Logo Przewdonik Katolicki

Arcybiskup tysiąclecia

Paweł Stachowiak
Wyjazd do Rzymu, 10 czerwca 1963 r. Od lewej: abp Antoni Baraniak, prymas Stefan Wyszyński, ks. Władysław Padacz | fot. Polona

Jeśli mówimy o Prymasie Tysiąclecia kard. Stefanie Wyszyńskim, to możemy i zapewne mówić o „poznańskim arcybiskupie tysiąclecia” Antonim Baraniaku. 2024 rok ogłoszono w Polsce Rokiem Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w 120. rocznicę jego urodzin.

Prima sedes episcoporum Poloniae, czyli: Pierwsza siedziba biskupów Polski. Każdy, kto wchodzi do katedry poznańskiej przez główny portal, widzi ten napis. Tutaj swą misję in partibus infidelium (w kraju pogan) rozpoczął w 968 r. pierwszy biskup Polski, Jordan. Pośród wielu przypuszczalnych miejsc chrztu Mieszka Poznań zajmuje poczesne miejsce. Ten gród był bowiem prawdopodobnie najbardziej znaczącą siedzibą księcia Polan. Nawet gdy na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. ustanowiono metropolię gnieźnieńską, diecezja poznańska pozostała poza jej strukturami, podlegając jedynie Stolicy Apostolskiej. Jordan, Unger, Jan Łodzia, Wojciech Jastrzębiec, Jan Lubrański i wielu innych zapisali się w dziejach Kościoła w Polsce. Od 1821 r. biskupi poznańscy byli jednocześnie arcybiskupami gnieźnieńskimi, a zatem prymasami Polski. Było tak aż do 1946 r., gdy dotychczasową unię Gniezna i Poznania zastąpiła unia archidiecezji gnieźnieńskiej i warszawskiej. Poznań pozostał wszelako najstarszą i jedną z najbardziej prestiżowych diecezji w Polsce.
W 1957 r. arcybiskupem metropolitą poznańskim został Antoni Baraniak, człowiek o wielkim, także męczeńskim doświadczeniu. Już w 1933 r. młody, znakomicie wykształcony, niespełna 30-letni salezjanin został osobistym sekretarzem ówczesnego prymasa Polski kard. Augusta Hlonda. Towarzyszył mu aż do jego śmierci w 1948 r. jako najbliższy współpracownik. To jemu umierający prymas powierzył niezwykłą misję: miał przekazać papieżowi Piusowi XII prośbę o mianowanie jego następcą, arcybiskupem Gniezna i Warszawy, prymasem Polski, najmłodszego ówcześnie członka episkopatu, biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego. Papież spełnił to życzenie. Ksiądz Baraniak stał się w ten sposób swoistym pomostem łączącym posługę dwu wielkich prymasów i była to zapewne jedna z przyczyn, dla których nowy prymas postanowił go zatrzymać na dotychczasowym stanowisku. Wkrótce został konsekrowany na biskupa pomocniczego Gniezna, pozostał jednak na Miodowej, w domu arcybiskupów warszawskich, i kierował w trudnym okresie początku lat 50. sekretariatem prymasa. Widział i wiedział wszystko, co działo się w sercu Kościoła w Polsce, znał każdy krok prymasa, wiedział o kulisach jego decyzji, cieszył się jego bezwarunkowym zaufaniem.

Cena niezłomności
Był jednym z niewielu, którzy tego zaufania nie zawiedli w chwili najcięższej próby. Aresztowany wraz z kard. Wyszyńskim we wrześniu 1953 r., został osadzony w więzieniu mokotowskim i przebywał tam przez ponad dwa lata. To tajemniczy czas, sam abp Baraniak niewiele o nim mówił – jedynie najbardziej zaufanym i to bez szczegółów. Raz jeden w Rzymie opowiedział w bardzo wąskim gronie o torturze ciemnicy, którą wobec niego stosowano. Nagi, zamknięty w całkowitych ciemnościach, w lodowato zimnej celi, ze sklepienia miarowo kapała woda… Wiemy, że wyszedł z więzienia jako inny człowiek. Tym, którzy mieli okazję go wówczas widzieć, kojarzył się z „muzułmaninem”– jak nazywano wyniszczonych fizycznie i psychicznie więźniów nazistowskich obozów koncentracyjnych. Tylko lekarze i siostry zakonne opiekujące się nim w chorobie widzieli na jego ciele blizny, nawet w miejscach najbardziej intymnych. Nie miał żadnego zdrowego organu, unikał ostrego światła, prawie nie jadł. Taki był koszt niezłomności wobec przemocy stalinowskich śledczych.
Bp Baraniak miał bowiem zeznawać przeciw kard. Wyszyńskiemu, w ten sposób chciano skonstruować jego proces. Każdy, kto miał okazję czytać relację innego stalinowskiego więźnia, Kazimierza Moczarskiego, wie, dlaczego załamywało się tak wielu, nawet tych, którym udało się przetrwać w kazamatach Gestapo. Moczarski wyliczył „49 rodzajów maltretacji i tortur”, którym został poddany, męczarni niszczących ciało i psychikę człowieka. Biskup nie uległ, konsekwentnie przekazywał tylko informacje drugorzędne, sugerując, iż był jedynie zwykłym urzędnikiem biurowym, niedysponującym istotną dla śledczych wiedzą. Niestety złamany przez tortury inny stalinowski więzień, biskup kielecki Czesław Kaczmarek, zdążył poinformować władze, iż Baraniak: „przedstawia dla władz Bezpieczeństwa dużą wartość jako skoncentrowane urobienie wszystkich wiadomości, tajników, kontaktów”. Próbowano je zatem wydobyć wszelkimi środkami. Bez efektu, wszelako ogromnym dla biskupa kosztem. Jego cierpienie przyniosło błogosławione owoce, o których mówił prymas Wyszyński.
Biskup Marek Jędraszewski, który opublikował w swej dwutomowej książce Teczki na Baraniaka w 2009 r. materiały ubeckiego śledztwa, tak ujął historyczny wymiar drogi krzyżowej późniejszego metropolity poznańskiego: „Gdyby nie abp Baraniak i jego nieugięta postawa nie byłoby powrotu prymasa Wyszyńskiego do Warszawy po okresie uwięzienia, bez prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kardynała Wojtyły a potem Jana Pawła II (…). Dzieje Kościoła w Polsce, Europie i świecie potoczyłyby się zupełnie inaczej”. Konkluzja odważna, dla historyka może zbyt odważna, ale pamiętajmy, że do jej słuszności przekonany był sam kard. Wyszyński.

Niezatarte piętno
Trudno się zatem dziwić, że abp Baraniak stał się kluczową postacią w realizacji prymasowskiego programu przygotowania Polski do obchodów Milenium Chrztu Polski – Wielkiej Nowenny. W 1957 r. bp Baraniak został arcybiskupem poznańskim. Władze zgodziły się na to prawdopodobnie tylko dlatego, że miał on przed sobą podobno jedynie kilka miesięcy życia. Rządził archidiecezją przez lat dwadzieścia i odcisnął na niej niezatarte piętno. Powołał Papieski Wydział Teologiczny w Poznaniu, zwołał pierwszy po Soborze Watykańskim II synod archidiecezji, zorganizował uroczystości Milenium Chrztu Polski w 1966 r. i tysiąclecia Biskupstwa Poznańskiego dwa lata później. Nade wszystko jednak był człowiekiem Soboru Watykańskiego II, w którym brał udział i którego ducha pragnął wdrażać w Kościele poznańskim.
Jeśli mówimy o Prymasie Tysiąclecia, to możemy i zapewne mówić o „poznańskim arcybiskupie tysiąclecia”. Poznańskie obchody milenijne miały miejsce 16 i 17 kwietnia 1966 r., były pierwszymi po gnieźnieńskich i stały się miejscem szczególnie ostrej konfrontacji państwa i Kościoła. Władze poszły na zwarcie, planując na ten sam czas uroczystość „tysiąclecia państwa polskiego”, w założeniu wrogą alternatywę wobec kościelnych uroczystości milenijnych. W tym samym czasie przemawiał na placu Mickiewicza Władysław Gomułka, a przed katedrą prymas Stefan Wyszyński. Obchody milenium były przejawem personalnej rywalizacji prymasa i pierwszego sekretarza, która nie pozostawiała przestrzeni dla innych aktorów. Tak było również w przypadku abp. Baraniaka, który musiał ustąpić miejsca dominującej postaci Prymasa Tysiąclecia.
Prymas starał się oddać sprawiedliwość metropolicie poznańskiemu. Wzruszony zapisał w swych notatkach: „arcybiskup Baraniak, jak zazwyczaj przemawiał pięknym językiem” i podkreślał jego centralną rolę w każdym, publicznym i prywatnym, momencie obchodów. Entuzjazm podczas uroczystości był ogromny: „Cegielszczacy zaprzysięgli sobie, że na ramionach przeniosą Matkę Najświętszą. Długi czas certowano się z ojcami Paulinami, którzy nie chcieli wydać obrazu. Wreszcie pochwycono cały wóz na ramiona i dźwigano ponad 30 metrów” – notował prymas. Hołdy dla niego sięgały szczytów kościelnej retoryki: „Wierzymy, że Syn Boży dał nam Ciebie, jako szczególne narzędzie Dziewicy Wspomożycielki, (…) Wierzymy, że Syn Boży uczynił Cię świecznikiem Królowej Polski. On cię zapalił światłem rozeznania i mądrości, rozżarzył swoją miłością ku Matce Najmilszej…” – tak witał prymasa pod katedrą abp Baraniak. W słowie powitalnym poświęcił mu połowę miejsca. Sam nie starał się wysunąć na plan pierwszy, akceptował swoją rolę jako wykonawcy programu prymasa. Ten to doceniał, nawet z pewną dozą czułości: „Trzeba życzyć wam, moi drodzy, żeby wasz arcybiskup, który jest taki trochę filigranowy, więcej dbał o swoje zdrowie” – mówił o nim prymas z balkonu rezydencji arcybiskupów poznańskich. Te kwietniowe dni 1966 r. były zapewne dla poznańskiego metropolity najważniejszą chwilą jego biskupiej posługi. „Zadanie moje życiowe, wydaje mi się, że jest skończone” – zanotował prymas w sylwestrowy wieczór 1966 r. Bez wątpienia mógłby je za nim powtórzyć poznański arcybiskup tysiąclecia Antoni Baraniak.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki