Nie znam zbyt wielu osób, które podczas korzystania z własnej toalety lub łazienki na poziomie świadomym doceniałaby tę możliwość – dla lwiej części z nas posiadanie sedesu czy prysznica jest czymś zupełnie naturalnym, oczywistym. Zupełnie inaczej podchodzą do tego zagadnienia osoby, które wychowywały się w domach pozbawionych łazienek – dzięki ich otwartości i odwadze możemy poznać perspektywę osób, które niezależnie od pory dnia i roku musiały korzystać z wychodków lub misek, by zaspokoić swoje potrzeby fizjologiczne.
Łukasz. I tak uważano, że roznoszę brud
Smak mojego dzieciństwa to smak chleba z masłem i ogórkiem kiszonym, a nie, jak czasem widzę w memach, czekolady albo chipsów. Odkąd pamiętam, w domu było bardzo biednie. Rodzice mieli małe gospodarstwo po pradziadkach, które dzisiaj leży w granicach miasta, ale jeszcze paręnaście lat temu była to wieś. Moi rodzice nie poradzili sobie po upadku PRL-u, nie rozumieli nowoczesnego rolnictwa, wciąż liczyli na to, że z paru kur, dwóch krów i pięciu świń można będzie normalnie wyżyć. To oczywiście nie było możliwe – tata podejmował to jedną, to drugą pracę, mama natomiast pracowała w domu, szyjąc różne rzeczy dla znajomych i znajomych znajomych. Nie mieliśmy toalety – na podwórku stał drewniany wychodek. Za łazienkę robiła duża metalowa miska, w której – często w jednej wodzie, kąpaliśmy się wszyscy: najpierw ja, potem mama, na końcu tata. Tę miskę nazywaliśmy wanną, trochę żartobliwie, a trochę życzeniowo. Kąpaliśmy się każdego dnia… no chyba, że było bardzo zimno, a stary piec nie był w stanie ogrzać porządnie domu, wtedy mama mówiła, że dzisiaj mycia nie będzie, bo „zamarzlibyśmy w kąpieli”. W domu był kran, ale wiecznie się psuł, bo robił go dziadek ze „zdobycznych” materiałów. Po wodę chodziłem więc do studni, która była na podwórku. Nienawidziłem tego. Wiadra były ciężkie, a woda była lodowata. Marzyłem o tym, by kiedyś – tak jak robiłem to w szkole – po prostu odkręcić kran i móc umyć ręce w gorącej wodzie. Woda ze studni często pachniała gliną – to też było paskudne. Teraz w mojej rodzinnej wsi (będącej już administracyjnie miastem) budują się nowoczesne domy, które ludzie stylizują sobie na wiejskie chatki. Mało mnie to obchodzi, ale jeden z tych przyjezdnych zrobił sobie w ogrodzie imitację studni. Śmiać mi się z tego chce, gość kompletnie nie wie, co próbuje imitować. Przed dniem Wszystkich Świętych, gdy mama robiła porządki i myła wszystko w domu, biegałem do tej studni nawet kilkanaście razy w ciągu dnia. Mama naprawdę dbała o to, by w domu było czysto – zresztą nie tylko w domu. Raz w tygodniu myła wychodek, ale latem i tak było go czuć. Ja i tata mieliśmy taką tajemnicę, że gdy od wychodka bardzo źle pachniało, to chodziliśmy sikać za dom, gdzie rosły drzewa owocowe – mnie się brzydził ten przybytek, a tata twierdził, że tak jest szybciej. Cała moja dalsza rodzina wiedziała, że nie mamy łazienki – kilku innych krewnych też dotyczył ten problem, więc było to dla nich naturalne. Ale kiedy przychodzili do mnie znajomi z podstawówki… to dla nich już to nie było takie normalne. W szkole pierwszy raz pobiłem się wtedy, gdy na świetlicy oglądaliśmy film Shrek – główny bohater siedzi tam w drewnianym wychodku. Podczas oglądania tej sceny jedna dziewczyna rzuciła: „Hej, u Łukasza jest taki sam kibel!”. Powiedziałem jej, żeby się zamknęła, a w jej obronie stanął podkochujący się w niej chłopak… na przerwie była bójka. Przez lata później co jakiś czas nabijano się ze mnie, że roznoszę zarazki, bo nie mam łazienki – mówiono, że się nie myję, że tylko wycieram się chusteczkami. Z tego powodu nie lubię wspominać okresu szkoły podstawowej. A teraz, jako osoba dorosła, gdziekolwiek bym się udawał, zwracam uwagę na to, czy w hotelu jest dostęp do łazienki. Za długo jej nie miałem, by również teraz nie móc z niej korzystać.
Marcelina. Wolałam zapalenie płuc niż biegunkę
Ktoś, kto ma dostęp do prysznica i toalety od dziecka, nie jest i nie będzie sobie w stanie wyobrazić, jak to jest żyć z wychodkiem na podwórku, zimą na nim marznąć, a latem czuć smród fekaliów. Za swój największy życiowy sukces uważam nie to, że pracuję obecnie w dużym medium, że zarabiam dobre pieniądze i mam spore konto na Instagramie – tylko to, że po porannym prysznicu staję na czystym dywaniku i że jak wymiotuję, to do błyszczącego sedesu. Uwielbiam myć łazienkę, wybierać kolorowe kostki toaletowe, kupować do niej różne gadżety typu ceramiczne mydelniczki – łazienka jest moim miejscem w domu, moją ukochaną przestrzenią. W dzieciństwie miałam łazienkę – ale tylko w domu dla lalek. Dostałam go na siódme urodziny od dalekiej ciotki. Uwielbiałam się nim bawić, zwłaszcza w kąpanie lalek, robienie im makijaży przed różowym, plastikowym lusterkiem. W naszym domu rodzinnym wcale na pierwszy rzut oka nie było biednie. Miałam ładny pokój, kuchnia była urządzona dość elegancko, a rodzice sprawiali wrażenie zadbanych. Toalety nie było. Tak jakby ktoś o jej zbudowaniu zapomniał, jakby to przeoczył. Ale ja mam uraz z dzieciństwa. Nigdy nie zapomnę, jak w okolicach dziesiątych urodzin dostałam strasznej biegunki. Był bardzo zimny marzec. Siedziałam w tym wychodku, trzęsłam się z zimna i płakałam. Wyobrażałam sobie wtedy, że z powodu mojego cierpienia rodzice zbudują łazienkę. Później bardzo zwracałam uwagę na to, co jem. Śmiertelnie bałam się, że znowu będę musiała spędzać długi czas nad dołem z nieczystościami… Unikałam mleka i zbyt mocno dojrzałych owoców. Zawsze mówiłam, że z dwojga złego wolałabym zachorować na zapalenie płuc. Moi znajomi wiedzieli, jaką mam sytuację. Kiedy ktoś mnie odwiedzał i miał iść do wychodka, demonstracyjnie zaciskał nos. Śmialiśmy się z tego. Wymyślaliśmy historie, że w wychodku straszy. Jakoś musiałam to sobie ułożyć. Na studiach zamieszkałam w akademiku. Pokój z łazienką zmienił moje życie. Przestałam bać się, że złapię biegunkę – i nie sprawdzałam już wielokrotnie dat ważności produktów spożywczych. Zyskałam luz. Obecnie jestem w ciąży, to 10. tydzień. Czasem jeszcze wymiotuję. I cieszę się jak głupia, że mogę to robić we własnej, ciepłej łazience. Nie wyobrażam sobie, że miałabym spędzać długie godziny w wychodku – zwłaszcza że w ciąży jestem wrażliwa na zapachy i wygodę. Zaproponowałam mamie, że dorzucę się jej do remontu, że wspólnymi siłami zrobimy w jej domu łazienkę – ale mama nie chce. Mówi, że jej zdaniem to zdrowo przejść się rano po podwórku, żeby skorzystać z wychodka. To bez sensu, ale nic na to nie poradzę. Boję się tylko, jak moje dziecko będzie sobie radziło, gdy pojedzie na wakacje albo na ferie do dziadków – jestem pewna, że będzie czuło wstręt. Oby przez to nie pogorszyły się jego (lub jej) relacje z dziadkami…
Aneta. Wmawiano mi, że łazienka to luksus dla bogaczy
Wychowałam się w rodzinie, którą teraz nazwano by niezamożną, ale ja wiem, że po prostu żyłam w skrajnej biedzie. Pochodzę ze wsi na Mazowszu, skąd zresztą nie było daleko do Warszawy. Mieszkałam z rodzicami, dziadkiem i trójką rodzeństwa – ja jestem najstarsza. Dom mieliśmy murowany, a wokół domu pola i łąki. Rodzice uprawiali żyto i rzepak, a przez pewien czas hodowali też trochę zwierząt. W domu mieliśmy dwa pokoje, ganek, kuchnię… i to tyle. Łazienki nie było. Gdy byłam dzieckiem, był to dla mnie stan naturalny. Wiedziałam, że do mycia trzeba zagotować wodę na kuchni, a do toalety chodzi się do wychodka, niezależnie od pory roku – choć do momentu, kiedy poszłam do szkoły, to zimą po zmroku mogłam korzystać z nocnika ustawianego w ganku. Nie był to nocnik niemowlęcy, raczej rodzaj garnka, do którego dzieci w rodzinie mogły się załatwiać w szczególnych okolicznościach. Pierwszą rozmowę na temat łazienki odbyłam z mamą po tym, jak spędziłam kilka dni u kuzynki w Częstochowie – ona miała łazienkę z wanną i toaletą. Pytałam, czy my możemy mieć takie pomieszczenie w domu – mama w odpowiedzi opowiedziała mi historię, że ta moja ciotka jest taka bogata, bo oszukała ją na spadku po ich rodzicach i że sama nigdy nie dorobiłaby się takich luksusów. Kiedy widziałam łazienkę w filmach, rodzice komentowali to tak, że w telewizji pokazują samych bogaczy i że tak życie nie wygląda. A kiedy poszłam do szkoły, gdzie oczywiście łazienka była, zaczęło do mnie docierać, że nie mam czegoś, czym dysponują wszyscy. Pamiętam, że na lekcjach już w pierwszej klasie opisywaliśmy ustnie swoje domy – widok z okna i układ pomieszczeń. I wszyscy, ale to wszyscy mówili, gdzie znajduje się toaleta. Ja wtedy skłamałam, że też mam do niej dostęp. Do domu wróciłam nabuzowana, pełna pretensji do rodziców o to, że nie mam normalnej łazienki. Wtedy mama powiedziała mi, że jestem pyskata i naiwna, bo tak naprawdę mało kto ma w domu łazienkę, a dzieciaki tylko tak się przechwalają między sobą. Jej zdaniem najlepszym dowodem na to było to, że ja sama skłamałam, że żyję na wyższym poziomie niż w rzeczywistości. Potem temat łazienki stał się tematem zakazanym. Tata kiedyś uderzył mojego brata, gdy ten powiedział, że zamiast na papierosy, mógłby przeznaczyć pieniądze na remont domu i wstawienie normalnego sedesu. Ojciec był zdania, że zapewnił nam doskonałe warunki do życia – podważanie tego było niemal zbrodnią w mojej rodzinie. Kiedy miałam 14 lat, dostałam pierwszej miesiączki. Na zajęciach z panią od WDŻ usłyszałam, że po zmianie podpaski, przy obfitym krwawieniu, warto się podmyć – w wannie lub w bidecie. A ja musiałam męczyć się w wychodku. Żadnego bidetu nie widziałam na oczy. Nie wiem, czy każdy sobie z tego zdaje sprawę, ale wychodek – nawet zadbany – po prostu śmierdzi. I ja tam musiałam robić wszystko to, co się wiązało z „obsługą” okresu. Dlatego nie zapraszałam na żadne nocowanki koleżanek, nie urządzałam w domu imprez – mówiłam, że mam remont. Później komunikowałam wprost, że mam mało miejsca i nie mam za dużo kasy – ale nigdy nie mówiłam otwarcie o tym, że przyczyną jest brak łazienki. Największym stresem było dla mnie zaproszenie po raz pierwszy do domu rodzinnego chłopaka – byliśmy już „poważnym” związkiem, a ja od dawna nie mieszkałam już z rodzicami. Wiem, że to głupie, ale byłam przerażona, że jak on zobaczy, jak żyją moi rodzice, to ucieknie z krzykiem i mnie zostawi. W Nowy Rok liczyłam na oświadczyny – ale on tego nie zrobił. Wtedy byłam pewna, że to dlatego, że się rozmyślił, że brzydzi się mojej rodziny i mnie. Okazało się, że po prostu wybrał inną datę – „wyskoczył” z pierścionkiem w walentynki. Kocham go, za kilka tygodni będziemy brać ślub – ale kwestia braku łazienki w moim domu rodzinnym jest między nami tabu. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. I wiem, że nigdy nie zostaniemy na noc u moich rodziców. Nie chcę skazywać go na poranny bieg do ohydnego wychodka.
---
Brak dostępu do łazienki czy toalety nie tylko utrudnia dbałość o zdrowie i higienę, ale także przyczynia się do powstawania poczucia bycia „przegranym” i pozbawionym czegoś, co dla większości społeczeństwa jest już od dość dawna dostępne. Powinniśmy jednak pamiętać, że brak dostępu do WC dotyka nie „marginesu”, a całkiem licznej grupy Polaków: według danych GUS bowiem prawie 800 tys. mieszkań pozbawionych jest toalety, a 445 tys. nie ma dostępu do bieżącej wody. Oczywiście brak WC czy wanny w gospodarstwie domowym nie oznacza, że jego mieszkańcy nie dbają o czystość – mając jednak na uwadze trudności wynikające z braku dostępu do łazienki, powinniśmy przyjąć, że posiadanie sedesu, umywalki i kabiny prysznicowej jest przywilejem. Z jednej strony warto docenić możliwość korzystania z toalety we własnym domu (najlepiej nie tylko w przypadający na 19 listopada Światowy Dzień Toalet), a z drugiej – zachować wrażliwość podczas rozmowy z nowo poznaną osobą na temat np. wyposażenia jej domu. To, co dla lepiej sytuowanych osób jest standardowym elementem mieszkania, dla kogoś innego może być niedostępnym luksusem.
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.