Do kas Głównego Gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie kolejki. W 110. rocznicę śmierci krakowskiego artysty muzeum zaplanowało pokazać połowę jego prac, które należą do muzealnych zbiorów. Od dawna nie można ich było oglądać, z różnych względów. Wyspiański dramaturg wygodnie zakotwiczył się w szkolnych podręcznikach, coraz rzadziej pojawia się w repertuarze teatrów polskich. Wyspiański portrecista ma swoje bezpieczne miejsce na pocztówkach dostępnych w muzealnych sklepikach, których od dawna już nikt nie kupuje. Wyspiański projektant ogranicza się do witraży w kościele franciszkanów w Krakowie. Tej nowej wystawie udaje się odświeżyć nasze spojrzenie na twórczość Wyspiańskiego, pokazać jego wszechstronność, rozmach jego marzeń i próby ich urzeczywistnienia. Choć pojawiają się głosy, że Kraków powinien mieć muzeum Wyspiańskiego, w którym trwałaby permanentna wystawa jego dzieł, niestety nie jest to możliwe. Artysta tworzył w technice pastelu, a pastelowe prace są bardzo nietrwałe. Papier się kruszy, kredka osypuje, kolory blakną. Wymogi konserwatorskie określają czas wystawienia pasteli na trzy miesiące. Do tego wymagają one specjalnej ochrony: nie mogą być eksponowane w pełnym oświetleniu, stąd niemal półmrok panujący w salach wystawienniczych. Właśnie dlatego nie zobaczymy tak wspaniałych kolorów, jakie znamy z licznych reprodukcji. Coś za coś.
Na rusztowaniach
Odtworzony witraż wita nas już przy wejściu w muzeum. To zrekonstruowany specjalnie na tę wystawę Apollo, czyli system słoneczny Kopernika według projektu Stanisława Wyspiańskiego. Projekt witraża rozrysowany na ogromnych płachtach papieru to jeden z wielu znajdujących się w kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie, a część wystawy dotycząca tej właśnie dziedziny twórczości Wyspiańskiego jest bardzo dokładnie przedstawiona przez kuratorki i połączona z twórczością dekoracyjną wnętrz sakralnych. Na rusztowania ustawione w kościelnych budynkach zaprosił swojego ucznia Wyspiańskiego Jan Matejko. Pierwszy był kościół Mariacki. Matejko zaproponował mu zaprojektowanie witraży, co Wyspiański wykonał chętnie, zwłaszcza że właśnie był pod wrażeniem gotyckich wnętrz francuskich katedr. Szkicował witraże z Paryża, Chartres, Reims, Rouen, Amiens. Na podstawie tych szkiców stworzył swoje pierwsze projekty, które zresztą – ku jego niezadowoleniu – zostały pokazane publicznie na wystawie Towarzystwa Sztuk Pięknych. Wkrótce otrzymał jednak kolejną propozycję: projekt witraża do katedry lwowskiej, którego głównym tematem miały być śluby Jana Kazimierza. Za pieniądze, jakie na cel otrzymał, wyjechał do Paryża. Wynajął pracownię, z której dopiero co wyniósł się Gauguin. Właśnie tam powstał projekt zatytułowany początkowo Polska omdlewająca (potem: Polonia). Jakże inne potraktowanie tematu od napuszonego i usztywnionego Matejki! Owszem, jest tu i husarz, i biskup, i król oczywiście, szable i sztandar z orłem białym, Matka Boska i archanioł Michał. Ale to wszystko mało patetyczne, bardzo nowoczesne, niemal ludowe, w otoczeniu modernistycznej roślinnej dekoracyjności. Nie podobały się chłopskie rysy Madonny, zażądano od artysty zmian, na które się nie zgodził. Projekt więc nigdy nie został zrealizowany. Architekt kierujący z kolei pracami konserwatorskimi u franciszkanów krakowskich zaproponował Wyspiańskiemu wykonanie polichromii, a Wyspiańskiego ucieszyła możliwość „oddania istoty franciszkanizmu”. Na wystawie możemy zobaczyć mnóstwo projektów dotyczących tego zlecenia. „Ogień przedstawiłem uduchowiony w liliach pąsowych, płomykowych i makach, zaś irysy, grzybienie płaskolistne pławią się w wodzie” – pisał artysta do przyjaciela Lucjana Rydla. Gwiazdy na sklepieniu mają kształt płatków śniegu, paciorkowy ornament stylizowany został na różańcu. Wydaje się, że realizował się w tych projektach, co oczywiście nie znaczy, że obyło się bez komplikacji. Franciszkanie nie rozumieli jego podejścia do ornamentyki, nie pozwolili na wiele, część projektów artysta zniszczył ze zniechęceniem. Na szczęście mimo nieporozumień ojcowie chcieli, by zaprojektował także witraże. Na szczęście – bo dzięki temu powstało dzieło bodaj najważniejsze w jego twórczości: witraż Bóg Ojciec – Stań się. To jeden z kilku witraży, jakie wtedy wykonał, ale na pewno najważniejszy.
Projektant
Dużo miejsca poświęcono na wystawie Wyspiańskiemu – projektantowi. To jego oblicze mniej znane, a przecież interesujące. Kto wie, że był autorem pierwszego plakatu artystycznego? Był to afisz teatralny zapraszający na spektakl fantazji dramatycznej Maeterlincka połączony z odczytem Przybyszewskiego. Był też odpowiedzialny za artystyczną wizję pisma „Życie”, które dzięki niemu zdecydowanie pod względem typografii i grafiki wyprzedzało epokę. Uważał, że i w dziedzinie grafiki użytkowej powinny powstawać dzieła sztuki. Drukarzy uważał za partnerów w osiągnięciu tego celu, do anegdot przeszły jego wizyty w drukarni i opisy kolorów, które chciał osiągnąć. Zaprojektował własną czcionkę, ozdabiał rysunkami i ornamentami wydania własnych dramatów i innych pisarzy. Patrzył na świat oczami projektanta. Nie mógł przejść obok pustej ściany, żeby nie wyobrazić sobie, jak powinna zostać udekorowana. Kiedy wybrano go do rady miejskiej Krakowa, pierwsze co zrobił, to zaprojektował nowe uniformy dla służby miejskiej. Tylko po to w ogóle kandydował. Swoje dramaty tworzył od początku do końca, był jednym z pierwszych inscenizatorów. Projektował scenografie i kostiumy, a nawet opracowywał koncepcję oświetlenia sceny. Mawiał, że postanowił „uzupełnić malarstwo dramaturgią”. Czuwał i decydował o wszystkim, ostatecznie to teatr stał się jego żywiołem, bo uważał go za syntezę wszystkich sztuk. Odkąd zaprojektował meble – tron i siedziska w sali tronowej – do spektaklu Bolesław Śmiały, zaczęto zamawiać u niego meble do salonów. Na wystawie możemy zobaczyć kilka krzeseł, foteli, stołów, które stały w domach prywatnych.
Pastele
Oczywiście nie brakuje najsłynniejszych prac artysty: autoportretów, portretów i mniej znanych pejzaży. W czasach kiedy żył, urzekające nas dzisiaj portrety dzieci czy żony nie były zbyt poważane. Portretował od samego początku, ale najbardziej charakterystyczne dla jego stylu są ostatnie prace poświęcone własnym dzieciom: Helence, Mietkowi i Stasiowi. Takiej czułości, prostoty, takich oczu, nie rysował nikt. Wyspiański uważał, że portret musi być szkicowy, bo ma być odbiciem chwili, a nie historią życia. Stąd też jego miłość do pasteli, które dawały możliwość szybkiej pracy, uchwycenia momentu. Mieszkał wtedy na ul. Krowoderskiej, na końcu miasta. Z okien pracowni widział nasyp kolejowy, kopiec Kościuszki i bronowickie pagórki. Ten widok został utrwalony przez niego w różnych porach dnia w cyklu, który został przez jemu współczesnych uznany za nudny, choć Akademia Umiejętności doceniła go za to sporym zastrzykiem pieniędzy. Artysta zmarł schorowany, cierpiąc na nieuleczalny wówczas syfilis, w mieszkaniu z jaskrawo kolorowymi ścianami, wśród sprzętów zaprojektowanych przez siebie.
Krakowska wystawa pokazuje te wszystkie etapy jego twórczości, niezwykłą wyobraźnię artysty ze szczególnym podkreśleniem jego zmysłu dekoratorskiego i talentu do projektowania otoczenia, tak aby codzienność była po prostu piękna. Jak dzisiaj spojrzelibyśmy na jego działalność? Na jego pragnienie przebudzenia, porzucenia mieszczańskich przyzwyczajeń?