone i poskręcane deski przypominają często ludzi: zmęczonych, spracowanych, osiwiałych, pochylonych ku ziemi starością. Na takich deskach lubią przesiadywać i przekomarzać się sroki, a wróble mają tu raj.
Zwykle dolna część desek jest bardziej przegniła i spróchniała, bo drewno od ziemi i mokrej trawy ciągnie więcej wilgoci, zimą stoi w śniegu. Słupki wbite w grunt są nieraz całkiem przegniłe i właściwie to szpongi podtrzy­mują słupki, a niejednokrotnie wręcz cały płot trzyma się tylko na ostach, pokrzywach i malinach, które na szczęście gęsto obrosły i przylgnęły do ogrodzenia. Taki płot żyje. A gdy jeszcze gospodyni posadzi za nim bordowe lub karmazynowe malwy, złote dziewanny i słoneczniki - jest to kompozycja tak malownicza, że nikt nie wymyśliłby i nie zaprojektował nic piękniejszego.
Ale piękno to jest ulotne, nietrwałe. Słoneczniki rychło dojrzewają, tracą płatki, wykręcają się i skłaniają swoje ciężkie od ziaren tarcze ku deskom płotu. Malwy i dziewanny obsychają, brunatniejąc i przesłaniając na całą zimę dziury w płocie. Takie uzupełnienie jest bardzo potrzebne, bo przerdzewiałe gwoździe coraz częściej puszczają i deski odpadają całkiem albo przechylają się w jedną lub drugą stronę, jak kumoszki, które nie mogą się ze sobą nagadać.
Jeszcze inne są płoty w polu i na łąkach. Tu granice pastwisk ciągną się setkami metrów i nikt nie nastarczyłby ze sztachetami. Dlatego ogrodzenia buduje się z długich drągów i żerdzi, przymocowanych poziomo do drewnianych słupków albo przywiązanych do żywych drzew jarzębiny, albo do pojedynczych świerków. Nieraz słupek się wywróci i trzeba go zastąpić nowym. Kiedyś ktoś zastosował do tego celu kawałek wierzbowego drąga. Na wiosnę drąg dostał wilgoci i wypuścił listki, a potem gałązki. Po kilku latach słupek zamienił się w dorodną, szumiącą wierzbę, a wciąż przybite do niego żerdzie uniosły się na ponad metr i pociągnęły za sobą sąsiednie słupki, podnosząc się w górę niczym rogatki na przejeździe kolejowym.
Najpiękniejszy płot, jaki widziałem, odgradzał pole od drogi i lasu, chroniąc je przed dzikami i sarnami. Było to w Gorcach, przy zielonym szlaku z Ochotnicy na Piorunowca. Płot był wykonany bez użycia jednego gwoździa. Deski były zmyślnie poprzetykane na przemian między trzema poziomymi drągami w ten sposób, że sprężynując, trzymały się same. Cały taki segment był umocowany do pionowych słupów przy pomocy zmyślnych pierścieni ze skręconych świerkowych gałązek. Wykonał go dziadek Tarchała przed kilkudziesięciu laty, gdy był jeszcze młody. Płot starzał się razem z nim, aż wreszcie po śmierci dziadka, legł pod naporem halnego wiatru i nie ma dziś po nim żadnego śladu - poza kilkoma czarno-białymi zdjęciami.
I pewnie tak się to wszystko skończy: ostatnie ślady dawnej architektury, budownictwa, kultury ludowej odejdą w niebyt - za życia naszego pokolenia. Od tego procesu nie ma odwrotu. Ale póki jeszcze możemy, wyszukujmy takie pozostałości dawnego życia i kultury materialnej, utrwalajmy je na zdjęciach i zapiszmy mocno w pamięci. Bo nasze dzieci już tego nie zobaczą.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki