Logo Przewdonik Katolicki

Demograficzny czeski film

Piotr Wójcik
Matka z dzieckiem podczas ewakuacji uchodźców, czekająca na pociąg, który pojedzie przez Czechy, Ukraina, Czop, 1 marca 2022 r. fot. Serhii Hudak/NurPhoto/Getty Images

Czeska polityka rodzinna do niedawna uchodziła za wzorcową w Europie. U naszych południowych sąsiadów doszło jednak do dramatycznego spadku wskaźnika dzietności. Dlaczego polityka prodemograficzna przestaje być skuteczna niemal na całym Zachodzie?

Dosyć nieoczekiwanie jedną z ostatnich nadziei osób wierzących w skuteczność polityki demograficznej państwa, do których należy również autor niniejszego tekstu, stały się Czechy. Kojarzony z laicyzmem oraz raczej luźnym podejściem do życia kraj w ciągu dwóch dekad wysunął się z ostatniego miejsca na sam szczyt wskaźnika dzietności w Unii Europejskiej. Skoro w Czechach się udało, to chyba wszędzie się da? Abstrahując od (nie)prawdziwości stereotypów na temat naszych południowych sąsiadów, to perypetie z dzietnością w Czechach w XXI w. pokazują, że z poprawianiem demografii coraz częściej jest jak z, nomem omen, czeskim filmem – niemal nikt nic nie wie. Wiadomo na pewno, że czeski cud demograficzny właśnie się kończy.

Wojna i macierzyństwo
Na początku XXI w. czeski wskaźnik dzietności szorował po dnie i wydawało się, że Czesi z jakiegoś nieznanego powodu postanowili jak najszybciej upodobnić się wielkością ludności do Słowacji. Wskaźnik dzietności (TFR – total fertility rate) nad Wełtawą wynosił 1,13, co było wówczas właściwie niespotykane w krajach Zachodu i to nawet w tych leżących na Dalekim Wschodzie. Obecna rekordzistka nierodzenia dzieci, Korea Południowa, notowała wówczas 1,48, Polska nieco mniej, gdyż 1,37. Od tamtej pory polski TFR jeszcze się trochę skurczył, natomiast Koreanki tak się pokłóciły się z Koreańczykami (nie jest to ironia, o czym niżej), że dzietność na południowej części półwyspu Koreańskiego spadła o połowę. Za to Czesi i Czeszki znów zapałali nagłą miłością do siebie.
Już pod koniec lat dwutysięcznych wskaźnik dzietności w Czechach wynosił 1,51 (w Polsce 1,40), a w 2021 r. było to już 1,83 (w Polsce 1,33), co było drugim najwyższym wynikiem w UE, minimalnie po Francji, która ma jednak dużą i dosyć skłonną do prokreacji mniejszość muzułmańską. Zmiana była tak radykalna, że można byłoby dojść do wniosku, że nad Wełtawą ktoś podmienił ludzi. Niestety w ciągu kolejnych dwóch lat TFR spadł do 1,46, a roczna liczba urodzeń żywych skurczyła się o jedną trzecią – ze 120 tys. do ok. 90 tys.
Jedną z przyczyn spadku wskaźnika dzietności jest napływ uchodźców z Ukrainy. Czechy oficjalnie przyjęły ok. 400 tys. osób, czyli w porównaniu do liczby mieszkańców najwięcej w UE – więcej nawet od Polski. Wśród nich bardzo dużą część stanowiły młode kobiety, które z racji swojego położenia nie myślały o prokreacji, lecz raczej o przetrwaniu. W ten sposób zawyżyły one liczbę kobiet w wieku rozrodczym, nie zwiększając jednak liczby urodzeń. Jeśli część z uchodźczyń zdecyduje się pozostać w Czechach, to w przyszłości dzięki nim czeska demografia może się jednak poprawić. Według Eurostatu, nad Wełtawą już teraz za 12 proc. urodzeń żywych odpowiadają matki niebędące Czeszkami (analogicznie w Polsce w 2023 r. było to ok. 5 proc.). Napływ młodych Ukrainek nie tłumaczy jednak spadku liczby urodzeń, który również był ogromny.
Innym z wymienianych czynników jest ściśle powiązany z tym pierwszym. Wojna niedaleko granic i wzrost napięć geopolitycznych sprawiły, że wzrosło poczucie niepewności i strach o przyszłość. Trudno zdecydować się na potomstwo, nie mając pewności, że uda mu się zapewnić bezpieczeństwo i stabilne perspektywy. Te okoliczności będą nam jednak towarzyszyć zapewne jeszcze przez długie lata. Przecież od pandemii żyjemy w nieustannym „stanie wyjątkowym”. Zresztą pandemia i następujący po niej kryzys podażowy nie doprowadziły do spadku dzietności, wręcz przeciwnie – to w 2021 r. nastąpił szczyt czeskiego „cudu demograficznego”.

Senior na garnuszku
Kolejna przyczyna końca tego „cudu” również nie przestanie oddziaływać na demografię, wręcz przeciwnie – będzie się stawać jeszcze bardziej istotna. Starzenie się społeczeństwa sprawia, że ludzie w wieku rozrodczym coraz częściej muszą zajmować się nie dziećmi, ale swoimi rodzicami. Jak wskazuje Krzysztof Dębiec w analizie Demografia Czech: niegdyś wzór, dziś raczej przestroga na stronie Ośrodka Studiów Wschodnich, odsetek seniorów w czeskim społeczeństwie od 1990 r. wzrósł o 8 punktów procentowych – do 20 proc.
W latach 1990–2023 wskaźnik zależności ekonomicznej osób poniżej 19. i powyżej 64. roku życia utrzymał się na poziomie 73 proc., pomimo spadku liczby dzieci (pod koniec komunizmu czeski TFR sięgał niemal 2,0). Według Eurostatu tzw. wskaźnik obciążenia podeszłym wiekiem (stosunek seniorów do osób w wieku produkcyjnym) w latach 2013–2023 wzrósł w Czechach z 25 do 32 proc. Dla porównania, w Polsce z 20 do 31 proc., czyli w ciągu ledwie dekady niemal się zrównaliśmy.
Kolejny czynnik wskazywany przez Dębca to rozpad tradycyjnej rodziny. W 2023 r. liczba zawieranych w Czechach ślubów była o połowę niższa niż w 1990 r., chociaż liczba ludności dzięki napływowi imigrantów nawet wzrosła o 5 proc. W 2023 r. niemal połowa noworodków przyszła na świat poza małżeństwem, tymczasem w 1990 r. było to ledwie 9 proc. W Polsce mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem – w latach 1990–2023 liczba zawieranych co roku małżeństw w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców spadła z niespełna siedmiu do czterech, czyli o 40 proc.
Ostatni argument nie tłumaczy jednak, dlaczego po nagłym wzroście dzietności w Czechach nadeszło niespodziewane załamanie. Przecież zmiana modelu rodziny trwała cały XXI wiek, a jednak w drugiej dekadzie udało się osiągnąć sukces na polu demografii.

Płciowa luka zaufania
Spadek liczby małżeństw najczęściej tłumaczony jest teorią, że młodzi ludzie stawiają wolność ponad trwałe związki. Rzadziej zwraca się uwagę, że nastąpił rozjazd płci w wielu wymiarach. Kobiety i mężczyźni znacznie częściej dokonują zupełnie innych wyborów politycznych oraz ideowych, a lepiej wykształcone kobiety częściej nie chcą się wiązać z gorzej wykształconymi mężczyznami, chętniej też przeprowadzają się do dużych miast, przez co powstała swoista bariera terytorialna. W rezultacie samotni mężczyźni są coraz częściej obrażeni na kobiety, dołączając do groźnych subkultur internetowych, takich jak incele (żyjący w celibacie nie z własnej woli) czy red-pillowcy hołdujący wartościom agresywnego maczyzmu. Obie subkultury są niezwykle silne w USA, ale również w Polsce istnieje ich prężna infosfera.
Równocześnie kobiety przestały ufać, że mężczyźni będą stanowić dla nich trwałe wsparcie. Ten trend istnieje na całym Zachodzie, a w Korei Południowej doprowadził wręcz do wojny płci, co zaś skończyło się kompletną destrukcją demografii (tamtejszy TFR do ledwie 0,78). Niwelowanie nieufności i napięć między płciami wydaje się dzisiaj głównym wyzwaniem dla polityków. Nie tylko z powodu demografii, ale też bezpieczeństwa i spójności społecznej. Zmiana klimatu między płciami będzie jednak znacznie trudniejsza niż likwidacja barier ekonomicznych, które były dosyć dobrze rozpoznane. Przyczyny nieufności między płciami są zjawiskami nowymi, zwykle zupełnie nieznanymi dla starszych pokoleń, które dominują w klasie politycznej i elitach. To zresztą znakomicie pokazał przejmujący serial Dojrzewanie.
Pora więc zadbać nie tylko o demografię, ale też o adaptację do kryzysu demograficznego, którego najprawdopodobniej nie uda się uniknąć. Jeśli w porę zreformujemy emerytury, uzupełniając zusowską świadczeniem państwowym, to niska stopa zastąpienia nie będzie oznaczać biedy na starość. Polityka rodzinna może zostać nakierowana nie na skłanianie do prokreacji, ale na wspieranie jakości życia rodzin z dziećmi oraz wyrównywanie szans, by nie tracić nikogo z kurczącej się populacji. Według danych Eurostatu dotyczących młodych, którzy nie uczą się ani nie pracują, bierność zawodowa grozi w Polsce co dziesiątej osobie z pokolenia Z. Trzeba będzie też zapewnić nowe formy świadczenia usług publicznych na wyludniającej się prowincji, która będzie cierpieć nie tyle z powodu braku placówek, ile ich personelu. W tym celu trzeba zwiększyć mobilność zarówno mieszkańców, jak i instytucji państwa. Tak zwana katastrofa demograficzna nie musi przecież oznaczać katastrofy sensu stricte.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki