Małe, drewniane figurki chłopca znane są na całym świecie. Gdzieniegdzie postać jest nieubrana, lecz większość przedstawień wprost kapie od złota, pereł i innych kosztowności, zdobiących Jego ubranka. Kult Dzieciątka Jezus to firmowy znak katolickiej pobożności. Rozpowszechnił się stosunkowo późno, bo na przełomie średniowiecza i nowożytności. Bywało, że ludy pogańskie, którym z trudem przychodziło uwierzyć w Ukrzyżowanego, przyjmowały Go najpierw w postaci kilkuletniego dziecka.
Skąd się wziął ów kult Dzieciątka? Ewangelie niczego nam nie mówią o najmłodszych latach Jezusa. Opowiadają o Nim albo jako nowo narodzonym w Betlejem, albo jako o będącym na progu dorosłości. Chłopiec zadawający pytania w świątyni miał dwanaście lat, a według żydowskiego prawa już trzynastolatek stawał się dorosłym mężczyzną. Wizerunków Dzieciątka nie zainspirowały więc uczone wersety świętej księgi. Wzięły się one z ludowej wyobraźni i narodziły tam, gdzie kwitła kultura jasełek. Przedstawienia Bożego Narodzenia, z drewnianymi, często ruchomymi figurkami ludzi i zwierząt, prezentowane na przykościelnych placach, były dawniej – w sytuacji braku internetu i gier komputerowych – wielką atrakcją zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Nic więc dziwnego, że postać małego Jezusa, która gra w nich centralną rolę, zawładnęła ludową imaginacją na tyle, że wyjęto ją z jasełkowego kontekstu i umieszczono osobno. Tyle że bez żłóbka i w postaci stojącej.
W karecie do obłożnie chorych
Aracoeli znaczy po łacinie „Niebiański Ołtarz”. Tak nazywa się jeden z najbardziej znanych kościołów Rzymu. Zbudowano go w historycznym centrum miasta, na wzgórzu kapitolińskim. Tutejsze Dzieciątko jest chyba tym najbardziej znanym. Jego pozłacana figura pojawiła się w kościele w XV w. Wyrzeźbił ją franciszkański mnich z kawałka drzewa oliwnego, przywiezionego z Ogrodu Getsemani w Jerozolimie. Na co dzień „Il Bambino” przebywa w bocznej kaplicy, ale na Boże Narodzenie figurka umieszczana jest w szopce betlejemskiej. Lud rzymski otoczył ją szczególną czcią, wierząc że modlitwa przy wizerunku Dziecięcia przynosi uzdrowienie chorym. Dlatego przez wieki ciągnęły tutaj korowody proszących o uleczenie. Ciężej chorzy nie mogli tu jednak przybywać o własnych siłach. Jeden z nich, książę Alessandro Torlonia, potomek starego rzymskiego rodu, poprosił o przyniesienie figury do jego łóżka. Uzdrowiony, z wdzięczności ofiarował własną karetę, którą co tydzień osobiście woził figurę do wszystkich chorych i cierpiących, którzy nie mogli przyjść sami do świątyni. Tradycja ta utrzymała się do początku XX w.
Inną tradycją były dziecięce kazania, głoszone przed figurką od Bożego Narodzenia do Trzech Króli. Co roku ściągały one tłumy rzymian. Do Dzieciątka przychodzą też listy z Włoch i całego świata – od dzieci i dorosłych. Umieszcza się je w kaplicy i raz do roku uroczyście pali, bez otwierania.
W 1994 r. Rzymem wstrząsnęła kradzież figurki. Złodzieje dostali się do środka po rusztowaniach, udając robotników. Ludzie apelowali do ich sumienia, oferowali znaczne sumy, apel o zwrot Dzieciątka wystosowali nawet do anonimowych „kolegów po fachu” pensjonariusze rzymskiego więzienia. Nic to nie dało, trzeba było sporządzić kopię. Na pociechę można powiedzieć, że ukradziona figura również była kopią – oryginał od XVIII w. znajduje się w parafialnym kościele niedalekiego od Rzymu miasteczka Cori.
Chłopiec w zakurzonych sandałach
Wszystko wskazuje na to, że kult Dzieciątka Jezus wziął swój początek w Hiszpanii. W XIII w. miasteczko Atocha (dzisiaj część Madrytu), leżące na pograniczu chrześcijańskiego królestwa Kastylii i władztwa muzułmanów, opanowali Maurowie. Chcąc zmusić mieszkańców do przyjęcia islamu, zamknęli ich w więzieniu i morzyli głodem. Dowódca pozwolił tylko, by żywność z miasta donosiły krewnym dzieci poniżej 12. roku życia. Ci, którzy nie mieli dzieci, stanęli w obliczu śmierci. Jednak pewnej nocy z koszykiem pełnym pożywienia pojawiło się nieznane nikomu dziecko, które obdzieliło głodujących samotników. Chłopiec przychodził tam co wieczór, dopóki Maurowie nie opuścili miasteczka. Na pamiątkę tamtego wydarzenia figura Dzieciątka przedstawiana jest z koszykiem w ręku. Kapelusz na jego głowie i przyczepiona do kostura muszla to aluzja do stroju pielgrzyma. Jego strój jest elegancki, ale w pierwotnej opowieści mały Jezus przychodził do więzienia w skromnym ubraniu i zakurzonych sandałach.
Kult Dzieciątka z Atocha rozpowszechnił się szczególnie w Ameryce Łacińskiej.
W lokalnych wersjach figury przedstawiano je tam samotnie albo w ramionach Maryi. Kiedy w meksykańskim Fresnillo wybuch w kopalni srebra zasypał górników, ich żony pobiegły przed figurę Maryi z małym Jezusem, aby prosić o ratunek. Rzeźbie brakowało jednak Dzieciątka, które zawsze tam było. Niezrażone tym kobiety gorliwie się modliły – i wreszcie górników uratowano. Gdy niewiasty wróciły do kościoła, aby podziękować Bogu, ze zdziwieniem ujrzały figurkę Dzieciątka z powrotem w ramionach Matki. Tylko Jego buciki były pokryte kurzem.
Maleńki patron kontrrefomacji
Pod względem popularności Dzieciątko z Pragi, czyli „Jezulatko”, niewiele ustępuje swojemu rzymskiemu odpowiednikowi. Wizerunek w XVI w. sprowadziła nad Wełtawę Hiszpanka, która wyszła za mąż za czeskiego szlachcica. W 1628 r. jej córka ofiarowała figurę karmelitom na Malej Stranie. Odtąd Dzieciątko przebywa w tej malowniczej dzielnicy starej Pragi, będąc jedną z wizytówek miasta.
Początek kultu praskiego Dzieciątka datuje się na czasy wojen religijnych. Na kilka lat przed umieszczeniem figury w kościele karmelitów wojska katolickiego cesarza rozgromiły pod Białą Górą (1620) armię czeskiej szlachty, w której czołową rolę odgrywali protestanci. Dla czeskich katolików figurka małego Jezusa stała się wtedy symbolem powrotu ich kraju do jedności z Rzymem. Opiece Dzieciątka przypisali też ówcześni prażanie skuteczną obronę miasta przed szwedzkim oblężeniem w 1648 r.
Dzisiaj figura ubranego na biało „Jezulatka” chyba mało komu kojarzy się ze sporami o wyznanie. Jej miniaturowe kopie są turystyczną atrakcją. Na praskiej Malej Stranie można je nabyć w każdym sklepie z pamiątkami – kupują je nawet niewierzący.
Zostało zamiast misjonarzy
Gdy w 1521 r. dowodzona przez Ferdynanda Magellana hiszpańska flota w swojej pionierskiej wyprawie dookoła Ziemi dotarła na filipińską wyspę Cebu, przybyszom w ciągu zaledwie tygodnia udało się nawrócić rządzącego nią radżę Humabona, który przyjął imię Don Carlos. Razem z nim przyjęli chrześcijaństwo wszyscy poddani. Jednak niedługo potem Magellan zginął w potyczce, podczas próby zawładnięcia sąsiednią wyspą, a jego flota popłynęła dalej na zachód. Na Cebu nie pozostał ani jeden misjonarz. Nic dziwnego, że gdy Hiszpanie wrócili tu po 40 latach, musieli zaczynać od początku, i to z pomocą siły.
Coś jednak pozostało. Na pogorzelisku spalonej stolicy radży znaleziono drewnianą skrzynkę, a w niej – figurę małego Chrystusa, bardzo podobną do tej, która zdobiła kiedyś katedrę flamandzkiego Mechelen. Jeden i drugi wizerunek dzierży w lewej dłoni berło, które symbolizuje władztwo nad całą Ziemią. Wizerunek szybko stał się obiektem czci ze strony tubylców, którzy pod hiszpańskimi rządami bez większych oporów przyjmowali naukę Chrystusa. Niebawem miasto, które Hiszpanie założyli na ruinach stolicy, nazwano Miastem Dzieciątka Jezus, a drewniana figura stała się największą świętością wyspy Cebu i całych Filipin.
I chociaż Hiszpanów nie ma tu już od ponad stu lat, a Miasto Dzieciątka Jezus nazywa się inaczej – tak samo jak wyspa – popularność wizerunku nie osłabła. Filipińczycy, którzy dziś w olbrzymiej większości wyznają katolicyzm, milionowymi pielgrzymkami nawiedzają corocznie Dzieciątko na Cebu. Największym świętem jest tutaj Sinulog, tradycyjna taneczna procesja, podczas której obnoszona jest po ulicach miasta kopia figurki. Najbliższy Sinulog przypada w trzecią niedzielę stycznia: kto bardzo chce, zdąży się wybrać.
Przyśnił się matce przełożonej
Gdzieś na początku XVII w. (dokładnej daty nikt nie zna) w krakowskim klasztorze św. Kolety, dziś już nieistniejącym, pojawiła się figurka Dzieciątka. Legenda głosi, że siostry wyłowiły ją z nurtu Wisły, która przepływała obok klasztoru. Od nazwy zgromadzenia sióstr koletek nazwano ją Dzieciątkiem Jezus Koletańskim.
Nasze polskie Dzieciątko jest prześliczne, wyrzeźbione z większym realizmem niż figurki z Rzymu i Pragi. Podobnie jak filipiński, wizerunek z Krakowa trzyma w lewej ręce berło, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. Na głowie ma złotą koronę.
Gdy w czasie potopu szwedzkiego Kraków znalazł się pod okupacją, najeźdźcy spalili kościół wraz z klasztorem. Ołtarz z Dzieciątkiem pozostał jednak nienaruszony. Okupanci sprzedali figurę Żydowi, który posługiwał przy klasztorze. Tenże Żyd, po odejściu Szwedów, nie czekając na powrót sióstr koletek, odprzedał Dzieciątko mieszkającym nieco dalej bernardynkom. Gdy koletki wróciły do Krakowa, upomniały się o swoją własność, jednak bernardynki, które przywiązały się do wizerunku, nie chciały go oddać. W sprawę podobno wdać się musiał sam Pan Jezus, który – w dorosłej postaci – przyśnił się matce przełożonej bernardynek i zażądał swojego powrotu do macierzystego klasztoru. Tak też się stało. Jednak gdy w 1823 r. zgromadzenie sióstr koletek skasowano, Dzieciątko, tym razem bez protestu, znowu znalazło się u krakowskich bernardynek. Przebywa tam do dzisiaj.
Mimo budzącej respekt tradycji kult krakowskiego wizerunku nie rozpowszechnił się. Więcej szczęścia miała figura, która od 1900 r. stoi w parafialnym kościele we wsi Jodłowa na Podkarpaciu. Jest kopią praskiego „Jezulatka”. Od samego początku cieszyła się szczególnym nabożeństwem okolicznych mieszkańców. Z biegiem czasu kult małego Chrystusa z Jodłowej szerzył się na coraz dalsze okolice. W 2008 r. biskup tarnowski Wiktor Skworc konsekrował tu nowy, murowany kościół, który pełni dziś rolę pierwszego polskiego sanktuarium Dzieciątka Jezus.