Kiedy Jezus wskrzesza Łazarza, córkę Jaira i młodzieńca z Nain, mówi do nich, co nie zdarza się podczas każdego cudu w Ewangelii. Joseph Ratzinger pisze, że zmartwychwstanie człowieka wynika z „dialogu ze Stwórcą”. Co więcej, człowiek „dlatego nie może całkowicie zginąć, że Bóg go zna i kocha”. To Bóg chce, aby cały człowiek z duszą i ciałem żył.
Trzy postaci przywrócone do ziemskiego życia przez Jezusa również nie są przypadkowe. Współtworzą jeden wspólny znak. Ale również ich bliscy są znakiem, są częścią ich wskrzeszenia: matka syna, ojciec i matka córki, siostry brata. Życie to relacje, a nie tylko biologiczne trwanie. Ich obecność była wstawiennictwem – jak napisze ks. Józef Tischner. Wskrzeszenie płynie też ze współczucia, płaczu i współcierpienia Jezusa wobec tych, którzy doświadczyli straty krewnych, także ich bliskości i wsparcia. Córka Jaira i syn wdowy z Nain to jedyne dzieci. Łazarz został na nowo oddany ich siostrom, które go kochały. Bóg nie tylko wskrzesza dla siebie, dla samego człowieka, ale i dla innych. Tak nas pomyślał, że jesteśmy też w dialogu z innymi ludźmi. Razem z nimi stajemy przed Bogiem, a nie w pojedynkę.
Oto jestem z wami
Wbrew pozorom Nowy Testament niewiele uwagi poświęca temu, jak to będzie po śmierci i w jakiej postaci otrzymamy nowe ciała. Pismo Święte koncentruje się raczej na osobie ludzkiej zdolnej do relacji i na nowym sposobie życia możliwym już na ziemi, które zapoczątkowuje zmartwychwstanie Jezusa. Nie rozdziela ciała od duszy, jak czynili to Grecy. Nie widzi przyczyny życia wiecznego w nieśmiertelności duszy, ale w miłości Boga, który nas oczekuje i woła. Wszystko jednak zaczyna się już teraz. I niebo, i czyściec, i piekło. Przejście przez bramę śmierci to tylko opuszczenie tego świata, ale nie siebie. To właśnie oznacza zmartwychwstanie. Jeśli przeniesiemy życie wieczne poza granice śmierci, to w istocie daremna jest nasza wiara i aż dotąd pozostajemy w swoich grzechach (por. 1 Kor 15, 16). Nic się nie wydarzyło. Zmiana nie nastąpiła. Ale jeśli wierzymy, że wierność Chrystusowi polepszy tylko nieco nasz żywot na ziemi, a potem w sumie nie wiadomo, co będzie, to również „jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (por. 1 Kor 15, 19). Najbardziej zdumiewające zapewnienie, jakie pozostawił nam Chrystus zmartwychwstały, pojawia się na końcu Ewangelii według św. Mateusza: „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Jak jednak obecny jest z nami Zmartwychwstały? Chrystus towarzyszy nam w misji, którą jest czynienie z ludzi uczniów przez słowo i własne świadectwo. Jego bycie z nami staje się widoczne w naszych postawach i zaangażowaniu, a raczej dostrzegalne stają się owoce nieustannego spotkania z Nim i czerpania z mocy Ducha.
Widzi się oczyma wiary
Jean Corbon zauważa, że Jezus ukazując się uczniom, nie tyle przechodził z nieobecności w obecność, nie pojawiał się, a potem znikał, ile raczej „pozwalał się im zobaczyć”. Sam Ojciec „dał Mu stać się widocznym” wybranym świadkom (por. Dz 10, 41). Jeśli coś stoi w ciemnym pomieszczeniu, może nam się wydawać, że niczego tam nie ma. Dopiero światło sprawia, że ukazują nam się rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Wiara jest światłem. Chrystus ciągle JEST i staje się widoczny tylko dzięki wierze. Rozpoznawali Go ci, w których obudził na nowo wiarę, czyli relację miłości i życzliwości. Odwołał się do tego, co zbudował z uczniami za swego życia ziemskiego. Dlatego nie pozwolił się zobaczyć Herodowi, Piłatowi i arcykapłanom, bo brakowało im oczu, które mogłyby Go zobaczyć. Nie jest to Boży sposób działania, aby budzić postrach i chwilowy szacunek cudownościami. Podobnie Chrystus pozwolił zobaczyć coś „więcej” uczniom podczas przemienienia. Przecież bóstwo cały czas ukrywało się w Chrystusie. Tylko oni nie byli w stanie go zobaczyć. Chrystusa rozpoznajemy na miarę naszej wiary. Kiedy Jezus mówi do Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem” (J 11, 25), raczej nie ma na myśli przyszłości, lecz teraźniejszość. Zmartwychwstanie, jak już napisaliśmy, dzieje się obecnie. Jak więc spotykamy dzisiaj Zmartwychwstałego i w jaki sposób te spotkania wciągają nas w orbitę wieczności?
Osobiste spotkanie
W kazaniu na ostatnią, III niedzielę Wielkiego Postu, kard. Raniero Cantalamessa zwrócił uwagę, że początkowe słowa papieża Franciszka w jego programowej adhortacji Evangelii gaudium są przełomowe w nauczaniu Kościoła. Ojciec Święty wzywał wtedy „każdego chrześcijanina, niezależnie od miejsca i sytuacji, w jakiej się znajduje, by odnowił dzisiaj swoje osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem, albo przynajmniej podjął decyzję gotowości spotkania się z Nim, szukania Go nieustannie każdego dnia” (EG, 5). Zdaniem kaznodziei papieskiego osobiste spotkanie z Jezusem to coś znacznie więcej niż czytanie o Nim, wyuczenie się na pamięć katechizmu czy nawet przyjmowanie sakramentów. Przez kilka wieków unikano w Kościele mówienia o „osobistym spotkaniu”, bojąc się subiektywizmu, oderwania od Tradycji i wspólnoty, co mogłoby spowodować kolejne podziały. Kładziono duży nacisk na instytucjonalny wymiar wiary, trzymanie się przepisów i dyscypliny, na wpływ kultury i „rodzenie” chrześcijan przez włączanie kolejnych pokoleń do Kościoła przez rodzinę i wychowanie w szkole, bez konieczności osobistej decyzji. Jezus był poznawany jakby przez zasłonę lub szybę. „Dla wielu ludzi, nawet ochrzczonych wiernych, Jezus jest postacią z przeszłości, osobowością, nie żywą osobą”. Zabrakło iskry, która zapalała ogień. Jak w małżeństwie, w którym w ogóle nie doszło do zakochania. Dziś nazwalibyśmy je małżeństwem z rozsądku lub z musu. Trudno się zaangażować i rozwijać głębszą więź, jeśli nie nastąpi zakochanie. To oczywiście nie koniec drogi miłości, ale bez tego początkowego zauroczenia nie sposób budować coś trwałego.
Wspólnota i liturgia
Doświadczenie Zmartwychwstałego polega więc na spotkaniu żywego i obecnego Jezusa, tu i teraz. Jak to możliwe? Przez wspólnotę świadków, a także przez liturgię. Świadek jest najpierw tym, który widzi, a potem czyni to, co zobaczył. Dla wielu młodych Ewangelia i Kościół stają się nudne, bo nigdy nie doświadczyli żywej wspólnoty wiary albo dostrzegają rozdźwięk między deklarowaną wiarą jego członków a ich czynami. Jakby nie było Zmartwychwstania. O żywej obecności Zmartwychwstałego w wierzącym świadczą jego czyny, zdolność do przebaczenia, współpracy, troska o ubogich i słabych, współczucie i miłosierdzie wobec cierpienia i aktywne zaradzanie biedzie.
Zmartwychwstanie polega więc przede wszystkim na zmianie sposobu życia. Na radykalnej zmianie, która jednakowoż dzieje się powoli. We wspaniałych wizjach pisał o niej prorok Ezechiel. Bóg mówi do Izraelitów żyjących w niewoli babilońskiej, że są jak umarli, mieszkający w grobach. Rzecz jasna, nie chodzi o dosłowność. Grób to symbol egzystencji zredukowanej do minimum. Naród nie mógł być u siebie, uprawiać ziemi, kultywować swoich zwyczajów, śpiewać i tańczyć, budować i rozwijać się. Bóg zapowiada, że wydobędzie ich z grobów. Sprawi, że ruszą w drogę. I rozpoczną nowy etap życia. Kiedy ojciec z przypowieści o miłosierdziu rozmawia ze swoim starszym synem, oznajmia mu, że jego brat „był umarły, a znów ożył” (Łk 5, 2). Takie życie z dala od domu, bez relacji, w wyobcowaniu, pośród nieczystych świń i poniżeniu przez ojca nazwane zostało śmiercią duchową. „W ten grób, w którym nie przestaje wygasać pragnienie człowieka, weszło pragnienie Boga, aby je stamtąd zabrać” (Jean Corbon). Przez przyjęcie Zmartwychwstałego i Jego Ducha przez wiarę spełniają się słowa Jezusa wypowiedziane do Samarytanki: „Woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu” (J 4, 14). Tą wodą jest Duch Święty, który w naszej skończonej i ograniczonej rzeczywistości tworzy w nas niebo, czyli zmienia nas w Chrystusa, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi.
Nowe ciało i nowy duch
W uczniu mieszka Duch Boży i sam Chrystus, którzy powoli sprawiają przemianę wewnętrznego człowieka. Jej ukoronowaniem będzie nowe ciało, przywrócone kiedyś do życia (por. Rz 8, 9–10). Zamieszkiwanie Ducha w człowieku jest aktywnym, stwórczym działaniem. Święty Paweł grób utożsamia z „życiem według ciała”, którego owocem są „uczynki ciała” (por. Ga 5, 19–21). Ten rodzaj egzystencji stawia mury między ludźmi, oddala ich od siebie, ma coś z odpychającej gwałtowności. Natomiast „życie według Ducha” to nowy rodzaj egzystencji ucznia, czyli tego, kto już doświadcza zmartwychwstania i wydaje „owoc Ducha” (por. Ga 5, 22), który z kolei zbliża ludzi do siebie, ponieważ jest „miły z wyglądu i smaczny” (por. Rdz 2, 9).
Wielu mistyków pisze również o tym, że zanim ten owoc się pojawi, wszyscy musimy przejść przez oczyszczenie duszy, zmysłów i ducha. Często dzieje się to równocześnie, to znaczy, jakaś część owocu już jest, ale w innych sferach jeszcze potrzeba rekultywacji gleby. O tym mówi Jezus w Przypowieści o siewcy. Nasze serce jest raczej „zbiorem” różnych form podłoża, na które pada ziarno. W pewnych sferach się długo opieramy, w innych Duch już zwyciężył w nas i sprawia owocowanie. Na tym polega obumieranie ziarna i tajemnicze działanie Ducha w głębiach serca. To, co nazywamy czyśćcem, tak naprawdę rozpoczyna się w nas już w chwili chrztu i zależy też od tego, na ile pozwalamy Bogu działać. Zmartwychwstanie nie dokonuje się globalnie, ale lokalnie, od serca poszczególnego wierzącego, który osobiście spotyka Chrystusa w Jego słowie, sakramentach, świadectwie, miłości braci i sióstr, w miłości do braci i sióstr, a także w niełatwych przeżyciach duchowych, które ogałacają go z przeszkód uniemożliwiających przyjmowanie życia wiecznego pełnymi garściami. Tak Bóg czyni wszystko nowym. Teraz.