Logo Przewdonik Katolicki

Ślub po latach

Angelika Szelągowska-Mironiuk
Il. Agnieszka Sozańska

Polacy zawierają coraz mniej małżeństw. Są jednak i tacy, którzy decydują się na taki krok po wielu latach bycia razem.

Znany z kina klasycznego oraz współczesnych komedii romantycznych scenariusz zakłada, że ludzie po okresie pierwszych miłosnych zachwytów (a nawet jeszcze w trakcie ich trwania) decydują się na zaręczyny i ślub. Ale czasami od zauroczenia do przysięgi małżeńskiej upływa wiele, wiele lat – tak właśnie było w przypadku bohaterów tego tekstu, którzy na „kolejny krok” zdecydowali się po długim czasie bycia razem.

Helena i Andrzej
Nowe życie, „nowy” ślub

Poznałam mojego Andrzejka, kiedy po technikum podjęłam swoją pierwszą pracę w dużym zakładzie przemysłowym, do którego mnie zresztą „przydzielono”. Byłam pomocnicą laboranta, a Andrzej pomagał w załadunku towaru. Wtedy nie było to częste, ale ja zadziałałam wbrew konwenansom: zaprosiłam go, jak to dziś mówią, na randkę, czyli na ciastko do cukierni, która znajdowała się tuż obok naszego zakładu. Andrzej się zgodził i szybko zostaliśmy parą – a czterdzieści lat temu było tak, że jak się było parą, to o ile chłopak nie popadł w długi, zaraz się zaręczało i brało ślub. I tak było w naszym przypadku, z tym że… Andrzej był zadeklarowanym komunistą i nie chciał słyszeć o ślubie kościelnym. Mówił, że tylko dzięki socjalizmowi mógł się wyrwać ze wsi, z drewnianej chałupy z rozwalonym piecem i że on wie, komu należy być wdzięcznym. Bardzo mi było źle z tego powodu, bo moja rodzina była wierząca i kiedy powiedziałam, że ślub będzie cywilny, matka wpadła w płacz, że pewnie tak naprawdę Andrzej jest rozwodnikiem. Długo, oj długo się zastanawiałam, jak go do tego kościoła zaciągnąć – prosiłam, żeby to zrobił dla mnie, dla mojej matki, która jest starsza i choruje, ale Andrzej był nieprzejednany. W końcu prawie się rozstaliśmy przez te moje wymówki. Zrozumiałam wtedy, że biorę co jest albo szukam dalej – a ja Andrzejka kochałam bardzo. No i cóż, ślub odbył się w urzędzie. Moja rodzina z tego powodu nie pomogła nam w zdobywaniu mieszkania, choć mój wujek miał takie możliwości… Andrzejek był dobrym mężem, choć w domu za bardzo nie pomagał. Pracowity i wierny był natomiast całe życie. Doczekaliśmy się trójki dzieci – i jako ojciec też się w spisywał, chociaż bywał surowy i często podnosił głos, zwłaszcza na syna. A potem, na koniec lat 80., dostał zawału. Nagle, w mieszkaniu, po pracy. Nie mieliśmy wtedy telefonu, wezwałam pomoc, dzwoniąc od sąsiadki. Myślałam, że tego mojego kochanego męża stracę, że będę sama na świecie. Modliłam się i płakałam, żeby on przeżył i był sprawny. Wtedy zawał to była duża rzecz, nie to, co teraz. Na szczęście Andrzej wrócił do zdrowia. Nie było żadnych powikłań. Ale po tym wszystkim wrócił jakiś odmieniony. Mówił, że dostał nowe życie i chce dobrze przeżyć lata, które mu zostały. Po raz pierwszy od lat – nie licząc ślubów i pogrzebów w rodzinie – poszedł o kościoła. Mój chłop przeżył prawdziwe nawrócenie z komunizmu. I zaraz pognał przed ołtarz… to znaczy załatwił sprawy formalne, które wiązały się z katolickim ślubem. Nie umiałam powiedzieć o sobie „panna młoda”, ale tak się czułam, choć zdecydowanie nie byłam młódką. Dziękowałam Bogu za to, że mój Andrzej żyje, że porzucił przywiązanie do socjalizmu, który przecież i tak miał za chwilę runąć… Nasze dzieci były przejęte i dumne. To wszystko było jak ponowne narodziny mojego męża i jak nowy początek w życiu. Nie mieliśmy wesela, tylko obiad dla najbliższych. Podano na niego rozgotowaną kaszę i zimne zrazy. I pomyślałam sobie, wtedy, że to dobrze, bo Andrzej ma unikać tłustego i dbać o serce. Teraz jesteśmy dziadkami, a nasze wnuki pytają czasem, dlaczego mamy dwa zdjęcia ślubne, czemu braliśmy ślub dwa razy. Co im mówię? Że jak się kogoś bardzo kocha, to się chce ślubować mu więcej niż raz.

Iza i Maciej
Po co była ta szopka?

Byłem nazywany mężem Izy, zanim naprawdę się nim stałem. A potem, zanim dotarło do mnie, że już rzeczywiście zostaliśmy małżeństwem, nic z tego związku nie zostało i zapadła decyzja o rozwodzie, w co nikt z naszych znajomych nie chciał uwierzyć… Poznałem Izkę na praktykach podczas studiów – oboje studiowaliśmy pedagogikę i ciągnęło nas do pracy w szkole, więc spotkaliśmy się, nie będąc jeszcze nauczycielami, w pokoju nauczycielskim. Zakochałem się w niej bez pamięci.
Ona jednak miała narzeczonego, ale ja powiedziałem jej wprost: bądź ze mną, bo ja dam ci wszystko. Pochodziłem z bogatej rodziny – moi rodzice dorobili się fortuny na różnych zagranicznych przedsięwzięciach, a ja byłem gotowy z tego korzystać, żeby zapewnić szczęście ukochanej kobiecie. Ona przez jakiś czas się wahała – tamtemu mężczyźnie sprzyjała cała jej rodzina. Ale jednak uczucie wzięło górę i zaczęliśmy być razem. Nasz związek był raczej udany – ja pracowałem u rodziców, a ona w oświacie. Później, kiedy pojawiły się dzieci, Iza zrezygnowała z pracy w szkole – zwyczajnie się to nie opłacało. Nie myśleliśmy o ślubie – a przynajmniej nie na poważnie. Wychodziliśmy z założenia, że skoro jest dobrze między nami, to nie musimy mieć na to żadnego potwierdzenia. Moi rodzice nie byli z tego zadowoleni, jej ojciec co jakiś czas sugerował, że chyba tak naprawdę się nie kochamy, skoro nie chcemy tego ślubu wziąć. Kiedyś nawet stwierdziliśmy, że może by jednak to zrobić, obejść w ten sposób którąś rocznicę bycia razem – ale Iza złamała wtedy nogę na nartach i cały pomysł padł. W końcu jednak, po ponad piętnastu latach wspólnego życia, doszedłem do wniosku, że przecież skoro Izę kocham i jestem pewien, że chcę z nią przeżyć resztę życia, to jednak ten ślub powinniśmy wziąć, chcę nazywać ją moją żoną. Koledzy i tak mówili o niej jako o mojej żonie. Kupiłem pierścionek i oświadczyłem się. Po staroświecku, na kolanach. Iza niby się trochę śmiała, ale była zadowolona. Zorganizowaliśmy wesele i poprawiny, tylko na podróż poślubną już nie wystarczyło nam pieniędzy. A półtora roku później okazało się, że Iza mnie zdradza. Byłem zrozpaczony, nie mogłem sobie tego poukładać. Najgorsze było to, że ona w ogóle nie chciała ratować naszego związku. Powiedziała mi, że to od początku było dziwne, że widać nie byliśmy sobie pisani, skoro tyle lat nie mogliśmy się zdecydować na małżeństwo. Nie rozumiałem, czemu w takim razie przyjęła oświadczyny? Po co była ta szopka, skoro zaraz po ślubie mieliśmy się rozstać? Rodzice Izy wspierali ją w tej decyzji, a moja mama płakała razem ze mną. Ojciec z kolei chciał bić jej ojca i faceta, z którym miała romans, ale odpuścił. To do niczego by nie doprowadziło. Gdyby nie dzieci, to żałowałbym, że kiedykolwiek zwróciłem na nią uwagę. Nikt nigdy mnie tak nie skrzywdził. Myślałem nawet, że ona specjalnie tak zrobiła, żeby to rozstanie bardziej mnie bolało – sprawa rozwodowa i podział majątku to coś trudniejszego niż zakończenie związku nieformalnego. Ona twierdzi, że nie, że kiedy braliśmy ślub, to chciała być ze mną na zawsze, ale „tak wyszło”. Czuję się zdeptany.

Wiktoria i Emil
Ślub to nie tylko papierek

Podczas terapii doszłam do tego, że przez całe życie bałam się bliskości. Najważniejsze osoby w moim życiu mnie zawiodły – ojciec porzucił matkę i mnie, a mama krótko potem związała się z innym mężczyzną i nie miała do mnie serca. Ukochana ciotka wyjechała za granicę i nagle zerwała kontakt – podobno wstąpiła do jakiejś sekty, która zabroniła jej kontaktować się z rodziną. Z jednej strony chciałam więc mieć kogoś na stałe, a z drugiej – bałam się, że jeśli się z kimś zwiążę i mu zaufam, to ten ktoś mnie zostawi. Byłam zaborcza w koleżeństwie i przyjaźni – chciałam, żeby ktoś, kogo lubię, cały czas potwierdzał, że jestem wyjątkowa i ważna. Wcześnie zaczęłam też interesować się chłopakami i wcześnie zaczęłam wyobrażać sobie, jak to by było wyjść za mąż i mieć dzieci, które kochałyby mnie z całego serca. Jednak moje związki się nie udawały – w jednym mój chłopak powiedział z dnia na dzień, że jednak mnie nie kocha tak jak wcześniej myślał, a kolejny partner porzucił mnie, bo uznał, że za bardzo go kontroluję… w czym było dużo prawdy, choć wtedy tego nie widziałam. Wreszcie, pod koniec studiów, poznałam Emila. Sam był człowiekiem, który w życiu wiele razy był opuszczany, choć inaczej niż ja (jego ojciec był alkoholikiem, a mama bardzo dużo pracowała) i też był spragniony miłości. Na początku było cudownie, rozmawialiśmy godzinami, przygotowywaliśmy dla siebie niespodzianki, a ja pisałam dla niego wiersze. To nic, że były słabe – płynęły z serca. Ale po półtora roku zaczęło się dziać coś innego. Mieliśmy wybuchy złości, kłóciliśmy się bez przerwy. On na mnie klął, ja płakałam – później odwrotnie. Kiedyś pociął nożem moją nową sukienkę – a ja podarłam ważny dla niego dokument. Regularnie ze sobą „zrywaliśmy” – po to tylko, by za parę godzin lub najwięcej dwa dni padać sobie w ramiona, wyznawać sobie miłość i obiecywać sobie, że już nigdy więcej… I tak to trwało przez ponad 17 lat. W tym czasie zostaliśmy rodzicami, skończyliśmy studia podyplomowe i zarobiliśmy nawet trochę pieniędzy. I pewnego dnia, po kolejnej awanturze, nasza córka się posikała. Dotarło do mnie, że to przecież ma na nią wpływ, że nasze dziecko wychowuje się w złych warunkach i kiedyś będzie miało o to do nas pretensje, a ja będę miała poczucie winy. Zaczęłam więc swoją psychoterapię. To była długa droga, ale dzięki niej zrozumiałam, że mam ambiwalentny stosunek do bliskości: z jednej strony jej chciałam, a z drugiej – niszczyłam ludzi, którzy chcieli być blisko. Odbyliśmy wiele poważnych rozmów. Nauczyliśmy się słuchać siebie nawzajem. Zniknęła agresja między nami. I któregoś dnia pojawił się temat ślubu. Nie było żadnych oświadczyn ani nic z tych rzeczy – po prostu postanowiliśmy, że bierzemy ślub. Zorganizowaliśmy małą, skromną uroczystość, podczas której oboje płakaliśmy ze wzruszenia. Było pięknie, choć mało kto rozumiał, co ta ceremonia dla nas oznacza. Na obrączkach mamy wygrawerowane „Never give up” – bo gdybyśmy się poddali, to by tego małżeństwa nie było. Ja teraz w końcu czuję, że mam prawdziwą rodzinę. Dla mnie jest nieprawdą, że ślub to tylko papierek – dla mnie to znak, że dojrzeliśmy i nauczyliśmy się doprowadzać ważne sprawy do końca, że jesteśmy za siebie odpowiedzialni.

Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki