Logo Przewdonik Katolicki

Będzie nowe Ojcze nasz?

Monika Białkowska
FOT. UNSPLASH

Czy przez całe życie źle się modliliśmy? Kiedy w Polsce będziemy musieli inaczej odmawiać „Ojcze nasz”? Z liturgistą ks. Ryszardem Kilanowiczem rozmawia Monika Białkowska

Media obiegła informacja, że papież zmienił tekst modlitwy „Ojcze nasz” i „Chwała na wysokości Bogu”. Co to dla nas w praktyce oznacza?
– Wygląda na to, że w Polsce nic. W tej chwili rzecz dotyczy tylko Włoch. Tamtejsza Konferencja Episkopatu przyjęła zmiany tych modlitw w nowym wydaniu Mszału rzymskiego w języku włoskim. Nowe mszały będą stopniowo wprowadzane również w innych krajach, ale ich aktualizacja zależy w dużej mierze od poszczególnych episkopatów. W 2002 r. ukazało się nowe, wzorcowe wydanie Mszału rzymskiego w języku łacińskim. Teraz zadaniem episkopatów poszczególnych narodów jest przetłumaczenie go na własne języki. W Polsce ten proces nadal trwa. To długotrwała praca, bo nie polega na prostym korygowaniu błędów, ale na tłumaczeniu wszystkiego od zera. Pracują nad tym liturgiści w konsultacji nie tylko z biblistami, którzy sięgają do oryginalnych tekstów Pisma Świętego, ale też specjalistami od języka czy muzyki kościelnej. Nie można więc powiedzieć, że „papież coś zmienił”. Papież rozpoczął pewną dyskusję, podał sugestię. Włoscy biskupi się z nim zgodzili, wprowadzając nową wersję tłumaczenia do liturgii.
 
Polscy biskupi też się zgodzą?
– Przede wszystkim powiedzmy, że mają prawo się nie zgodzić. Czasem w liturgii zdarza się tak, że decyzja o jakiejś zmianie zapada w Stolicy Apostolskiej, a my w poszczególnych krajach otrzymujemy rozporządzenie, żeby zmianę wprowadzić. Tak było choćby z przyzywaniem św. Józefa w modlitwach eucharystycznych. W przypadku „Ojcze nasz” czy „Chwała na wysokości” takiego rozporządzenia nie ma: decyzja pozostawiona jest episkopatom. Bp Adam Bałabuch, przewodniczący Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów KEP, która czuwa nad pracami tłumaczenia nowego mszału, mówił, że na razie ta kwestia nie jest dyskutowana i że nie ma konkretnych wytycznych ze Stolicy Apostolskiej. Nie mamy więc żadnej oficjalnej informacji o tym, czy i kiedy takie zmiany miałyby być wprowadzane. Nie wiemy też, kiedy nowy mszał w języku polskim będzie gotowy, nie ma wyznaczonej żadnej daty jego ukończenia.
 
Modlitwę „Ojcze nasz” odmawiamy nadal tak, jak nas uczono od lat, ale przecież w czytaniach mszalnych słyszymy ją w innej wersji…
– „Ojcze nasz” pochodzi z Ewangelii wg św. Mateusza i wg św. Łukasza. Obecnie w liturgii słowa korzystamy z piątego wydania Biblii Tysiąclecia, gdzie tłumaczenie jest dużo bardziej zbliżone do języka oryginalnego niż w modlitwie, której się uczyliśmy. Bliższe jest również temu, o czym mówi papież Franciszek: padają tam słowa „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”. Wynika to faktu, że Pismo Święte jest częściej uaktualniane niż teksty liturgiczne.
 
Czemu mają służyć takie zmiany? Ktoś powie, że to niepotrzebne zamieszanie. Skoro przywykliśmy do jakiegoś sposobu modlitwy i przez wieki był on dobry, to po co kombinować?
– Na pewno takie zmiany są trudne. Wyobrażam sobie, że ludzie wychowani na słowach „i nie wódź nas na pokuszenie” teraz będą pytać, że jak to? Całe życie źle się modlili? Coś było z ich modlitwą nie tak? Ale w Kościele piękne jest to, że tradycja i wpisana w tę tradycję liturgia nie są skostniałe. Wymagają ciągłego badania intelektualnego, badania kontekstów kulturowych i sensu. Nie możemy trwać przy skostniałych formach tylko dlatego, że je dobrze znamy – jeśli jesteśmy w stanie odkryć coś jeszcze głębszego. Czy odmawiając „Ojcze nasz”, zastanawialiśmy się nad tym, co mówimy? Czy drążyliśmy, o co chodzi w poszczególnych wezwaniach? Papież Franciszek nie dokonuje tu przecież żadnej rewolucji. Już Benedykt XVI w książce Jezus z Nazaretu tłumaczył prośbę „nie wódź nas na pokuszenie” tak, jak dziś mówi o niej Franciszek: że Bóg nas nie kusi, ale w tej prośbie chodzi o to, aby Bóg nas nie zostawiał samych wówczas, gdy pojawiają się trudności, bo bez Niego nie jesteśmy w stanie sobie z nimi poradzić. Ktoś uzna, że papież niepotrzebnie sieje zamęt – ale przecież Kościół jest żywy i musi wciąż od nowa sięgać do źródeł wiary, do Pisma Świętego, z którego wypływa później liturgia. Jeśli odkrywamy nowe, głębsze znaczenia, to i liturgia w efekcie się zmienia.
 
Poznałam kiedyś siostrę zakonną z Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego, który zachował liturgię z początków chrześcijaństwa i który modli się jak Jezus, po aramejsku. Odmawianie z nią „Ojcze nasz” w języku Jezusa było doświadczeniem modlitwy absolutnie jednoczącej, bo sprzed wszelkich podziałów między chrześcijanami. Tymczasem teraz Włosi i Francuzi powiedzieli „tak” zmianom sugerowanym przez papieża. Niemcy powiedzieli „nie”. My czekamy, co będzie. Czy „Ojcze nasz” nas nie podzieli?
– Nie bałbym się tutaj podziału, wręcz przeciwnie. W tłumaczeniach liturgicznych bardziej zwraca się na sens całej frazy niż na słowa. Chodzi o to, czy oddajemy ten sam sens danego wezwania, czy myślimy i modlimy się o to samo. Oczywiście ten sens w tłumaczeniach też może się zgubić. Dlatego ważne jest, żeby o tym rozmawiać. Trzeba pochylać się nad starymi i nowymi tekstami i je rozważać. Przyczyną podziału najczęściej jest niezrozumienie i niedomówienia, dlatego dążyć trzeba do większego uświadamiania, dlaczego dana zmiana nastąpiła. W ten sposób każde nowe tłumaczenie Pisma Świętego, nowe tłumaczenie mszału z modlitwami „Ojcze nasz” jest drogą do głębszego zjednoczenia Kościoła, troszczącego się o to, żeby w bardzo różnych od siebie językach narodowych wyrazić te treści, w które wierzymy wszyscy. A z drugiej strony aramejski to język Jezusa, więc pięknie byłoby modlić się tak samo jak Jezus.
 
Mszał zmienić będzie łatwiej niż modlitwę indywidualną, na dodatek powtarzaną przez całe życie…
– Dlatego najpierw zmienia się teksty liturgiczne. Gdy wydaje się nowe tłumaczenie mszału – księgi liturgicznej – zmiana następuje w całym Kościele lokalnym, jednego dnia, bez podziałów, że jedni już, a inni jeszcze nie. Jeśli nie zacznie się od liturgii, to oddolnie taki proces zwyczajnie się nie uda, ludzie sami z siebie nie zaczną modlić się inaczej. To modlitwa wspólnotowa nadaje kierunek modlitwie indywidualnej – a przynajmniej tak powinno być. Jeśli uczestnicząc we Mszy św. będziemy codziennie czy co tydzień słyszeć nową wersję modlitwy, to z czasem – bo na pewno nie z dnia na dzień! – nowe tłumaczenie wejdzie w naszą modlitwę indywidualną.
 
Zatem mimo dużych nagłówków w mediach zmiana modlitwy „Ojcze nasz”, jeśli w ogóle takowa w Polsce kiedyś nastąpi, będzie raczej wyzwaniem na pokolenia, a nie na najbliższy czas?
– Pewnie tak. Nawet w krajach, w których nowy mszał już wchodzi do liturgii, i księża, i świeccy przez długi czas będą się mylić i powtarzać „i nie wódź nas na pokuszenie”. Takie zmiany wymagają dużo czasu i zmiany zarówno u tych, którzy przewodniczą modlitwie liturgicznej, jak i tych, którzy w niej uczestniczą. Dlatego trzeba podchodzić do tego bardzo spokojnie, tłumacząc na nowo treść słów, do których może tak się już przyzwyczailiśmy, że zatarła się być może świadomość rzeczywistości, którą modlitwa wyraża.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki