U progu najświętszego tygodnia w roku znów czytamy Mękę Pańską. W tym „znów” mieści się rytm przypominania o tym, co najważniejsze: o tym, że zostaliśmy ukochani i przez Miłość wydobyci z otchłani zła i grzechu. To czas bycia z Jezusem najbliżej jak się da, święte dni towarzyszenia w cierpieniu, lęku i odrzuceniu, tydzień przełamywania samotności.
O czyim cierpieniu, lęku i odrzuceniu mówimy? Czyja samotność jest przełamywana przez obecność i ciche towarzyszenie? Odpowiadam: to cierpienie Boga. Te trzy słowa powinny nami wstrząsać za każdym razem, gdy je wypowiadamy. Jest przecież coś niepojętego, niewiarygodnie smutnego w fakcie, że nasz Bóg cierpi. I jest to cierpienie spowodowane przez nas. Na tę prawdę nie wolno nam zobojętnieć, choć przecież przeżywamy ją co roku od nowa.
Ale jest to też opowieść o naszym cierpieniu, o naszym poczuciu odrzucenia, lęku i zmęczeniu. Opowieść o przełamywaniu naszej ludzkiej samotności. I o nadziei, która jest jak niedzielny poranek – jej światło przebija się przez mroki grobu delikatnie, by ostatecznie rozbłysnąć pełnym blaskiem.
Być może najważniejszą prawdą tych dni jest ta, że Jezus jest z nami, a my jesteśmy z Nim w tym, co najtrudniejsze. On, jak nikt inny na świecie, rozumie nasze zagubienie, ból i samotność. Rozumie, bo sam przecież doświadczył: porzucenia przez najbliższych, niezrozumienia przez swoich, obojętności przechodniów, szyderstw tłumów, kaprysów opinii publicznej, która najpierw uwielbia, po czym obrzuca najgorszymi inwektywami i skazuje na mękę. Doświadczył drżącego lęku i upokorzenia. Doświadczył trwogi umierania.
Wielki Tydzień to spotkanie z miłością, która towarzyszy. Jest obecna i trwa mimo wszystkich cierpień i upokorzeń. Nawet mimo zdrady. Jezus został przecież odrzucony przez swój naród – ludzi, dla których żył i których kochał. Tego odrzucenia wciąż doświadcza, również w swoim Kościele, wśród najbliższych. Odrzucamy Go, bo zawodzi nasze oczekiwania i nadzieje. Opuszczamy Go, bo Jego misja jest niezgodna z naszymi wyobrażeniami, nie potrafimy pojąć Jego działania, nie rozumiemy prawdziwego znaczenia Jego słów, a znaki czasu, przez które daje znać o swojej obecności, są dla nas jak nieczytelny szyfr. Spotykamy ludzi, z których ust nie schodzi Jego imię, i widzimy ich niegodziwe postępowanie. Obserwujemy wydarzenia na świecie i nie odczytujemy z nich Bożego sensu. Najbardziej oczywistym odruchem wydaje się wtedy – odejść, odwrócić się plecami, zawołać: Ukrzyżuj! Albo stać i patrzeć, jak jerozolimski lud przyglądający się obojętnie męce Pana.
Spotkanie z Jezusem, który rozczarowuje, bo nie jest królem z marzeń, ale sponiewieranym Ecce Homo. Spojrzenie na Tego, który miał być źródłem szczęścia, dobrobytu i powodzenia, a jest Skazańcem prowadzonym na ukrzyżowanie. Konfrontacja z pragnieniami, którymi się karmimy: że dzięki Jezusowi nasze życie będzie przebiegało tak, jak sobie zaplanowaliśmy, i widok Bezbronnego, który nic złego nie uczynił, ale zakłócił spokój religijnych elit i możnych tego świata. Stanięcie twarzą w twarz z Bogiem, który jest bezsilny, wydany na dobrą i złą wolę ludzi. O tym jest ta Niedziela i cały Wielki Tydzień. To opowieść trudna do zniesienia, bo mówi o nas. O tym, że wiwaty mieszają się z szyderstwem, wzniosłe słowa nie znajdują odzwierciedlenia w czynach, o pochopnie wydawanych opiniach i niesprawiedliwych wyrokach. O okrucieństwie tłumu i strachu przyjaciół. O zdradzie i rozczarowaniu. O obojętności i wyrachowaniu. O miłości, która żyje mimo wszystko.