Logo Przewdonik Katolicki

Eksperyment prezesa

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Piotr Zaremba zastępca redaktora naczelnego „wSieci”.

Namnożyło się nagle moralnych wrażliwców. Internet roi się od wpisów okazujących współczucie Beacie Szydło, odwołanej – z nagła i nie z nagła, bo topór wisiał nad nią od dłuższego czasu – z funkcji premiera. Jak ją upokorzyli, jak niegodnie potraktowali – pada raz za razem.

Współczują pospołu wrogowie PiS-u i jego zwolennicy. Tych pierwszych zostawmy. Nie ma w nich żalu, korzystają z okazji, aby krzyżować szyki znienawidzonej a rządzącej partii. Przyznajmy jednak, że jeszcze nie było tak szerokiego, otwartego buntu gorliwych wyznawców prawicy. Po części padają argumenty pragmatyczne: pani premier miała być jedyną marketingową osłoną przed złym światem, pierwszym i ostatnim argumentem w sondażach, a zastępuje ją oschły technokrata. Co to będzie? – pytają czołowi prawicowi publicyści i reprezentanci elektoratu.
A zarazem wielu faktycznie lubiło Beatę Szydło. Trzeba brać to pod uwagę. Z tego punktu widzenia Jarosław Kaczyński naprawdę podjął poważne ryzyko. I zresztą naprawdę obszedł się z nią brutalnie. Najpierw fundując długie tygodnie szeptanych przygotowań do zmiany, na koniec zaś „kasując” jednym pstryknięciem.
Tylko że ci współczujący nie szemrali, kiedy ten sam Kaczyński „likwidował” swoich kolejnych współpracowników – od Ludwika Dorna po Zbigniewa Ziobrę. Albo kiedy ostatnio przyzwalał na bardzo nieprzyjemny hejt okazywany prezydentowi. O traktowaniu ludzi z przeciwnych obozów już nie wspomnę. Nagle jedna pani Szydło jest ofiarą. Bo tak bezbronnie wygląda w swoim kostiumiku z broszką.
Nie wyśmiewam współczucia i moralnej refleksji w życiu publicznym, ale ustalenie, że polska polityka jest bezduszna wyjątkowo, a Kaczyński, jak kiedyś Donald Tusk, to szczególny drapieżnik, nie wymaga szczególnej spostrzegawczości. Sama Beata Szydło przystała na bycie zderzakiem. Ma doświadczenie. Sama też okazywała się brutalna, choćby wtedy, kiedy podejmowała podchody pod Mateusza Morawieckiego wspólnie z Ziobrą albo kiedy brała udział w osaczaniu przez PiS prezydenta Andrzeja Dudy, swego dobrego znajomego. Ma też doskonałą świadomość, że w jej obozie jest jeden, bez mała absolutny władca. Od politycznej wolności uciekła dawno temu.
Piszę o tym bez większych emocji. Tak się nam po prostu ta polityka ułożyła. Ale nie zachowujmy się jak nowo narodzeni.
Można widzieć w Kaczyńskim idącym pod prąd, wbrew sondażom, kogoś, kto rozumie, że ponad powierzchownymi sentymentami elektoratu jest jeszcze dobre rządzenie. I ono może się bardziej przydać za dwa lata niż popularny obrazek matki narodu. I można w nim widzieć cynika, który przeląkł się samodzielnej popularności pani premier. Mimo że nie była zdolna organizować przeciw niemu czegokolwiek, czymkolwiek mu zagrozić. Ale w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z ciekawym eksperymentem. Polacy w ogóle, a wyborcy prawicy szczególnie, przeżywają politykę bardzo emocjonalnie. W kręgach okołopisowskich decydują mity, legendy, podejrzenia. A tu Kaczyński żąda, aby jego wyznawcy pokochali „bankstera”, dawnego doradcę Donalda Tuska. Owszem, Morawiecki też potrafi pięknie mówić, naprawdę wierzy w rechrystianizację Europy. A jednak jest kimś ze świata, w którym nie decydują tylko mity i podejrzenia. Gdzie jest coś takiego jak chłodny rozsądek i kalkulacja.
Jak się skończy ten eksperyment? Pojęcia nie mam, zwłaszcza że sam lider PiS okazywał się niestały w swoich fascynacjach, a z ludźmi których kreował, wchodził prędzej czy później w zwarcie. Ale Morawiecki jako twarz PiS to jednak coś nowego. Czy to także droga do tego, żeby polska polityka stała się bardziej racjonalna?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki