Wszelkie wigilijne wzruszenia, tkliwe kołysanki i dostojne bożonarodzeniowe polonezy są oczywiście brzemienne w treści i stanowią fundament naszej tradycyjnej miłości do Dzieciątka Jezus. Jeśli jednak ze zrozumieniem wyśpiewa się ten jeden, wstrząsający, pełen teologicznej brzemienności wers, dociera się do głębi świąt Bożego Narodzenia. W tej głębi nie ma miejsca na tkliwe wzruszenia, nastrój rodem ze świątecznej reklamy, historie miłosne w dekoracjach z lekkiego śnieżnego puchu. W głębi świąt odnajdziemy – jeśli odważymy się szukać – straszną noc poniewierki, niepewność, heroiczną wiarę wobec rzezi niewiniątek, tragiczną zapowiedź o sercu przebitym włócznią i „proroctwo zgonu”, które trudno zignorować nawet w euforii udanego porodu.
Pierwsze białe płótno. Matka
Oczywiście pieluszki. Malutki Jezus przychodzi na świat w oddaleniu od rodzinnego domu, w grocie wypełnionej zwierzętami, w rodzinie, która skazana jest na niechciane pielgrzymowanie, a zaraz skonfrontowana zostanie z demonicznym atakiem krwiożerczego – przerażonego możliwością utraty władzy – króla. „A proroctwo Jego zgonu już się w świecie szerzy…”. Dlaczego kolęda, wyraz zbiorowej mądrości, zmysłu wiary ludu, wprowadza w nastrojowy bożonarodzeniowy ton ten jeden dziwny dysonans? Gdyby zapytać mędrców, odpowiedzieliby pewnie tak jak jedna z najpiękniejszych postaci Jeżycjady: „Kto się urodził, musi umrzeć. Różne nam Pan Bóg daje zadania w życiu: umieranie jest też zadaniem. A że każdy ma coś do zrobienia na tym świecie i po to się rodzi, więc trzeba się posunąć, żeby dla innych też było miejsce. I tak już jest tłok. No – tak to już jest, Orelka, tak to jest. I to jest bardzo dobre, nie ma się co boczyć. Nie ma co się bać”.
Pieluszki są być może uroczym ozdobnikiem w sielankowej szopce, dla Matki jednak, i to Matki znającej proroctwa, zaczytanej w pieśniach cierpiącego sługi Jahwe z księgi Izajasza, są czymś bez porównania większym.
Drugie białe płótno. Ojciec
Dla Matki pierwsze białe płótno – pieluszka – jest zapowiedzią całunu – białego płótna, w które wraz z innymi niewiastami wiele lat później zawinie ciało swego zniszczonego Syna. To drugie płótno zobaczyć możemy w jego całym dramatyzmie na obrazie Hansa Holbeina Chrystus w grobie. To wstrząsające dzieło tak bardzo zawładnęło wyobraźnią i wrażliwością Fiodora Dostojewskiego, że kazał on głównemu bohaterowi powieści Idiota, księciu Myszkinowi, oglądać jego reprodukcję w mieszkaniu swojego rywala – Rogożyna. Myszkin stwierdził wtedy, że widok Chrystusa poddanego brutalnej fizjologii śmierci może doprowadzić niejednego chrześcijanina do utraty wiary. Nie po to jednak wpatrujemy się w Jezusa złożonego w grobie, by utracić wiarę, lecz po to, by ją umocnić. Spójrzmy na Chrystusa, jakim widział Go Ojciec – ukrzyżowanego i umęczonego. Czy jest coś straszniejszego, bardziej wstrząsającego dla rodzica niż widok martwego dziecka? „A proroctwo Jego zgonu już się w świecie szerzy…”. Nie zapomnijmy tego refrenu. Dziś spróbujemy spojrzeć na Jezusa oczami Boga, oczami Jego Ojca. Wtedy będziemy mieli także szansę zrozumieć, jak nas widzi Bóg i jak patrzy na nasze twarze.
Nasze twarze oddalają się od twarzy Boga. Coraz trudniej nam spojrzeć w lustro z miłością, żeby Go znaleźć. Mistrz Eckhart wypowiedział niezwykłe, trudne słowa: „Jeśli człowiek przyjmuje w sobie Boga, dobrze postępuje; w przyjmowaniu tym okazuje się on dziewicą. Lepiej jednak, jeśli Bóg stanie się w nim płodny. Jedyną bowiem formą wdzięczności za dar jest [ludzka] płodność. Wtedy, w tej płodnej wdzięczności, duch jest niewiastą, która sama z kolei rodzi Jezusa Ojcowskiemu sercu Boga”. Powołanie człowieka to zatem rodzenie Jezusa, bycie dziewicą wobec płodnej miłości Pana. Czy kobiety nienawidzące swojej twarzy i mężczyźni niecierpiący własnej fizjonomii mogą płodnie kochać? Widziałem niedawno przepiękną scenę. Młodzi rodzice trzymający na rękach małego synka, powiedzieli: „On jest połową mojej miłości i połową twojej. Nasz syn stanowi ostateczny dowód na to, że miłość może się urodzić”. Każdy z nas narodził się z miłości i pragnienia Boga. Wszyscy jesteśmy zrealizowanym marzeniem Stwórcy. Co wobec tego oznacza fakt, że się nie godzimy na swe twarze i ciała, na swoje życie, osobiste tragedie, dramaty i własną historię? Według Benedykta XVI: „Historia zbawienia jest historią tej relacji Boga, który stopniowo objawia się człowiekowi, a który pozwala poznać swoje oblicze”. Jak się zachwycić Jezusem w grobie?
Zachwyt okazuje się najważniejszym wyzwaniem. Nie jest możliwy, jeśli nie poznamy całej historii Dzieciątka Jezus, od śnieżnobiałych pieluszek w betlejemskiej szopie, aż po śnieżnobiały całun w jerozolimskim grobie. A wiemy przecież, że to nie koniec tej – najpiękniejszej na świecie – opowieści.
Trzecie białe płótno. Ciało
„A proroctwo Jego zgonu już się w świecie szerzy…”. Śpiewamy z uśmiechem na ustach przy wigilijnym stole, jakby te słowa nie miały swojej straszliwej wagi. Jakby pieluchy nie zwiastowały najtragiczniejszego grzechu w historii ludzkości – zabicia i pogrzebania Syna Bożego… Jakby nie zwiastowały całunu. A jednak nie na tych dwóch płótnach kończy się historia Zbawiciela. Jest jeszcze trzecie, śnieżnobiałe, rozciągnięte na naszych wigilijnych stołach. Obrus – symbol szaty Jezusa, w którą zawinęła Go Matka, gdy był noworodkiem i grobowego całunu, chroniącego martwe ciało w skalnym grobie. A może jeszcze bardziej jest ten wigilijny obrus znakiem mistycznej jedności naszych rodzinnych stołów z ołtarzem Eucharystii, na którym „proroctwo Jego zgonu” się codziennie wypełnia. Wypełnia się nawet to dramatyczne misterium męki i śmierci w łagodną, pełną blasku świętą noc wigilijną, jakby te dwie tajemnice – Narodzenie i Pascha – były jedną nocą naszego zbawienia. Maleńkie Ciało Noworodka i wszechmocne Ciało Zbawiciela, pozostawiającego na półce skalnej pusty całun, jaśnieją jednakowo w Chlebie złożonym na ołtarzu. A w jedną noc w roku możemy wszyscy – w rodzinnych domach – wyznać wiarę w te tajemnice, łamiąc śnieżnobiały chleb na śnieżnobiałym obrusie. Może w tym roku trzeba podejść do wigilijnego stołu jak kapłani do ołtarza – całując biel pieluszki-całunu, by straszliwa tajemnica zbawienia nie zagubiła nam się w bożonarodzeniowej słodyczy.
O. MICHAŁ LEGAN OSPPE
Paulin posługujący na Jasnej Górze, doktor teologii, wykładowca na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, autor biblijnych wideokomentarzy „Kilka słów o Słowie”