Kilka rzuconych przez papieża słów na antenie włoskiej telewizji religijnej TV2000 zapoczątkowało szeroką debatę o możliwości i sensowności postulowanej zmiany. Biorąc udział w tej dyskusji, chciałbym spojrzeć na papieską propozycję z dwóch perspektyw.
Wierność słowu
Pierwsza z nich to perspektywa wierności tekstom biblijnym. Choć wspomniany fragment modlitwy Jezusa należy do stosunkowo trudnych dla tłumacza, wydaje się, że przekład: „I nie wódź nas na pokuszenie” jest wierniejszy niż: „I nie pozwól, abyśmy ulegli pokusie”. Niektórzy sugerują, że jeśli już mielibyśmy inaczej tłumaczyć słowa Jezusa z Ewangelii, to raczej jako: „I nie zsyłaj na nas prób” niż w duchu proponowanym obecnie przez Franciszka. Dla tych więc, dla których ważne jest podążanie za wyrazowym sensem Biblii i kopiowanie słów tam zamieszczonych, postulowane przez papieża zmiany są problematyczne: dotychczasowa treść „Ojcze nasz” lepiej jednak spełnia wymóg wierności źródłom, które mamy.
Wierność słowom?
Trochę inaczej popatrzymy na wypowiedź papieża z perspektywy hermeneutyki teologicznej, a więc nauki zajmującej się rozumieniem tekstów: w tym przypadku słów Jezusa z Ewangelii. Na początek krótkie wprowadzenie. Przez bardzo długi czas panowało przekonanie, że Biblia została podyktowana przez Boga, a autorzy ludzcy jedynie biernie zapisywali usłyszane słowa. W toku refleksji teologicznej Kościół odszedł od tego stanowiska i docenił wkład natchnionych redaktorów w ostateczny kształt Starego i Nowego Testamentu. Dziś uważamy, że Duch Święty czuwał, by na kartach ksiąg biblijnych znalazło się wszystko, czego potrzebujemy do zbawienia, a sama forma zapisu tych treści pochodzi od konkretnego pisarza i zawiera jego perspektywę kulturową. W rezultacie zdaliśmy sobie sprawę, że cytaty z Pisma Świętego muszą być interpretowane, bo przyjmowanie niektórych z nich wprost może prowadzić do błędnych przekonań. By dokonać interpretacji i zrozumieć właściwy ich sens, trzeba uwzględniać kontekst, w jakim konkretne zdania padają, a więc ówczesny obraz świata. Nawet w Biblii nie ma więc czegoś takiego jak „czysty” głos Boga. Również słowa Jezusa są wyrażone w sposób, który w pierwszym rzędzie miał trafić do tych, którzy Go słuchali, a dopiero w drugim zawierał przesłanie uniwersalne. Przykładowo, Jezus mówił po aramejsku nie dlatego, że jest to najbardziej „Boży język”, ale dlatego, że chciał trafić do Żydów, którzy w tym języku się komunikowali. Używał zwrotu „jestem dobrym Pasterzem”, ponieważ chciał być zrozumiany przez hodowców owiec, a nie z uwagi na to, że pasterstwo jest bardziej „Bożym zawodem” niż pozostałe profesje. My, aby usłyszeć to samo, co kiedyś docierało do uszu mieszkańców Palestyny, musimy podjąć wysiłek zrozumienia intencji Chrystusa, a nie skupiać się tylko na słowach, które wypowiedział. By zrozumieć tamten przekaz, pytamy raczej, o czym Jezus chciał pouczyć i na co wskazać, niż jakich słów w tym celu używał. Dlatego ciągle na nowo pochylamy się nad Pismem Świętym, myśląc, co to dla nas dzisiaj znaczy, i wciąż uzyskujemy nowe, świeże odpowiedzi. Ponadto, każdy fragment z ksiąg biblijnych musimy czytać w powiązaniu z całością Biblii. W pojedynczych zdaniach nie znajdziemy pełni Objawienia – pełnię tę czytamy dopiero w kontekście Bożego planu zbawienia świata, opisanego w obu Testamentach.
Wierność obrazom
Wyposażeni w takie narzędzia interpretacyjne, spójrzmy na omawiany fragment Jezusowej modlitwy. Co dostrzegamy? Na pewno nie obraz Boga-kusiciela, ponieważ Stwórca nie jest ani autorem zła, ani jego pośrednikiem. Twórcą zła jest jedynie Szatan. Ani Bóg, ani my nie jesteśmy w stanie wymyślić zła. Możemy jedynie akceptować bądź odrzucać podpowiedzi diabła i tylko w tym wymiarze odpowiadamy za nasze uczynki. Bóg jest tym, który przed pokusami ostrzega i pomaga w ich odpieraniu. A może nawet więcej. Belgijski teolog Adolphe Gesché kreśli obraz Boga, który jest zgorszony złem i jako przeciwnik zła walczy z nim wraz z nami i w naszym imieniu, ponieważ nie może się pogodzić z jego istnieniem. Z całą więc pewnością Bóg nie kusi, a wraz z nami staje do walki z pokusami!
Trudno też przyjąć obraz Boga wystawiającego człowieka na próbę. Wprawdzie przykład Abrahama i Izaaka oraz późniejsze komentarze różnych teologów sugerują, że wierność człowieka jest przez Boga sprawdzana, ale w perspektywie całej Dobrej Nowiny to myśl trudna do uzasadnienia. Jeśli bowiem Bóg nas kocha – a co do tego nie mamy wątpliwości – problematyczna jest wiara w to, że jednocześnie nas testuje. Miłość Boga jest doskonała, a „próbowanie” ukochanej osoby kłóci się nawet z naszymi doświadczeniami niedoskonałych, międzyludzkich miłości. Pomyślmy o kochającej żonie, która próbuje wierność męża, podsuwając mu inne kobiety, by sprawdzić jego zachowanie, lub o rodzicach wystawiających dziecko na próby, by się przekonać czy pozostanie im posłuszne – nie nazwiemy takich postaw miłością.
Wierność sensowi
Dlaczego więc Jezus w modlitwie, której uczył słuchaczy, używał zwrotu o kuszeniu lub poddawaniu próbie przez Boga? Ponieważ w kulturze semickiej, a w takiej się narodził, przypisywano bezpośredniej działalności Boga wiele obszarów, pod którymi dziś już Go nie podpisujemy. Mamy więc w Starym Testamencie opowiadania o Bogu, który wystawia na próby; nakazuje mordowanie niewiernych; wszystko stwarza własnymi słowami itd. Dziś, czytając takie zdania, nie mamy wątpliwości, że choć napisano tam, że „Bóg kazał” i „Bóg uczynił”, to nie wszędzie o bezpośrednie Boże działanie chodzi i często jest to jedynie semicka konwencja literacka. Jezus-Żyd mógł więc prosić, by Ojciec nie wodził na pokuszenie lub nie poddawał próbie, a w słowach tych my powinniśmy dostrzegać Boga, który chroni przed pokusami i dodaje sił w próbach wierności, które musimy przechodzić. Z tej perspektywy zmiana proponowana przez papieża jest właściwa, ponieważ lepiej niż tekst literalny wyraża istotę Jezusowych słów. Nawet jeśli wciąż będziemy się modlić „I nie wódź nas na pokuszenie”, będziemy musieli interpretować tę frazę, wykraczając poza jej sens literalny.
Dobrze jest pytać
Podsumowując, postawmy raz jeszcze pytanie: „I nie wódź nas na pokuszenie” czy „I nie pozwól, abyśmy ulegli pokusie”? To zależy od przyjętej perspektywy. Jeśli chcemy się modlić tekstem uświęconym tradycją, bliskim zachowanym fragmentom starożytnych tłumaczeń, pozostaniemy przy wersji „I nie wódź nas na pokuszenie” – a wypowiadając te słowa, wciąż będziemy interpretować je w odniesieniu do właściwego obrazu Boga, który nas kocha. Jeśli chcemy modlić się słowami najbardziej zbliżonymi do treści naszej wiary, będziemy powtarzali „I nie pozwól, abyśmy ulegli pokusie”, mając pełną świadomość, że choć szukamy nowych sformułowań, zachowujemy wiernie Jezusowe przesłanie. Ja osobiście wolę wersję drugą, więc z nadzieją patrzę na możliwe modyfikacje modlitewnej formuły.
Już jednak samo zwrócenie przez papieża uwagi na ten fragment „Ojcze nasz” niesie bardzo pozytywny skutek. Niezależnie bowiem od tego, czy konferencja episkopatu danego kraju zdecyduje się na wprowadzenie korekty, czy pozostanie przy dotychczasowej wersji, wielu chrześcijan (nie tylko katolików) podejmuje refleksję nad wezwaniem z najczęściej wypowiadanej modlitwy – a to sprawia, że wzrasta świadomość treści, jakie ona z sobą niesie.