Logo Przewdonik Katolicki

Atłasowa kuratela

Piotr Zaremba
FOT. RADEK PIETRUSZKA/PAP.

Mateusz Morawiecki zapowiada zmianę stylu, a może i natury polskiej polityki. Nowy premier sprawia dobre wrażenie, ale ma małe doświadczenie polityczne. Czy stać go będzie na to, by powiedzieć „nie” własnej partii?

Mamy za sobą trwającą wiele tygodni pełzającą rekonstrukcję rządu, która stawała się z wolna rządowym kryzysem. A także jej finał, którym to Jarosław Kaczyński wystawił na ciężką próbę swój najwierniejszy elektorat, każąc mu przełknąć w miejsce ocieplającej wizerunek odgórnej rewolucji Beaty Szydło, człowieka nowego po tej stronie: technokratę, bankowca i dawnego doradcę Donalda Tuska. Jednym słowem Mateusza Morawieckiego.
 
Po co zmiana?
Okazało się, że ryzyko jest opłacalne. Pod koniec operacji sondaże zdawały się lekko drgać na niekorzyść partii rządzącej, ale dziś wykazują nawet zwiększenie wpływów Prawa i Sprawiedliwości. Co więcej, jeśli ktoś potraktuje na serio jako miernik nastrojów internetowe fora, to zauważy, że miejsce niepokoju zajmuje zrozumienie albo wręcz entuzjazm. Można sobie wyobrazić, że gorliwi zwolennicy PiS-u pozostają przy swoim ugrupowaniu, pomimo wątpliwości części z nich co do zmiany, natomiast premier Morawiecki dokonuje zajazdu na wyborców umiarkowanych i centrowych. Za wcześnie na wyciąganie tak definitywnych wniosków, ale odnotujmy, że warto taką hipotezę rozważać.
Wiele spekulacji snuto na temat motywów Kaczyńskiego. Jego otoczenie opowiadało o zaniepokojeniu tym, że rząd pod nominalnym kierownictwem Beaty Szydło zmienił się w federację prowadzących własne polityki resortów i zwalczających się frakcji. Receptą miała być twarda ręka samego prezesa, potem administracyjne zdolności ambitnego finansisty. Dlaczego Kaczyński zrezygnował w ostatniej chwili z premierostwa? Półgębkiem wspomina się o problemach zdrowotnych. A może od początku nie miał takiego zamiaru, tyle że pomysł własnego rządu potrzebny był mu dla skruszenia oporu w partii przeciw pozbyciu się popularnej premier?
Jest i teoria przeciwna. Kaczyński zawsze obawiał się polityków zyskujących niezależną od niego popularność. W 2006 r. pozbył się z tych powodów premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Czy teraz nie chodziło o to, aby premierem był człowiek niemający szans na niezależną pozycję, zwłaszcza w tradycyjnym pisowskim elektoracie? Mateusz Morawiecki idealnie się jako narzędzie takiego manewru nadawał, bo kto pokocha dawnego „bankstera”? A tak go nazywano, może przede wszystkim w mediach prawicowych, kiedy do tego rządu wchodził.
Nie sposób rozstrzygnąć, co kierowało Jarosławem Kaczyńskim. Warto jednak zawierzyć własnym oczom. Obserwowałem podczas sejmowej debaty nad exposé nowego szefa rządu mowę ciała prezesa PiS-u. Wyzierała z niej, co rzadko można u niego zauważyć, ulga połączona z entuzjazmem. Ewidentnie reagował oklaskami na swój własny, istotny dla niego projekt.
 
Morawiecki i problemy
To wskazywałoby, że traktuje tego premiera nie jako narzędzie, a długotrwałą inwestycję. Czy należy to wiązać z pogłoskami o jego pogarszającym się zdrowiu? A może prezes wreszcie uznał, że strategia: nie myślę, kto będzie po mnie, choć stosowana przez wielu liderów, jest ryzykiem. Wprawdzie trudno dziś sobie wyobrazić tak bardzo nachylonego ku sprawom ekonomicznym Morawieckiego jako kompletnego lidera, zajmującego się całym państwem, kreślącego długotrwałą polityczną strategię, ale czy jest to niemożliwe? Wszak z prezesem Kaczyńskim rozmawiał godzinami…
Nawet po stronie liberalno-lewicowych mediów ta hipoteza wywołała zdawkowe pochwały dla dalekowzroczności prezesa PiS-u. Oczywiście nie unieważnia to pytań i wątpliwości. Kaczyński systematycznie popadał w konflikty z politykami, których kreował. I w czasach, kiedy chował się jeszcze za ich plecami (Jan Olszewski, Adam Strzembosz), i wtedy gdy czynił z nich zaufanych współpracowników (przywołany wcześniej Marcinkiewicz to tylko jeden z zastępu przykładów).
Nie znika znaczna część problemów systemowych, związanych z techniką sprawowania władzy. Nawet jeśli Kaczyński skłonny jest obdarzyć u startu premiera Morawieckiego większą autonomią niż Beatę Szydło, nie skończą się pielgrzymki ważnych ministrów i wpływowych polityków PiS-u na Nowogrodzką, po rozstrzyganie rozmaitych sporów i po protekcję. Starzy towarzysze walki prezesa o miejsce na mapie politycznej, tak zwany zakon PC, gotowi byli powściągnąć swoje ambicje dla niego, ale czy zrobią to dla człowieka z zewnątrz? Nie skończy się problem dwuwładzy.
Z drugiej strony nawet z wypowiedzi ludzi z PiS-u życzliwych wobec tej zmiany wyziera jej ograniczony charakter. Mateusz Morawiecki to ktoś, kto ma załatwić lepsze notowania w Europie, więcej sprawności w kontaktach z nią, a w kraju być wizerunkowym lekiem na groźbę powrotu do polityki Donalda Tuska. O tym powrocie mówi się już w kontekście wyborów parlamentarnych w 2019 r.
Czy będzie miał na tyle władzy i samodzielności, aby podyktować w paru miejscach realne korekty rządzenia? Na razie narzucono mu dziwną formułkę kierowania rządem w starym składzie. Zarazem mówi się o wymianie w styczniu znacznej części jego składu.
 
Kwadratura koła
Ale są też blokady chyba nie do obejścia, choćby, jeśli wierzyć nieoficjalnym informacjom, decyzja o pozostawieniu na stanowisku Antoniego Macierewicza, którego nowy premier kilka razu w debatach wewnątrz rządu krytykował ­– jako bałaganiarza, który nie wydaje pieniędzy na obronność. Ten sam Macierewicz uważany jest jednak, przede wszystkim przez Kaczyńskiego, jako element trwałej układanki. Sam umie wytworzyć takie wrażenie, nakręcając ciągle nowe kampanie. Ruszysz go, a skrajna część elektoratu uzna go za ofiarę zmowy. Ten typ szantażu, typowy dla polskiej prawicy, utrudnia zabiegi o efektywność rządzenia, zwłaszcza że Macierewicz to tylko przykład. Z pewnością Kaczyński stawiając na premiera Morawieckiego, postawił na większą racjonalność. Ale czy nie kazał mu jej osiągnąć, godząc ją ze wszystkimi prawicowymi dogmatami? Czy nie chce mieć ciastka i konsumować je w tym samym momencie?
Jest i inny, delikatniejszy problem. Morawiecki próbował godzić elementarną ekonomiczną racjonalność, choć i społeczną wrażliwość, z wiernością dogmatom pisowskiej rewolucji. To on był pierwszym ministrem, który zakwestionował weto prezydenta Dudy wobec ustawy o sądach. I wprawdzie dziś z prezydentem jest w dobrych relacjach, ale jeżdżąc na unijne szczyty dźwiga na sobie garb tej polityki. Czy zdoła przekonać zachodnich polityków, ba – także inwestorów, że mają do czynienia z niezbędnym oczyszczeniem, a nie z naginaniem niezależnych instytucji do woli partii rządzącej? Sam mam co do tego co najmniej wątpliwości.
Kłopotem gospodarczego imperium premiera Morawieckiego cały czas przy stosunkowo niezłym wzroście jest niski wskaźnik inwestycji. Motorem wzrostu pozostaje przede wszystkim konsumpcja, 500 plus i rozmaite programy socjalne, co dziś jest dla Polski korzystne, ale może się okazać zdradliwe. Inwestorzy obawiają się tyleż twardego fiskalizmu co konsekwentnej walki z korupcją. Na razie poprawa ściągalności podatków to niewątpliwy sukces Morawieckiego. Ale na dłuższą metę musi on poszukać jakiejś równowagi między zwalczaniem patologii (co symbolizuje twardość resortu Zbigniewa Ziobry, jego częstego oponenta w rządzie) a nęceniem biznesu.
Takich wyzwań przed nowym premierem jest bez liku. Robi dobre wrażenie, jest człowiekiem ideowym i osobiście odważnym, czego dowiódł jako młody chłopak u schyłku PRL-u. Ale ma małe doświadczenie polityczne i trudne zadanie rządzenia pod kuratelą. Dziś jest to kuratela atłasowa, co jednak kiedy przyjdzie mu powiedzieć „nie” własnej partii? Obiecał wygaszenie temperatury politycznych sporów, ale i opozycja, i jego własny obóz kierują się inną logiką. Na ile jego racjonalność to zapowiedź trwałej zmiany natury polskiej polityki, a na ile kwiatek do kożucha?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki