Monika Białkowska: Wydaje się, że każdy katechizm powinien zaczynać się od wielkiego ogłoszenia tego, w co wierzymy – przede wszystkim więc tego, że Bóg jest. To przecież elementarz każdego wierzącego człowieka. Tymczasem zaczyna się zupełnie inaczej. Zaczyna się od człowieka i od tezy, że człowiek jest capax Dei – ze swojej natury otwarty na Boga.
Tomasz Biłka OP: To otwarcie na Boga oznacza, że jesteśmy pragnący, nieustannie poszukujący. W Ewangelii św. Jana pierwsze słowa wypowiedziane przez Jezusa brzmią: „Kogo szukacie?”. Zobacz, co się tu dzieje. Masz na scenie głównego bohatera, który po raz pierwszy zabiera głos, samego Boga – i ten Bóg pyta człowieka o niego samego i o jego poszukiwania. Jest zainteresowany człowiekiem i jego poszukiwaniem.
MB: Ale trudno mi się pozbyć wrażenia, że to sam człowiek dzisiaj coraz częściej tym swoim pragnieniem nie jest zainteresowany. Nawet jeśli w każdym z nas ono jest, to znajdujemy na to małe, tymczasowe odpowiedzi. Takie na „tu i teraz”.
TB: Największą tragedią, jaka się może wydarzyć człowiekowi, jest zamknięcie: kiedy przestaję szukać i pragnąć, kiedy zamykam się na to, co ma być moim wypełnieniem i celem. Spotykamy dziś rzeczywiście ludzi, którzy albo są przebodźcowani, albo na tyle zapchani tymi małymi odpowiedziami, że stają się nie-pragnący Boga. Jest taka książka papieża Franciszka Zepsucie i grzech. Papież pisze w niej, że można być wielkim grzesznikiem, można wiele razy upadać, a mimo wszystko nie być zepsutym. Bo zepsucie w człowieku zaczyna się dopiero wtedy, kiedy traci on odniesienie do Boga, kiedy zamyka się na transcendencję. To wtedy zaczyna się proces wewnętrznej dewastacji. A więc największym problemem nie tyle jest grzech sam w sobie, ale to, do czego grzech nas prowadzi, czyli zamknięcie człowieka wyłącznie w perspektywie doczesności.
MB: Kojarzy mi się to z uwięzieniem. Albo z ptakiem zamkniętym w klatce. Patrzyłam niedawno na takie ptaki gdzieś na targu Atenach. Miały być atrakcją dla gapiów. Ludzie się do nich uśmiechali, one ćwierkały, zachwycały, wprost sielanka. I te ptaki pewnie nawet nie wiedziały, że jest im źle, bo w klatce się urodziły i nie znają innego życia. Ale patrzenie na nie aż bolało, kiedy wiesz, jakie piękne byłoby ich życie, gdyby mogły fruwać. Gdyby nie były zamknięte. Ale to ja wiedziałam. One – nie wiem. Nie wiem, czy urodzone w klatce miały jeszcze w ogóle takie pragnienie…
TB: Dla mnie takim emblematycznym przedstawieniem tego pragnienia jest cykl obrazów, które namalowałem do psalmu 42, Sicut cervus.
MB: „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże…”
TB: Zaczęło się od tego, że znalazłem artykuł prof. Marii Poprzęckiej, w którym powoływała się ona na ciekawe badania. Dwoje badaczy pytało ludzi z różnych rejonów świata, jak powinien wyglądać obraz, żeby chcieli go posiadać – i jakiego obrazu nie chcieliby mieć w domu. W gruncie rzeczy było to pytanie o to, co uosabia ich pragnienie i co budzi ich awersję. I ludzie praktycznie wszędzie chcieli mieć u siebie piękne widoczki. Opowiadali o landszaftach, o czymś, co jest synonimem kiczu. Prof. Poprzęcka komentowała, że w tym właśnie odzwierciedla się nasze głębokie pragnienie raju, zakodowany obraz Edenu, który wciąż w sobie nosimy.
MB: A czego ludzie wieszać nie chcieli?
TB: Szarych abstrakcji. Ale te badania były dla mnie ciekawe. Zacząłem myśleć, czy da się dziś namalować coś, co będzie takim właśnie synonimem kiczu, ale żeby rzeczywiście pokazać tę prawdę i tęsknotę, którą w sobie nosimy. I namalowałem jelenia na rykowisku, który jest złożeniem figuracji i abstrakcji. Jeleń z pustynnego terenu woła ku górze, ku niebu, ku temu, co jest źródłem życia, przedstawionym jako błękitny kwadrat. To może być źródło wody życia. To może być Niebieskie Jeruzalem. To jest właśnie dla mnie symboliczny obraz duszy człowieka: rozpaczliwie ryczący jeleń, tęskniący za życiem przemienionym. Przecież ten właśnie psalm 42 pojawia się i w czasie liturgii chrztu, i w czasie pogrzebu, jako nawias dla całego naszego życia…
MB: Ale to jest nawias dla każdego życia, a nie tylko dla życia chrześcijanina. Zastanawiam się, czy nie za mocno wpisaliśmy tę naukę o homo capax Dei wprost w chrześcijaństwo. Uczymy, że to jest teza o chrześcijaństwie – a przecież ona jest o człowieku. To jest prosta antropologia. Owszem, my wierzymy, że ostateczną odpowiedzią na to pragnienie jest Jezus. Ale też wiemy, że każdy człowiek każdej kultury i każdego czasu będzie nosił w sobie to wychylenie w rzeczywistość nieosiągalną. Będzie to wychylenie różnie realizował, będzie różnie nazywał swoich bogów, będzie odpowiedzi szukał na tysiące różnych sposobów: idąc wysoko w góry, bijąc sportowe rekordy, skacząc ze spadochronem. Ale przez to, że nauczanie o tej otwartości uczyniliśmy konfesyjnym – łatwo je dziś współczesnemu człowiekowi wyprzeć i odrzucić, na przykład razem z wiarą. I to jest ze szkodą dla niego samego.
TB: Pełna zgoda. To jest kwestia rozumienia, jaką istotą jest człowiek i co człowieka definiuje. Definiuje go oczywiście rozumność, ale też pewna niezgoda na to, że kończymy się na ziemi. Ale też niezgoda na to, że ten świat nam wystarczy. Każdy z nas w jakimś momencie swojego życia rozpoznaje, że czego by się nie imał – czy to będzie praca, kariera, pieniądze, rodzina – to będzie ważne, ale nie przynosi ostatecznego nasycenia. Zawsze chcemy więcej.
To od medytacji nad pragnieniem i skończonością zaczęło się moje nawrócenie. Szedłem po górach i przyszła mi do głowy formułka z biologii: że oddychanie to spalanie. I za tym poszła myśl, że któregoś dnia po prostu się spalę. Wtedy miałem jasną świadomość skończoności własnego życia, a z drugiej strony rosnącą pewność, że pragnienie, które jest we mnie, jest nieskończone. Że jest we mnie ogień, który płonie i każe mi szukać. Każe mi zajmować się coraz różnymi tematami, realizować kolejne pasje. I stopniowo odkrywałem, że wszystko, czym się zajmuję, jest wciąż mniejsze niż ten ogień, który jest we mnie. I wiedziałem, że nic mnie nie nasyci.
MB: Ktoś powie: dość przerażające. Mieć świadomość, że nigdy nie zaznasz spokoju, nigdy nie odetchniesz, nigdy nie powiesz: udało się, jestem spełniony.
TB: Właśnie. Taka sytuacja mogłaby być dramatyczna, gdybyśmy rzeczywiście byli skazani na wieczne nienasycenie. Takie życie byłoby męką. Dla mnie jednak momentem zwrotnym była myśl, żeby nie robić tego, co jest niemożliwe, nie próbować ugasić tego pragnienia – ale mu się wydać. Pójść za głosem, który jest większy ode mnie. Pójść za światłem, które mnie poprowadzi.
Pamiętam, że wtedy mocno doświadczyłem, że Bóg jest. I kiedy dokonałem tego wydania się wiedziałem, że wszedłem z Bogiem w komunikację. I zaczęły się dziać cuda. Myślę, że ważne jest to, żeby rozumieć, że to pragnienie nas nie zwodzi. Nie wyprowadzi nas w pole. Ono mówi o Bogu. Gdyby Boga nie było, nie mielibyśmy w sobie tego pragnienia. Ono komunikuje nam wręcz konieczność istnienia Boga.
---
Monika Białkowska
Doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, autorka internetowego programu „Reportaż z wycinków świata”, a także książek Nawet jeśli umrę w drodze, Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach, Teologia przy rosole (wraz z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem)
---
Tomasz Biłka OP
Dominikanin, malarz, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Prowadzi galerię sztuki ZIELONA 13, w której realizuje m.in. własny projekt kuratorski „Wiara Widząca”, mający na celu rozpoznanie współczesnych zjawisk z pogranicza sztuki i wiary