Logo Przewdonik Katolicki

Zajrzyj za kurtynę

Dariusz Piórkowski SJ
Pokłon Trzech Króli, ściany pokryte polichromią z 1607 r. w dawnej cerkwi łemkowskiej pw. św. Jakuba z 1600 r. we wsi Powroźnik. Obecnie kosciół rzymskokatolicki | fot. Zofia i Marek Bazak/East News

Czy normalny człowiek pada na kolana i oddaje cześć niemowlęciu? Raczej nie. Kłaniano się władcom, papieżom i innym osobistościom. Ale dziecku? A mędrcy to uczynili. Dlaczego? Co takiego w nim zobaczyli? Boga. Taki hołd składa się tylko Bogu. Magowie zdobyli się na gest dla wielu ludzi absurdalny. Aż po dziś dzień.

Sekret tkwi w tytule dzisiejszej uroczystości. W liturgii nazywamy ją od bardzo dawna Objawieniem Pana. Pierwotnie w jednym dniu świętowano chrzest Jezusa, cud w Kanie Galilejskiej i pokłon mędrców. Wspólnym mianownikiem było odsłonięcie bóstwa w człowieczeństwie. Niestety w praktyce przez wieki trochę oswoiliśmy tę tajemnicę zbytnim zaaferowaniem egzotycznymi gośćmi ze Wschodu, którzy często jedynie dodają smaczku każdej szopce i jasełkom. Nic dziwnego, że potocznie mówi się o święcie Trzech Króli (chociaż nie wiadomo, ilu ich było), a ostatnio nawet organizuje się orszaki. Magowie są zrozumiali, jeśli reprezentują każdego człowieka, który został odszukany przez Boga. Magowie są ważni, ale tylko wtedy, jeśli postrzegamy ich jako pogańskich odbiorców objawienia prawdziwego Boga w Jezusie. Czyli czego?

Odsłonięcie się Boga
Słowo „objawienie” pochodzi od łacińskiego rzeczownika revelatio – „odsłonięcie”. Czasownik velare to „zasłaniać”. Objawienie polega na odsuwaniu zasłony, aby coś zostało dostrzeżone,
widziane i poznane. To, co widziane, istniało jednak wcześniej i było zakryte. Staje się widzialne, ale nadal pozostaje w pewnym ukryciu. Daje się poznać, ale nie całkowicie. Dzięki objawieniu widzimy wiele, ale nie wszystko, jak chociażby wtedy, gdy zaglądamy do pomieszczenia przez dziurkę od klucza.
Podobne znaczenie ma greckie słowo apokalypsis, które pochodzi od czasownika kalyptein – „zasłaniać”, i rzeczownika kalypsis – „zasłona”. Apo – kalypsis to po prostu „bez zasłony” – niczym odsłonięcie kurtyny w teatrze, aby rozpoczęła się sztuka. W potocznym języku „apokalipsa” kojarzy się ze straszną katastrofą i zagładą. Wzięło się to zapewne z powierzchownego odczytania tekstu św. Jana. W istocie chodzi w tej księdze o objawienie tego, co ma się wydarzyć, a wydarzy się zwycięstwo Boga i tych, którzy do Niego należą.

Żłób i krzyż
Ksiądz Jan Twardowski w wierszu Mędrcy wsłuchuje się w rozmowę magów wędrujących do Palestyny. Są oni pewni, że znajdą tego, kogo szukają. Martwią się jednak o jedno: „byleby tylko nie uczynić z niego grzecznej prawdy, tak ściśle udowodnionej, że niepewnej, tak pocieszającej, że tylko ludzkiej”. Widok dziecka z matką i ojcem budzi ciepłe uczucia i dodaje otuchy. Ale to jeszcze nie jest gwóźdź programu. To tylko brama, zasłona widoczna dla wszystkich ludzi. Cóż bardziej ludzkiego w tak pięknej scenerii? Nietrudno o wzruszenie. Można się tutaj zatrzymać, westchnąć, rozrzewnić i pójść do domu. Łatwiej patrzy się na żłób niż na krzyż, chociaż oba narzędzia podtrzymują i podają jak na tacy tego samego Boga, tę samą trudną prawdę. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia ze słabością, radykalną bezsilnością, totalną nagością, którą w stajni jeszcze można okryć, a na Golgocie brutalnie się odsłania, by upokorzyć.
W znaku dziecka i krzyża ukrywa się samo sedno chrześcijańskiego Objawienia, nie do pomyślenia i nie do przyjęcia przez pogan i wszystkich, którzy za bardzo zaufali rozumowi i swoim wyobrażeniom. Według większości filozofii i religii aż po nasze czasy przyjęcie człowieczeństwa przez Boga, i to na zawsze, okazałoby się oznaką Jego zmienności, czyli niedoskonałości. Co więcej, to wykluczone, aby Bóg stał się niedoskonałym ciałem. Coś takiego nie przystoi Bogu, bo my tak zdecydowaliśmy. I zresztą po co miałby się w to bawić? W czwartej surze Koranu czytamy o posłańcu Allacha, Jezusie, „którego oni nie zabili i nie ukrzyżowali, ale im się to wydawało”. Otchłani między Bogiem a człowiekiem nie zasypie rozum, pogrążony często w lęku, lecz jedynie siła miłości. I to ona zrobiła krok, przerzuciła most, jak powie św. Katarzyna ze Sieny, który dla człowieka jest trudny do zaakceptowania, bo nikt z nas nie kocha bezinteresowną miłością. Objawienie, odsłonięcie się Boga, który dostosował się do nas, ludzi, jest dziełem miłości, nie czystego rozumu. W sumie to nie rozum stanowi tutaj główną przeszkodę, lecz fakt, że nie mamy egzystencjalnego doświadczenia, na czym polega bezkresna, bezwarunkowa i darmowa miłość.

Paradoks miłości
O tym skandalu i zarazem paradoksie Bożej miłości, która posuwa się do rzeczy niewyobrażalnych, mówił kapitalnie Benedykt XVI w jednej ze swoich homilii: „Bóg jest tak wielki, że może stać się mały. Bóg jest tak potężny, że może stać się słaby i wyjść nam naprzeciw jako bezbronne dziecko, abyśmy mogli Go pokochać. Bóg jest tak dobry, że zrezygnował ze swojej Boskiej świetności, zszedł do stajenki, abyśmy mogli Go odnaleźć”. Zwróćmy uwagę, jak te trzy zdania wywracają do góry nogami nasze wyobrażenie o Bogu. Zarówno narodziny Jezusa jak i Jego śmierć na krzyżu są objawieniem Boga, pokazaniem, kim On tak naprawdę jest. Czy to znaczy, że Bóg traci wtedy swą potęgę? Nie. W dalszym ciągu jest wszechmocą, tylko nie w sposób rozbieżny z naszymi oczekiwaniami. Jest potęgą, ale i bezbronnością. Jest majestatem, ale i pokorą. Jest bliski i daleki. Zrozumiały i nieskończenie niepojęty. Jezus zwyciężył zło, ale nie walką wręcz czy miotaniem ogniem. W dziecku rozpoznamy wszystko, tylko nie siłę. Dziecko swoją bezbronnością krępuje ręce i zmiękcza największego atletę, a nawet przestępcę.

Potężny w słabości?
Ciekawe, że rekordy popularności, zwłaszcza wśród młodych, biją ciągle filmy i seriale, w których ludzie lub inne istoty obdarzone nadzwyczajną siłą, walczą ze złem. Superman, Batman, Spiderman, Hulk, Kapitan Ameryka, a ostatnio wszyscy razem w jednym, czyli Avengersi. Przekraczają oni wszelkie ograniczenia przestrzeni, grawitacji, a nawet czasu. Działają błyskawicznie. Te fikcyjne postaci wydobywają się z głębi naszych serc i ucieleśniają nasze pragnienie bycia potężnymi, wołanie, aby ktoś stanął po naszej stronie, obronił nas przed złem. Nic w tym zdrożnego. To nasza naturalna, niemal odruchowa tęsknota. Problem jednak w tym, jak sobie wyobrażamy tych obrońców. Ostatecznie odbija się w nich nasz nieuświadomiony obraz Boga, którego chcielibyśmy mieć, chociaż w tych filmach jest On wielkim nieobecnym. Bóg to potęga, która czyni wszystko na zawołanie, używa siły, by poskromić zło. Natychmiast i bez wysiłku rozwiązuje trudne sprawy. Usuwa przeszkody i nie pozwala się zbyt długo prosić.
I jak ta wizja koresponduje ze żłobem betlejemskim i Golgotą, gdzie jako żywo nie widzimy żadnego pokazu mocy, siłowej walki ze złem? Nijak. Czy da się to pogodzić z Bogiem, który się nie spieszy w wyrywaniu chwastów, a nawet zwleka? Bóg w Betlejem rozpoczyna walkę ze złem, ale rozprawia się z nim nie po ludzku. Częściej wolimy Boga silnego niż słabego, ponieważ obawiamy się, że taki Bóg nie da rady złu. Wtedy wpatrujemy się jednak uporczywie w zasłonę, w nas samych. I dostrzegamy tylko i wyłącznie milutkie dziecko albo godnego litości skazańca.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki