Wrzeczywistości problem alkoholowy dotyczy również tych rodzin, które pozornie funkcjonują wzorowo – są to rodziny tak zwanych alkoholików wysoko funkcjonujących, których cierpienie jest często skrzętnie ukrywane przed postronnymi. Kilka osób pochodzących z takich rodzin postanowiło złamać rodzinne tabu i opowiedzieć o swoich doświadczeniach.
Katarzyna, 34 lata.
Zostałam ukarana milczeniem
Wychowałam się w rodzinie, która była szanowana przez niemal wszystkich w okolicy. Ojciec był lokalnym politykiem, angażował się w sprawy społeczne, wspomagał finansowo różne instytucje, wypowiadał się w lokalnych (i nie tylko) mediach na tematy ekonomiczne. Żyliśmy – razem z nim, mamą i moim bratem – w komforcie materialnym. Jako nastolatka miałam kieszonkowe wyższe niż najniższa krajowa. Rodzice na sporo mi pozwalali – mogłam wracać późno z imprez i zadawać się, z kim chciałam – również z dzieciakami z uboższych rodzin, bo rodzice nigdy nie wybierali mi znajomych. Tylko jednego nie wolno było mi robić: mówić o tym, że tata, ten wspaniały działacz społeczny i autorytet, jest po prostu alkoholikiem. Ojciec pił niemal codziennie. W tygodniu – sam. W weekendy – z rodziną lub znajomymi. Po alkoholu ojciec zachowywał się różnie – czasami po prostu zasypiał, kiedy indziej płakał, mówiąc, że jego życie jest bez sensu i że chce rozwodu z mamą, która go nie rozumie, ale zdarzało się też, że był agresywny – wyzywał mnie i brata i kazał nam wynosić się z domu. Kiedyś, w napadzie szału, wszedł do mojego pokoju i zrzucił z biurka komputer, drąc się, że przecież i tak on za to wszystko płaci i żebym zamiast zajmować się „głupotami” (robiłam wtedy prezentację na polski), poszła sobie zarobić na żarcie na zbiorze truskawek. Jednak to wcale nie jego napady szału lub płaczu były najgorsze, tylko to, co działo się następnego dnia, czyli… nic. Za każdym razem rano łykał jakieś „witaminy”, wkładał koszulę, zakładał krawat, życzył nam piątek w szkole i wychodził do pracy. To był stały sposób funkcjonowania mojej rodziny – teraz wiem, że sposób ten był po prostu chory. Tabu złamałam (lub raczej próbowałam to zrobić) w podstawówce, kiedy mieliśmy warsztaty o trzeźwości z gościem, który sam był trzeźwiejącym alkoholikiem. Była na nich obecna nasza wychowawczyni, która prywatnie dobrze znała mojego ojca. W którymś momencie, gdy facet opowiadał o objawach uzależnienia, powiedziałam głośno, że chyba mój ojciec też jest alkoholikiem. Klasa zaczęła się śmiać, a wychowawczyni uśmiechnęła się przepraszająco do prowadzącego warsztaty. Po powrocie do domu zostałam ukarana najbardziej dotkliwie w życiu – mama i tata nie odzywali się do mnie. Traktowali mnie jak powietrze. Kiedy zaczęłam płakać i przepraszać za swoje zachowanie (tak, naprawdę to zrobiłam!), usłyszałam od mamy, że osoba, która oczernia własną rodzinę, jest gorsza niż złodziej, bo złodziej nie okrada „swoich” – i że jeśli chcę, to ona pokaże mi prawdziwych alkoholików. Miałam ogromne poczucie winy. Zamilkłam na wiele lat. Kiedyś tylko w liceum zapytałam mamę, czy jest z tatą szczęśliwa. Mama powiedziała mi, że każda rodzina ma swoje problemy, ale tata o nas dba, a mężczyźni tak mają, że lubią sobie wypić. Te słowa przyczyniły się do tego, że kiedy sama weszłam w związek z alkoholikiem, nie widziałam w tym niczego złego. Tłumaczyłam sobie, że jako mężczyzna ma prawo pić, a jego „urwane filmy” to nic strasznego. Dopiero po roku terapii, na którą zgłosiłam się, żeby się dowiedzieć, jak „ratować” nasz związek, znalazłam w sobie siłę, by zakończyć tę relację. A także mocno ograniczyć kontakty z moją rodziną. Rodzice uważają, że jestem niewdzięczna i terapia przewróciła mi w głowie – a ja uważam, że w końcu jestem wolna, bo nie muszę udawać, że moja rodzina jest zdrowa.
Ewelina, 32 lata.
Rodzice pili i gardzili alkoholikami
Wyszłam z kina raz w życiu – gdy byłam na filmie Zabawa, zabawa i oglądałam, jak jedna z postaci, lekarka uzależniona od alkoholu, jest mocno pijana w pracy. Dostałam wtedy czegoś w rodzaju napadu paniki: nagle poczułam się tak, jakbym na ekranie widziała swoją mamę, również uzależnioną od alkoholu lekarkę, i nie mogła nic zrobić, żeby zapobiec jej życiowej katastrofie i niebezpieczeństwu, jakie czyhało na pacjenta. Było mi niedobrze, nie mogłam tego dłużej oglądać. Ale ten moment był początkiem zmiany. To wtedy stwierdziłam, że potrzebuję pomocy – i dołączyłam do grupy dla dorosłych dzieci alkoholików. Moi rodzice byli alkoholikami, którzy potrafili się ukrywać: mama była lubianą przez pacjentów lekarką, tata – nauczycielem. Każda okazja była dobra do tego, żeby się napić – ale rodzice uważali się za lepszych, bo pili dobre wina, a nie jakiś tani alkohol. Rodzice gardzili alkoholikami, tak samo jak osobami bez wykształcenia. Wymagali ode mnie świetnych ocen. Mama powtarzała, że jestem córką „nie byle kogo” i mam nie przynieść im wstydu. Oni sami wstydu chyba nie mieli – w Wielkanoc potrafili upić się do nieprzytomności, a w wakacje po alkoholu pływać w morzu lub spać na plaży w pełnym słońcu. Byłam przerażona, bałam się o ich życie. Kiedy byłam w liceum, zaczęły się moje zaburzenia odżywiania – anoreksja. Rodzice martwili się głównie o to, że będę miała zaległości w nauce, bo spędziłam kilka tygodni w szpitalu. Do pomocy została zaangażowana babcia, mama mojej mamy, emerytowana nauczycielka – miała pilnować, żebym nadrabiała materiał, i zachęcać mnie do jedzenia. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ona wie, co dzieje się u mnie w domu – wcześniej byłam przekonana, że nikt nie ma pojęcia, że moi „porządni” rodzice piją. Babcia kilka razy zwracała im uwagę, mówiąc „kontrolujcie się!”, co oczywiście nic nie dawało. Kiedy natomiast ja powiedziałam babci, że mam dosyć rodziców i że nienawidzę mojego domu, usłyszałam, że mam ich szanować, bo wykonują ciężką pracę i stają na rzęsach, żeby mi wszystko zapewnić. A potem dodała, że swoim „niejedzeniem” dokładam im nerwów, więc przyczyniam się do ich picia. Wtedy zaczęłam myśleć, że oni naprawdę piją przez moją chorobę i przez to, że za mało staram się w szkole. Postanowiłam więc być we wszystkim najlepsza. Po maturze poszłam na pedagogikę – i dopiero na studiach, dzięki zdobywanej wiedzy, zrozumiałam, jak wielką zrobiono mi krzywdę i że moi rodzice naprawdę są osobami głęboko uzależnionymi. Zaczęłam myśleć o pójściu na terapię, co wydarzyło się właśnie po tej wizycie w kinie. Teraz sama mam dziecko, jestem abstynentką – nie chcę, by kiedykolwiek córka widziała mnie „pod wpływem”. Dopiero niedawno – po trzydziestce – zaczęłam otwarcie mówić znajomym, również tym z dawnych lat, że jestem dzieckiem alkoholików. Wszyscy są w szoku, ale na ogół dostaję wsparcie. „Na ogół”, gdyż jedna osoba powiedziała mi, że w to nie wierzy, bo moja mama leczyła jej krewną i była wspaniałą, troskliwą osobą. Szkoda, że nie była tak troskliwa wobec swojego własnego dziecka.
Artur, 41 lat.
Ojciec był osobą pijącą niewidzialnie
Problem alkoholowy mojego ojca zaczął się na dobre wtedy, gdy rozstał się z mamą. Formalnie po rozwodzie rodziców mieszkałem u mamy, jednak tak naprawdę to było coś w rodzaju opieki naprzemiennej, ponieważ rodzice mieszkali na tym samym osiedlu. Tata był nauczycielem akademickim i tłumaczem, pracował dużo, ale zarabiał przeciętnie. Myślę, że to, plus samotność, powodowało u niego frustrację – a tata radził sobie z nią, pijąc coraz więcej. Był jednak osobą pijącą niewidzialnie – o problemie wiedziałem tylko ja i jego bracia, a mama i babcia chyba się domyślały, ale w domu mamy obowiązywała zasada, że mam nie opowiadać jej o ojcu – ona szczerze go nienawidziła. Ojciec pił popołudniami, przy pracy, którą wykonywał w domu, a także wieczorami. Moim zadaniem było wtedy odbieranie telefonów i mówienie, że tata nie może rozmawiać, bo jest na spacerze z psem, pracuje lub jest w sklepie – miałem mu też nie zawracać głowy swoimi problemami, bo on ciągle „źle się czuł”. Czułem się wtedy najbardziej samotnym dzieckiem na świecie. Moim najgorszym wspomnieniem związanym z piciem ojca jest z kolei to, kiedy po alkoholu wsiadł do samochodu – razem ze mną. Nie mam pojęcia, co wtedy mu się stało, ale zaczął prowadzić auto w sposób szalony, jakby brał udział w jakimś rajdzie. Pędziliśmy ulicami, a ja modliłem się, żeby przeżyć, i prosiłem go, żebyśmy wrócili do domu. Ojciec był jednak jakby w transie, śmiał się i pędził dalej. Nie dostaliśmy mandatu, a tata nigdy o tym później nie wspominał. Kiedy indziej ojciec po alkoholu zaczął wydzwaniać do swoich znajomych, których miał zapisanych w telefonie – bełkotał i prowadził z nimi jakieś dyskusje. Ja najpierw próbowałem mu ten telefon zabrać, a później nie wytrzymałem i wszedłem pod kołdrę, aby tego nie słyszeć – czułem palący wstyd i lęk, że w końcu zadzwoni do kogoś z rodziców moich znajomych, bo kilkoro z nich miał w kontaktach. Dzień później tata opowiadał mi – nie wiem, czy było to prawdą – że jego wieczorne i nocne telefony były przez wszystkich odebrane pozytywnie, że stwierdzono, że jest równym facetem, który raz w życiu zaimprezował. Ojciec powiedział mi wtedy, żebym nie był takim smutasem – przecież wszyscy podeszli do jego „żartu” z dystansem, on nic złego nie zrobił, to ja robię „z igły widły”. Jednak uzależnienie w końcu go zabiło. Zżarł go rak, który – jestem przekonany – był efektem picia. Miał niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Czasem myślę, że jego tak wczesna śmierć to ostatnia okrutna rzecz, którą mi zrobił – wylogował się z życia, kiedy potrzebowałem ojca. Nie zobaczy, jak jego wnuki idą na studia, i nie pogada ze mną o życiu. A ludzie myślą o nim jak o ofierze podstępnej choroby, przyzwoitym i oddanym pracy człowieku, który nie zdążył nacieszyć się życiem.
W rodzinach alkoholowych uzależnienie jej członka lub członków bywa elementem, który najmocniej wpływa na codzienne funkcjonowanie dzieci i dorosłych – stąd właśnie wynika używane niekiedy określanie tych rodzin mianem „domów w butelce”. Członkowie rodzin dysfunkcyjnych pełnią różne role, które mają na celu przetrwanie w rzeczywistości przesyconej lękiem i niepewnością. Uzależnienie od alkoholu jest przy tym niezwykle „demokratyczne” – dotyka zarówno osoby ubogie i doświadczające wykluczenia, jak i tych, którzy uchodzą za „ludzi sukcesu”. Członkowie rodzin wysoko funkcjonujących alkoholików – czyli takich, którzy uzależnienie jest „ukryte”, cierpią tak samo, jak osoby, które żyją pod jednym dachem z „ujawnionymi” uzależnionymi – a niejednokrotnie trudniej jest im prosić o pomoc, gdyż mają poczucie, że nikt nie da wiary ich słowom. Dodatkowo dzieci z rodzin wysoko funkcjonujących alkoholików dźwigają często ogromny ciężar, wynikający z nakładanej na nie presji utrzymania obrazu wzorowej rodziny. Aby pomóc osobom, których życie naznaczone jest uzależnieniem kogoś bliskiego, potrzebujemy więc w pierwszej kolejności zaakceptować myśl, że również ci, którzy uchodzą za autorytety i cieszą się szacunkiem, mogą bardzo wiele ukrywać.
Niektóre imiona zostały zmienione.