Muszę przyznać, że w tym roku, podczas Wielkiego Postu, jedna rzecz zaskoczyła mnie całkowicie. Stało się to trochę przypadkiem, a trochę mogłem się spodziewać. Aby to lepiej wyjaśnić, mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą uwagę osobistą. Otóż gdy byłem nastolatkiem, żywiłem przekonanie, że wybiorę drogę nauk ścisłych. Szczególnie marzyła mi się fizyka, od czasu gdy brat mej mamy, profesor chemii w Cambridge, ofiarował mi Krótką historię czasu autorstwa jego kolegi, wybitnego fizyka Stephena Hawkinga. Przyznam, że tylko ja z mego rodzeństwa nie zostałem naukowcem – brat jest lekarzem, siostra profesorem socjologii. Zaczytując się w Hawkingu, czułem, że gdzieś tam na krawędzi podstawowych pytań o fizykę prowadzą dociekania o Bogu. Moja babcia, lekarz wykształcony przed wojną, podrzucała mi różne mniej lub bardziej popularnonaukowe książki, które prowadziły do pytania: jak to było możliwe, że w tym wielkim, przepastnym wszechświecie świadome życie powstało akurat na Ziemi. I to po babci przejąłem bardzo racjonalne podejście do wiary.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 15/2025, na stronie dostępna od 08.05.2025