Logo Przewdonik Katolicki

Powstanie jak lawina

Paweł Stachowiak
FOT. ARCHIWUM AKT NARODOWYCH.

Przyjazd Ignacego Paderewskiego był iskrą, która wywołała wybuch. Ale nawet bez niego mieszkańcy rozpalonego patriotycznymi nastrojami Poznania i tak ruszyliby do walki.

Na peron poznańskiego dworca cesarskiego, dziś zwanego letnim, powoli wjeżdżał pociąg. Dworzec ten zbudowano po to, by witać na nim niemieckiego cesarza podczas jego wizyt w stolicy Provinz Posen. Dla wielu poznaniaków był więc kolejnym symbolem władzy pruskiego zaborcy. Tego wieczoru jednak z wagonu wysiadł nie ustrojony w operetkowy mundur kajzer, ale ktoś zupełnie inny, choć prezentujący się równie niekonwencjonalnie: burza siwych włosów, otaczająca głowę na podobieństwo lwiej grzywy, obszerna, obramowana futrem pelisa. Tłumy zgromadzone wokół dworca wybuchły entuzjazmem.
Był wieczór drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, 26 grudnia 1918 r. Do Poznania przybył Ignacy Paderewski, chyba najbardziej wówczas znany Polak – wybitny pianista, adwokat sprawy polskiej, teraz odgrywający kluczową rolę polityczną. Zdążał do Warszawy, aby objąć tam funkcję premiera rządu odradzającego się państwa polskiego.
 
Człowiek, który podpalił lont
Chwila była szczególna, jedna z tych, gdy wszyscy czują porywy wiatru historii, gdy zmienia się zastały, zdawałoby się niezmienny, kształt świata. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy dobiegła końca I wojna światowa, w gruzach legły potęgi Austrii i Niemiec, zaczęły się rodzić nowe państwa, a wśród nich i Polska. Gdy rewolucja w Niemczech obaliła tron cesarski, a nowy, już republikański, rząd musiał zdać się na łaskę i niełaskę zwycięskich aliantów, swoją szansę ujrzeli również Polacy w zaborze pruskim. W Warszawie tworzyły się struktury niepodległej państwowości, działał Naczelnik Państwa Józef Piłsudski i rząd Jędrzeja Moraczewskiego, Poznań pozostawał jednak wciąż formalnie częścią Niemiec.
Miejscowi Polacy nie wyobrażali sobie jednak dla własnej dzielnicy innej przyszłości niż bycia częścią suwerennej Polski, tworzyli własne organy władzy – Naczelną Radę Ludową i własne oddziały zbrojne. Jedni sugerowali oczekiwanie na decyzję kongresu pokojowego, inni rwali się do walki, aby już tu i teraz wyzwolić się spod niemieckiej niewoli, wręcz prowokowali odwet zaborcy. Krąg wojskowych skupiony wokół porucznika Mieczysława Palucha planował wywołanie powstania około 20 stycznia. Inni, bardziej radykalni, tworzący Polską Organizację Wojskową zaboru pruskiego, dążyli do jak najszybszego rozpoczęcia walk. Napięcie, entuzjazm, nadzieja elektryzowały mieszkańców miasta. Wystarczała iskra, aby doszło do wybuchu.
Poznańscy Niemcy dobrze wiedzieli, kim jest człowiek, który wysiadł z pociągu. Rozumieli jakie skutki może mieć jego wizyta w rozpalonym patriotycznymi nastrojami mieście. Władze starały się zrobić wszystko, aby uniemożliwić Paderewskiemu pobyt w stolicy Wielkopolski. Wielokrotnie zatrzymywano pociąg, wyłączono światła w mieście. Wszystko na nic. Nieudolne działania Niemców raczej podgrzały atmosferę, mogły nawet czynić wrażenie rozmyślnej prowokacji. Tysiące osób z zapalonymi pochodniami w rękach stanęło szpalerem wzdłuż trasy, którą jechał Paderewski z żoną i grupą alianckich oficerów do hotelu Bazar. Okrzyki, śpiewy, łzy, euforia i to wszystko w jakże wzmacniającej emocje estetyce zimowej nocy rozświetlanej płomieniami pochodni… Mistrz przemówił z hotelowego balkonu. Niewielu go słyszało, nagłośnienia nie było, ludzie powtarzali sobie słowa z ust do ust. Mówił uspokajająco, do walki bynajmniej nie zagrzewał, ale słów raczej nie słuchano. Tłum buzował entuzjazmem, niewielu spało tej nocy spokojnie.
 
Niemiecki opór
W piątek 27 grudnia Poznań pokrył się polskimi flagami, którym często towarzyszyły symbole państw alianckich. Około południa przez miasto przeszedł kilkutysięczny pochód dzieci, które z chorągiewkami w rękach zebrały się pod Bazarem. Paderewski się nie pokazał, był mocno przeziębiony. Dla każdego postronnego obserwatora polskość Poznania nie mogła ulegać żadnym wątpliwościom. Mieszkańcami miasta nie byli jednak wyłącznie Polacy. Niemieccy obywatele stanowili około 40 proc. jego populacji, garnizon zaś liczył około 15 tys. żołnierzy.
Aktywność Polaków budziła ich lęk i wolę oporu. Po południu w tamten piątek Niemcy postanowili dać wyraz swojemu sprzeciwowi wobec dążeń polskich sąsiadów. Zorganizowano pochód, który ruszył z sali ogrodu zoologicznego ku Bazarowi. Na czele kroczyła orkiestra wojskowa w pruskich mundurach, rozbrzmiewały marsze i pieśni: Preussens Gloria, Wacht am Rhein, Deutschland ueber alles. Za nią maszerowali wojskowi i cywile, także wiele kobiet i dzieci, pragnących innej niż Polacy przyszłości dla swego miasta. „Poznań niemiecki” – krzyczano. Polscy przechodnie stojący na chodnikach wołali: „Raus nach Deutschland” („Precz do Niemiec”). Niemców szczególnie drażniły polskie i alianckie flagi, którymi pokryty był Poznań, dla nich były to symbole wrogów, z którymi przecież do niedawna toczyli mordercze walki. Zaczęto je zrywać, coraz bardziej podniecony tłum zbliżał się do Bazaru. I właśnie wtedy padły strzały, było około godziny szesnastej, ściemniało się, zapalano powoli gazowe latarnie.
Kto zaczął? Nie wiemy i chyba nie jest to naprawdę istotne. Być może był to strzał oddany w powietrze, wielu po obu stronach miało broń, strzelano na wiwat. Panował chaos, nikt nie potrafił później odtworzyć dokładnie chronologii i przebiegu zdarzeń. Obraz, który rysują wspomnienia i relacje, układa się w kształt chaotycznych plam, które nie tworzą klarownej perspektywy. Na rogu ulic Teatralnej i Berlińskiej (dziś Ratajczaka i 27 Grudnia) obok mieszczącej się tam siedziby Prezydium Policji padł pierwszy zabity – Franciszek Ratajczak, górnik z Westfalii. Tak wspominał ten moment jeden ze świadków: „Na samym środku ul. Rycerskiej żołnierz zatrzymał się, opuścił karabin do nogi i zaczął się rozglądać. (…) Po chwili ujrzeliśmy jak podniósł karabin i oddał strzał do Prezydium Policji. Momentalnie odpowiedział kulomiot i żołnierz padł na ziemię”. Inny świadek mówił o pełnej chaosu atmosferze tych pierwszych chwil powstania na ówczesnym placu Wilhelmowskim (dziś plac Wolności), gdy bezładna strzelanina powodowała niekiedy przypadkowe ofiary: „Walk żadnych nie było, za to bezmyślne psucie amunicji, strzelanie w powietrze. Od strzałów spod Bazaru zginął Antoni Andrzejewski, chłopak do posług w bilardowni, który z ciekawości wyszedł na taras”.
 
Porządek musi być
Powoli akcja zbrojna zaczęła przyjmować formy bardziej zorganizowane. Na odgłos strzałów i hasło „Polacy do broni”, szybko pojawiły się oddziały uformowanej już wcześniej Służby Straży i Bezpieczeństwa i zaczęły obsadzać gmachy sąsiadujące z Bazarem. Najpierw, bez większych problemów opanowano budynek muzeum, później Prezydium Policji, niestety kosztem życia Franciszka Ratajczaka. Tam powstańcy zdobyli broń, wśród niej dwa ciężkie karabiny maszynowe, które wykorzystano dla obrony Bazaru. Planu walk na razie nie było, ale działające bez koordynacji grupy uzbrojonych powstańców, brawurowymi szturmami, zajmowały kolejne budynki: pocztę, zamek, dworzec kolejowy. Po mieście krążyły samochody ciężarowe, na których ustawiono ciężkie karabiny maszynowe, przewożono nimi broń i amunicję rozdawaną rwącej się do walki ludności.
Operacje zbrojne w mieście nosiły pewien charakterystyczny rys, który później stał się przyczyną narodzin wielu, opowiadanych do dziś, anegdot. Co prawda historia mówiąca o tym, że atakujący dworzec kolejowy powstańcy wykupili przedtem peronówki, nie znajduje źródłowego potwierdzenia, ale inne już tak. Gdy oddział Straży wkroczył do Hotelu Francuskiego, aby zająć stanowiska umożliwiające obronę Bazaru, dyrekcja zaczęła protestować. Marian Kliks, dowodzący oddziałem, wspominał: „Oświadczyliśmy, że zajmujemy tylko balkony, nie pokoje. Pogasiliśmy światła, a gościom hotelowym oświadczyliśmy, że mają się cicho zachowywać i nie robić paniki”. Powstanie powstaniem, ale porządek być musi.
 
Nie wiedzieli, jak się poddać
Niemcy byli zaskoczeni, nie sprzyjała im również sytuacja w głębi kraju. Od czasu rewolucji na początku listopada 1918 r. władzę w Niemczech sprawował rząd kierowany przez socjaldemokratów, ale nastroje rewolucyjne bynajmniej nie wygasły. Komuniści, inspirowani przez bolszewików, od roku rządzących już w Rosji, dążyli do przejęcia władzy. Zbyt wiele było problemów, aby dać priorytet zbuntowanej Wielkopolsce. Żołnierze niemieccy, upokorzeni klęską, zrewoltowani, nie mieli w sobie determinacji potrzebnej do zaangażowania się przeciw powstańcom wielkopolskim.
Gdy późnym wieczorem 27 grudnia 1918 r. wysłano do Poznania oddziały z Leszna i Frankfurtu nad Odrą, powstańcy nie mieli najmniejszych problemów z ich rozbrojeniem. Niektóre transporty spacyfikowano na poznańskim dworcu, inne już po drodze, w Buku, Opalenicy i Szamotułach. Trudno było nie ulec wrażeniu, że niemieccy żołnierze marzą jedynie o tym, aby spokojnie wrócić do domu. Jeden z dowódców oddziałów powstańczych wspominał chwilę rozbrojenia niemieckiego oddziału stacjonującego na Komandorii: „Wystąpiłem raźno na szosę i rozwinąłem proporzec. Czterech Niemców wyszło naprzeciw mnie i dawali ręką znaki o zbliżenie się. Podszedłem, byli bez broni. Zapytałem, ilu ich jest. Odpowiedzieli, że czterdziestu z feldfeblem na czele. Zarządziłem, aby wszyscy zebrali się na placu apelowym bez pasów, lecz w mundurach i rozpiętych płaszczach. Niemcy w mig się ustawili. Ich feldfebel oświadczył mi, że byli w kłopocie, bo nie znając języka polskiego, nie wiedzieli, jak się poddać”.
 
Bez odwrotu
W Poznaniu zapadała noc. Strzelanina ucichła, powstańcy obsadzili centrum miasta aż po Kaponierę. Bazar był bezpieczny, mistrz Paderewski mógł spokojnie zasnąć, co wyraźnie uspokoiło jego połowicę. Helena Paderewska, bezgranicznie oddana mężowi, od momentu gdy zaczęto strzelać, lękała się, że jej uwielbiany małżonek nie zdoła się wyspać. To było dla niej zawsze najważniejszym problemem. Później, gdy był już premierem rządu w Warszawie i rezydował w Bristolu, potrafiła przerywać posiedzenia rządu, mówiąc: „No panowie, proszę kończyć, Ignaś jeszcze nie jadł kolacji i jest zmęczony”. Zaiste, jak powiadał Roman Dmowski, jedno jest potrzebne, aby dogadać się z Mistrzem: „Udusić Panią Paderewską”.
Historia tętniła przyspieszonym pulsem. Gdy wstał świt 28 grudnia, nie było już odwrotu, powstanie jak lawina rozprzestrzeniało się na kolejne miasta i wsie Wielkopolski.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki