Logo Przewdonik Katolicki

Upadek teorii mniejszego zła  

Paweł Stachowiak
FOT. WOJSKOWA AGENCJA FOTOGRAFICZNA/WIKIPEDIA

Choć trudno sądzić, że dysponujemy kompletną dokumentacją wydarzeń z grudnia 1981 r., to obraz, który wyłania się z dostępnych źródeł jest raczej jednoznaczny. Generał Jaruzelski gotów był wezwać wojska sowieckie, byle tylko uratować rządy komunistyczne w Polsce.

Był czwartek 10 grudnia 1981 r. – mroźny zimowy dzień w Moskwie, stolicy sowieckiego imperium. Jego granice zaczynały się wówczas na Łabie i sięgały aż po Cieśninę Beringa. Niewiele zdawało się świadczyć, że stało ono wówczas na krawędzi wielkiego kryzysu, który dziesięć lat później zakończy się upadkiem.
Gdy w 1969 r. ukazał się głośny tekst sowieckiego dysydenta Andrieja Amalrika zatytułowany Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 roku?, niewielu miało go za coś więcej niż nieprawdopodobną wizję futurologa. Tymczasem pod koniec lat 70. imperium naprawdę chwiało się w posadach, trawił je kryzys wewnętrzny wzmagany przez uwikłanie w konflikt afgański. Coraz bardziej dotkliwe były sankcje nałożone na ZSRR przez kraje Zachodu, coraz więcej kosztowała próba sprostania wyzwaniu rzuconemu przez nową amerykańską administrację prezydenta Ronalda Reagana w sferze wyścigu zbrojeń. A do tego politbiuro KPZR składało się w ogromnej większości z ludzi wiekowych i doświadczonych raczej niezdrowym stylem życia. Gerontokracja, czyli rządy starców – mówiono o kremlowskiej elicie władzy. Symbolem tego był sam gensek, Leonid Breżniew, o którym opowiadano wtedy w Polsce dość okrutny dowcip, że musi spać na stojąco, aby nie wylał mu się elektrolit z akumulatorów.
 
„Bratniej Polski nie damy skrzywdzić”
W takich okolicznościach przyszło przywódcom sowieckim skonfrontować się z kryzysem w Polsce. Strajki w sierpniu 1980 r., powstanie NSZZ „Solidarność”, niebywałego fenomenu, jedynej w dotychczasowej historii bloku sowieckiego legalnej organizacji niekontrolowanej przez władze, ogromne wzmożenie nastrojów patriotycznych i wolnościowych, postępująca destrukcja totalitarnego modelu sprawowania władzy, rodzenie się społeczeństwa obywatelskiego – wszystko to budziło wśród kremlowskich starców poczucie zagrożenia.
Już w grudniu 1980 r. przygotowywano interwencję zbrojną. W ostatniej chwili, m.in. dzięki twardej postawie USA (osobiście wielkie zasługi miał w tym Zbigniew Brzeziński, ówczesny doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta Jimmy’ego Cartera), została ona powstrzymana. ZSRR nigdy jednak nie pogodził się z istnieniem w Polsce potężnego ruchu społecznego skupiającego 10 mln członków, będącego dowodem siły i żywotności oporu społecznego. Wielokrotnie sam Breżniew oraz inni przywódcy sowieccy wywierali brutalne naciski na kierownictwo PZPR, przede wszystkim na I sekretarza KC Stanisława Kanię, aby wreszcie zrobił z tym porządek. „Socjalistycznej Polski, bratniej Polski nie opuścimy w biedzie i nie damy jej skrzywdzić!” – tak złowrogo brzmiały opublikowane w czerwcu 1981 r. słowa listu KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego do KC PZPR. Wszyscy byli przekonani, że ZSRR jest gotów do interwencji w Polsce, tak jak niegdyś na Węgrzech i w Czechosłowacji.
 
„Nie zamierzamy wprowadzać wojska”
Powróćmy na Kreml. W ów grudniowy dzień schyłku 1981 r. przy stole obrad zasiedli najważniejsi ludzie, decydujący o życiu i śmierci setek milionów osób, poddanych sowieckiego imperium. Byli wśród nich: Leonid Breżniew, zniedołężniały przywódca partii, Jurij Andropow, szef KGB, chyba najpotężniejsza wówczas postać, człowiek, który miał niebawem zastąpić Breżniewa, Andriej Gromyko, odwieczny szef sowieckiej dyplomacji, który zasiadał jeszcze u boku Stalina przy stole obrad w Jałcie, Dmitrij Ustinow, marszałek, wszechwładny kontroler kompleksu wojskowo-przemysłowego i Michaił Susłow, główny ideolog partii oraz szef specjalnej komisji do spraw polskich. To oni mieli zadecydować o losie zrewoltowanej Polski.
Ton dyskusji nadawał Andropow. „Jeśli chodzi o przeprowadzenie operacji X (wprowadzenia stanu wojennego) to powinna być to tylko i wyłącznie decyzja towarzyszy polskich, jak oni zdecydują, tak będzie. [...] Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To jest słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca. Nie wiem, jak będzie z Polską, ale nawet jeśli Polska będzie pod władzą «Solidarności», to będzie to tylko tyle. Ale jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie” – powiedział szef KGB. Wtórowali mu Gromyko i Susłow. Pierwszy stwierdził: „Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do Polski. Sądzę, że możemy polecić naszemu ambasadorowi, aby odwiedził Jaruzelskiego i poinformował go o tym”. Drugi podsumował: „Myślę więc, że wszyscy tutaj jesteśmy zgodni, że w żadnym wypadku nie może być mowy o wprowadzaniu wojsk”.
Przebieg tego posiedzenia znamy z ujawnionych w latach 90. protokołów z posiedzeń politbiura KPZR.
 
„Będziecie nam musieli pomóc”
Czy o tych ustaleniach wiedział gen. Wojciech Jaruzelski? On sam twierdził później, że interwencja była realna i groźna, a on wybrał „mniejsze zło” – stłumił ruch „Solidarności” polskimi siłami, aby ustrzec nas przed wielkim rozlewem krwi. Wielu mu uwierzyło. Do dziś ponad 50 proc. Polaków uważa, że stan wojenny, aczkolwiek brutalny i bezprawny, zapobiegł „złu większemu” – czołgom sowieckim na ulicach polskich miast.
Wiemy, że Sowieci interwencję wykluczali, ale czy Jaruzelski był tego świadom? Może wprowadzano go w błąd, grożąc użyciem siły po to, aby wreszcie zaczął działać? Nic z tych rzeczy! Analiza kolejnych dokumentów pokazuje jasno, że Jaruzelski wręcz domagał się od sowieckich przywódców gwarancji tzw. pomocy, straszył ich potencjalną skalą oporu w Polsce.
Gen. Wiktor Anoszkin, adiutant marszałka Wiktora Kulikowa, ówczesnego dowódcy wojsk Układu Warszawskiego, zapisywał w specjalnym zeszycie notatki ze spotkań i rozmów swego szefa. To kapitalne źródło tłumaczące wiele okoliczności tamtych wydarzeń. W nocy z 8 na 9 grudnia 1981 r. zanotował przebieg rozmowy telefonicznej Kulikowa z Jaruzelskim, który mówił: „Robotnicy […] wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady”. Szef PZPR demonstrował chwiejność i obawy, nie chciał niczego obiecywać bez gwarancji „bratniej pomocy”. Szczególnie ciekawie brzmią jego żale: „byłoby dobrze, gdyby część «bandziorów»” (działaczy opozycji) uciekła na Zachód. Szkoda, że nie mamy wspólnych granic z państwami kapitalistycznymi. Niechby uciekło kilka tysięcy, tak jak zezwolił na to Fidel Castro, wtedy byłoby nam znacznie łatwiej”. Sowieci byli twardzi: żadnej „pomocy” wojskowej nie będzie, Jaruzelski ma załatwić sprawę sam. „To dla nas straszna nowina! Przez półtora roku paplanina o wprowadzeniu wojsk – wszystko odpadło”, skomentował tę decyzję gen. Mirosław Milewski, członek politbiura PZPR i bliski współpracownik Jaruzelskiego.
 
Cel: utrzymać władzę
Choć trudno sądzić, że dysponujemy kompletną dokumentacją wydarzeń z grudnia 1981 r., to obraz, który wyłania się z dostępnych źródeł jest raczej jednoznaczny. Jaruzelski gotów był wezwać wojska sowieckie, byle tylko uratować rządy komunistyczne w Polsce. Jeśli bowiem upada teoria „mniejszego zła”, gdyż większe wcale nam nie groziło, to taka jedynie mogła być motywacja działań generała.
Spróbujmy nieco dokładniej przyjrzeć się jego ówczesnym intencjom, pamiętając wszelako, że poruszamy się na dość grząskim gruncie przypuszczeń, hipotez i dedukcji. Sądzę, że kluczowym dla zrozumienia wydarzeń grudniowej nocy są przytoczone powyżej słowa Andropowa: „nawet jeśli Polska będzie pod władzą «Solidarności», to będzie to tylko tyle”. Słowa zastanawiające, wręcz szokujące. Czyżby szef KGB, dawny ambasador w Budapeszcie gdy wkraczały tam w 1956 r. sowieckie czołgi, dopuszczał możliwość przejęcia w Polsce władzy przez opozycję i odsunięcia od niej PZPR? Czyżby już w 1981 r. mogło się udać to, co osiągnęliśmy dopiero w 1989?
Nie ma na te pytania prostej odpowiedzi, choć wiadomo, że Andropow, gdy został w 1982 r. przywódcą ZSRR, planował reformy bardzo podobne do tych, które później pod szyldem pierestrojki i głasnosti wdrożył jego faworyt Michaił Gorbaczow. Jednym z elementów tych reform miała być zmiana w zakresie uzależnienia od Kremla krajów bloku sowieckiego, m.in. Polski. Gorbaczow doprowadził do zaniechania zbrojnego szantażu, tzw. doktryny Breżniewa, który był najważniejszym czynnikiem sowieckiej kontroli nad tymi państwami. Otworzyło to drogę do akceptacji przez ZSRR dojścia do władzy sił niekomunistycznych, umiarkowanej opozycji, tak jak stało się to w Polsce po wyborach 4 czerwca1989 r. Być może podobne koncepcje rodziły się w zmagającym się z coraz poważniejszym kryzysem ZSRR już wcześniej.
 
Koszmar „finlandyzacji”
Można sobie wyobrazić, co było dla komunistycznych elit w krajach tzw. demokracji ludowej największym zagrożeniem. Wcale nie siła opozycji i oporu społecznego. Dopóty dopóki ZSRR trzymał nad buntującymi się Polakami, Węgrami i Czechami damoklesowy miecz doktryny Breżniewa, przywódcy „demoludów” nie musieli się lękać niekontrolowanej utraty władzy. Co najwyżej mogli mieć obawy, że kremlowscy władcy zrażeni brakiem zdecydowania wymienią ich na innych towarzyszy – bardziej ideowych i sprawnych. W Polsce za plecami Jaruzelskiego i jego ludzi też czaili się „betonowi” działacze tacy jak Stefan Olszowski i Tadeusz Grabski.
Największym koszmarem było jednak to, co w tamtych czasach nazywano „finlandyzacją”. W uproszczeniu był to model zależności od ZSRR stosowany po II wojnie światowej wobec Finlandii. Kraj ten był zależny w strategicznych kwestiach polityki zagranicznej, obronności i bezpieczeństwa, ale miał swobodę w sprawach wewnętrznych – ustroju politycznego, gospodarki, kultury. Status Finlandii zdawał się dla wielu polskich opozycjonistów pożądanym, acz wielce nieprawdopodobnym rozwiązaniem. W słowach Andropowa zdaje się pobrzmiewać dalekie echo „finlandyzacji”. Jeśli była tego świadoma elita PZPR, to musiało wprawić ją to w przerażenie. Rysował się scenariusz utraty władzy i wszystkich związanych z tym apanaży z przyzwoleniem ZSRR.
Scenariusz ten ziścił się w drugiej połowie lat 80. i to właśnie skłoniło wówczas władze PZPR do daleko idących reform zakończonych Okrągłym Stołem. Być może już w roku 1981 Jaruzelski uznał, że trzeba ratować nie tylko siebie i swoją ekipę, ale przede wszystkim panowanie aparatu i nomenklatury partyjnej? Musiał udowodnić Breżniewowi et consortes, że warto na niego stawiać, że nie czas na poszukiwanie nowych rozwiązań dla Polski.
Nie wiemy dziś, czy ten opis odpowiada ściśle rzeczywistości. Dopóki nie otworzą się kremlowskie archiwa, trudno się spodziewać, abyśmy mogli go zweryfikować. Nie da się jednak dzisiaj, dysponując taką wiedzą, jaką posiadamy, wierzyć, że Jaruzelski, Kiszczak i Siwicki uratowali Polskę przed rozlewem krwi. „Będziecie nam musieli pomóc” – mówił generał, którego pochowano z honorami na Wojskowych Powązkach. Niestety.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki