Zastanawiali się Państwo kiedyś, jak w kontekście muzyki intepretować możemy pojęcie klęski urodzaju? Nie samej klęski – bo to wiemy, nie urodzaju – bo tu też nie ma wątpliwości, ale klęski urodzaju właśnie? Sytuacji, w której z jednej strony dostajemy za dużo, z drugiej jednak – zdecydowanie za mało. Muzyki, której poszczególne elementy potrafią budzić podziw, ale kiedy się je zsumuje – wynik okazuje się zaskakująco rozczarowującym. Gmatwam? Możliwe, ale cierpliwości. Zaraz powinna stać się jasność.
Więcej nie zawsze znaczy lepiej
Poznałam kiedyś zespół, w którego skład wchodziła trójka szalenie utalentowanych artystów. Każdy z nich był urodzonym solistą: niesamowicie charyzmatycznym, świadomym swoich atutów i przede wszystkim swojego potężnego głosu. Na scenie bawili się doskonale, publiczność szalała z zachwytu (ja sama uśmiechałam się do nich szeroko) i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie… No właśnie, gdyby nie nadmiar.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 15/2025, na stronie dostępna od 08.05.2025