Z antropologicznego i psychologicznego punktu widzenia wspólne obchodzenie świąt ma za zadanie zbliżać do siebie ludzi i „potwierdzać” naszą przynależność do wspólnoty. Jednak świętowanie w rodzinach alkoholowych jest często antytezą tak rozumianego celebrowania ważnych wydarzeń. Niezależnie od tego, jak bardzo atrakcyjne i tchnące rodzinnym vibem wydają się nam świąteczne reklamy alkoholu, to właśnie jego obecność przyczynia się do tego, że dla wielu osób Boże Narodzenie to najtrudniejszy czas w roku.
Samotność w rodzinach alkoholowych
Dla Joanny, Uli, Piotrka, bohaterów serialu Informacja zwrotna, nakręconego na podstawie książki Jakuba Żulczyka o tym samym tytule, święta (w tym wypadku akurat nie było to Boże Narodzenie) są czasem narastającego napięcia, nadziei, a finalnie – rozczarowania. Uzależniony od etanolu Marcin, mąż, ojciec i zblazowany muzyk, właśnie podczas świątecznego spotkania jest przez rodzinę konfrontowany ze swoim problemem i namawiany do podjęcia terapii, na co mimo początkowego oporu się zgadza. Mimo pozornej świadomości własnego położenia już podczas pierwszego wyjścia z domu mężczyzna „zapija”, znikając z pola widzenia żony i dzieci liczących na jego przemianę. Ten schemat, który składa się z ostrożnej nadziei, podenerwowania i niepewności, a w końcu zawodu i cierpienia, jest aż nadto dobrze znany wielu rodzinom, które żyją „w butelkach” – czyli takim, w których co najmniej jedna osoba jest uzależniona od alkoholu. Rodziny te nie stanowią zaś żadnego „marginesu” – obecnie w rodzinach z problemem alkoholowym żyje 3–4 miliona osób, z czego aż 1,5–2 miliona stanowią dzieci. Dla tych osób – podobnie jak dla serialowych bliskich Marcina – święta nie są czasem, na który czeka się cały rok, a spotkania przy stole nie wyglądają tak, jak przedstawiają to reklamy barszczu i słodyczy. W wielu rodzinach alkoholowych rolę „dekoracji” pełnią puste butelki lub puszki, a bardziej słyszalne od kolęd stają się krzyki lub odgłosy wydawane przez osoby znajdujące się w stanie przeciwnym trzeźwości. Dla osoby uzależnionej święta i związane z tym kilka dni wolnego stanowią doskonały, społecznie akceptowany pretekst do napicia się – a dla rodziny alkoholika lub alkoholiczki jest to okres „przymusowego” (sankcjonowanego tradycją) spędzania czasu z alkoholikiem. Niektórzy uzależnieni opisują nawet, że to właśnie wizja spotkania z rodziną – także tą, której nie darzy się ciepłymi uczuciami – skłania ich do znieczulenia się etanolem. Z wieloma fizycznymi i namacalnymi efektami celebrowania świąt w rodzinach alkoholowych mierzą się pracownicy ochrony zdrowia i służb mundurowych: w dniach, w których „gasną wszelkie spory”, policja otrzymuje wiele zgłoszeń o przemocy domowej, a ratownicy medyczni i lekarze mierzą się ze skutkami zatrucia etanolem u pacjentów. Z emocjami związanymi ze świętowania razem z osobą uzależnioną, takimi jak poczucie osamotnienia, bezradność, żal i wściekłość, próbują sobie natomiast radzić członkowie jej rodziny.
Demolowal stół, strącał figurki i bił
Wspomnienia związane z Bożym Narodzeniem wykazują niezwykłą tendencję do trwałości. W optymalnych warunkach tym, co zostaje z nami na długie lata, są zapisane w umyśle smaki, zapachy i rozmowy związane z klimatem bezpieczeństwa i poczucia bycia kochanym. Jednak dzieci z rodzin alkoholowych, jak na przykład Daria, z tego okresu zapamiętują często coś zupełnie innego: pierwotny, wręcz zwierzęcy strach o swoje życie. – Święta to był w moim domu najgorszy czas – opowiada. – A w szkole najgorsze były dni zaraz po świętach i Nowym Roku, kiedy wszyscy opowiadali o prezentach, nocowaniu u dziadków, w ogóle fajnych chwilach z rodziną. Ja wtedy nie wiedziałam, co mam powiedzieć – w ogóle to często wtedy chorowałam albo udawałam chorobę, żeby do tej szkoły nie iść. Moja sytuacja: ojciec alkoholik pijący i agresywny, matka w moim dzieciństwie trzeźwa, a po śmierci ojca też alkoholiczka. Czyli zawsze ktoś u mnie w rodzinie musi pić. Podczas świąt tata pił „za pomyślność i szczęście” – zawsze wygłaszał tę głupią frazę przed otwarciem wódki albo koniaku. No i się zaczynało. Pił z bratem mojej mamy, który był lekko niepełnosprawny umysłowo i któremu wrzaskliwe zachowanie ojca imponowało. Ojciec wlewał w siebie wszystko, co się dało. Mówił, że „rybka lubi pływać” i że w święta tylko chorzy ludzie nie piją. Zawsze znajdował powód do awantury, zawsze było bicie, zawsze Wigilia albo pierwszy dzień świąt były związane z płaczem moim albo mamy. Kiedyś oglądaliśmy festiwal kolęd przy stole. Zażartowałam, że jeden z wykonawców to przystojny facet i mógłby być moim Mikołajem. Mama się zaśmiała i na niby przewróciła oczami. Babcia była wtedy w kuchni. A ojciec po chwili dostał takiego szału, że aż świeciły mu się oczy. Wrzeszczał, że rosnę na k**wę, a matka temu przyklaskuje. Ciągnął mnie za włosy i bił po twarzy, a matkę popchnął, czy bardziej rzucił, na szafę tak, że upadła. Wujek nie reagował, a babcia sprawdziła tylko, czy z mamą wszystko w porządku, po czym spokojnie, wręcz szeptem, zaczęła uspokajać ojca. On nie słuchał, zaczął demolować stół i strącać figurki aniołków, które ustawiłam razem z mamą na półkach dla dekoracji. W końcu się zmęczył i padł na fotel. A po jakimś czasie – podniósł się, żeby iść do łazienki, ale nie był w stanie i zwymiotował na choinkę. Mama chciała sprzątać, ale znowu zaczął się rzucać. Bałam się, że tym razem zabije mamę albo mnie, bo jego furia była niespotykana. Zadzwoniłam na policję. Przyjechali, pogrozili ojcu, pouczyli go, że zakłóca porządek (!) i ma być cicho. Jak się to skończyło? Ojciec pić nie przestał, matka posprzątała, wujek poszedł do siebie, babcia cicho płakała i pocieszała mamę. A ja zostałam okrzyknięta wrogiem rodziny – no bo kto to słyszał, żeby do własnego ojca wzywać policję?
Stare i nowe rany
Gabriel uważa, że jego rodzice „musieli” zostać alkoholikami – mama została porzucona przez swoich biologicznych rodziców zaraz po narodzeniu, a ojciec wychowywał się w bardzo biednej rodzinie alkoholowej, w której dzieci bywały głodne, za to ojciec (jego dziadek) prawie nigdy nie bywał trzeźwy. Mężczyzna wspomina, że święta były czasem, gdy jego rodzicom otwierały się stare rany – a oni poprzez swoje picie zadawali własnym dzieciom nowe. – Moi rodzice byli w swoim piciu bardziej śmieszni niż straszni. Oczywiście do czasu. Mój dziadek podobno zapił się podczas wigilii – po prostu nie wstał od stołu. Ojciec to w każde święta przeżywał – wspomina Gabriel. – Matka mówiła, że on przynajmniej miał ojca, a jej nikt na świecie nie chciał. Czyli na początku jakby go wspierała, ale potem szukała zaczepki. Oczywiście po alkoholu, którym oboje leczyli swoje problemy. Matka darła się, że ojciec kruszy ciasto, że brudzi obrus, że się obżera i śmierdzi. Ojciec ją wyśmiewał albo mówił, że weźmie na nią witkę z wierzby, choć nigdy tego nie zrobił. Raz matka zaczęła mnie okładać po głowie stroikiem świątecznym, bo powiedziałem, że w sałatce jest niedogotowane jajko. Nie lubiłem świąt, ale myślałem, że może nie jest aż tak źle, są prezenty i nawet czasem pogadamy. Jednak skalę problemu zrozumiałem, gdy lata później, pod koniec studiów, przyprowadziłem na wigilię moją dziewczynę. Ja jakoś bardzo nie chciałem jej zapraszać, bo nie miałem się czym pochwalić w domu… Ale ona dawała do zrozumienia, że tego oczekuje. Poprosiłem rodziców, by potraktowali ją z szacunkiem i nie wycięli żadnego numeru. Matka nawet się wzruszyła, że kogoś mam i razem z ojcem obiecali, że wszystko będzie tak, jak powinno być. Nie wytrzymali. Po godzinie ojciec zaczął pić w kuchni. Zorientowałem się, gdy przychodził do stołu coraz bardziej pijany po każdej wycieczce do kuchni. Matka też się upiła. Zaczęli się kłócić, wrzeszczeć, zarzucać sobie nawzajem, że w domu jest bałagan, matka powiedziała ojcu, że chce rozwodu i że żaden z niego chłop. Potem ojciec zaczął zaczepiać moją dziewczynę – mówił, że jest taka piękna, że mogłaby mieć kogoś lepszego niż ja, pytał, czy ze mnie to w ogóle jest mężczyzna (było to nawiązanie do sfery seksualnej). Po tej wigilii po raz pierwszy powiedziałem rodzicom, że są obrzydliwi. I zrozumiałem, że nasze święta, tak jak nasze relacje, nigdy nie były normalne.
Trzeźwość to szansa (i ryzyko) spotkania
Czasami uzależnienie członka rodziny od alkoholu przybiera tak dramatyczną postać, że na samą myśl o spędzeniu z nim świąt uruchamia się ogromny lęk czy wręcz objawy psychosomatyczne, na przykład duszności lub bóle głowy. W takich sytuacjach mamy pełne prawo do tego, by chronić siebie i spędzić święta w inny sposób – na przykład razem z przyjaciółmi bądź na wyjeździe. Odmowa świętowania (czy w ogóle spędzania wspólnie czasu) z kimś, kto głęboko nas rani i stanowi zagrożenie dla naszego życia i zdrowia, jest niezbędna do tego, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Bywa to także jedyny sposób, by, jeśli sami jesteśmy rodzicami, chronić własne dzieci przed koniecznością udziału w patologicznym alkoholowym spektaklu. W mniej dramatycznych sytuacjach, gdy ktoś z rodziny jest uzależniony, ale mimo wszystko jesteśmy w domu bezpieczni, korzystne może być wybranie się jedynie w krótkie odwiedziny, by złożyć bliskim życzenia i zjeść razem posiłek, ale wyjść na tyle wcześnie, by nasze granice nie były naruszone. Niezależnie od tego, którą opcję wybierzemy, nikt z nas nie powinien brać na siebie odpowiedzialności za czyjeś picie: błaganie osoby uzależnionej, aby przestała, wylewanie jej alkoholu do zlewu lub „schodzenie z drogi” nie rozwiąże jej problemu. Osoba uzależniona, jeśli ma odzyskać trzeźwość, potrzebuje samodzielnie podjąć decyzję o zaprzestaniu picia i udaniu się np. na terapię uzależnień. Nie jesteśmy w stanie wykonać tych kroków za nią. Tym, co możemy zrobić w imię trzeźwości w rodzinie, jest wychowywanie dzieci bez alkoholu (wczesne sięganie przez dzieci po używki zwiększa ryzyko uzależnienia w dorosłym życiu), korzystanie z alkoholu jedynie sporadycznie oraz niedopuszczanie do sytuacji, w której sami „zapijalibyśmy” trudne emocje – takie picie jest zawsze piciem ryzykownym, przynoszącym szkodę. Potrzebujemy także społecznej edukacji na temat tego, z czym zmagają się osoby, które wyrastały w rodzinach alkoholowych (określane niekiedy jako DDA – dorosłe dzieci alkoholików) i wskazywania im możliwości terapii. Pozwolę sobie tutaj również na wyrażenie osobistej opinii: uważam, że reklamy alkoholu – również piwa! – powinny być zakazane i zupełnie zniknąć z przestrzeni publicznej. Mając na uwadze skalę problemu alkoholowego w Polsce, dostrzegalne jest, że wyrządzają nam one dodatkową krzywdę. W swojej pracy wielokrotnie spotykałam osoby, które twierdziły, że właściwie nie piją alkoholu, a tym bardziej nie są od niego uzależnione – bo wprawdzie opróżniają kilka butelek piwa dziennie, ale piwo to przecież „nie alkohol”. Reklamy tego trunku gruntują ten sposób myślenia, a dodatkowo mogą wywoływać silne negatywne uczucia i emocje mające źródło w trudnych, traumatycznych doświadczeniach np. u trzeźwiejących alkoholików. Zresztą, obecna ustawa regulująca kwestie reklamy napojów zawierających etanol pozwala na reklamowanie piwa, choć jednocześnie ustawodawca zaznacza, że reklama nie może wywoływać skojarzeń związanych z atrakcyjnością, relaksem czy wypoczynkiem. Tu nasuwają się dwa pytania: po pierwsze, czy takie reklamy w ogóle istnieją, a po drugie: jak bardzo odległe od nich są reklamy alkoholu ukazujące go jako niezbędnego towarzysza rodziny siedzącej przy świątecznym stole, a jego producentów – jako wrażliwych filantropów.
Wbrew marketingowym narracjom to nie butelki piwa, wina czy wódki mogą uczynić nasze święta atrakcyjnymi. Tym, co pomaga budować i pogłębiać relacje, jest trzeźwość. Jej zachowanie daje szansę na prawdziwe spotkanie z osobami, na których nam zależy. Z tą szansą jest związane pewne ryzyko: bycie ze sobą na trzeźwo, bez „znieczulaczy”, pokazuje nam, jacy jesteśmy i jaka jest relacja między nami.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione