Logo Przewdonik Katolicki

Wspomnienie klimatyczne

Natalia Budzyńska
fot. Pexels

Marzę o lampie antydepresyjnej, podobno coś takiego istnieje. Moja znajoma z Beskidu Niskiego używa jej już od połowy listopada. Nigdy jakoś nie było okazji zapytać, jak to działa, a przede wszystkim: czy działa.

Kiedy piszę ten felieton, pada deszcz. Leje i leje, jest ciemno niczym pod kołem podbiegunowym, chociaż przecież podobno „przybyło dnia na barani skok”. Co z tego, że to wiem, jak od miesiąca bardzo dokucza mi brak słońca i ciemność. Marzę o lampie antydepresyjnej, podobno coś takiego istnieje. Moja znajoma z Beskidu Niskiego używa jej już od połowy listopada. Nigdy jakoś nie było okazji zapytać, jak to działa, a przede wszystkim: czy działa. Chociaż jestem typem śródziemnomorskim, to znaczy wolę ciepło niż zimno, teraz wolałabym śnieg i mróz.
Pisanie w felietonie o aktualnej pogodzie jest ryzykowne – w momencie, kiedy czytelnik weźmie gazetę do ręki, wszystko może być już inaczej. Ale ogólnie się zgadzamy: od paru lat polskie zimy są raczej deszczowe, a śnieg należy do rzadkości i przeszedł do kategorii święta. Dzisiaj opady śniegu się celebruje. Dzieci patrzą przez okno jak zaczarowane na coś, co za mojego dzieciństwa było czymś całkowicie normalnym i powszednim. Zjeżdżanie na sankach? Mają szczęście, jak się uda raz, dwa razy w roku. Bałwan? Chyba tylko na feriach w górach. Jeżdżenie na łyżwach po jeziorze? Już nawet nie opowiada się o tym w kategorii lekkomyślności i przestępstwa, które skutkuje poważnym wypadkiem i utopieniem. Bo jeziora nie zamarzają.
Czuję się geriatrycznie, kiedy piszę: a za moich czasów to były zimy! Albo: pamiętam inne zimy! Drogie dzieci, należę do pokolenia, kiedy śnieg leżał od grudnia i topniał na początku marca. Po szkole niemal natychmiast wychodziliśmy na sanki albo na łyżwy. Lodowisko na boisku wylewane przez woźnego szkoły było oblegane i wszyscy mieli swoje łyżwy. Wypożyczalni nie było. Do domu wracało się wieczorem. Nikt nie zwracał uwagi na to, że już od dawna nie czuło się palców w butach (a szczególnie w łyżwach) i w rękawiczkach. Nie byliśmy przemoknięci, bo przecież był mróz, a rodzice wcale nie patrzyli za okno na termometr, bo niby po co. Tak samo nie przychodziło nikomu do głowy, żeby kremować twarze i balsamować usta. Na dużej przerwie nacieraliśmy sobie twarze śniegiem! Serio! Niektórzy z tego powodu płakali, jestem jednak pewna, że dzisiaj za tym tęsknią. Za zaczerwienionymi i szczypiącymi policzkami. Przychodzą mi do głowy te wszystkie wspomnienia, kiedy ze współczuciem obserwuję współczesne dzieci cieszące się pięciomilimetrową warstwą śniegu (który lada moment stopnieje…). Kiedyś śmialiśmy się z obcokrajowców, którzy zakładali łańcuchy na opony, kiedy tylko trochę zaśnieżyło. Tymczasem teraz obserwuję pokolenie, które wkrótce będzie robić tak samo.
Nie piszę tego wszystkiego, bo mam ochotę na trochę sentymentalizmu. Piszę z przerażenia, że na moich oczach zmienia się klimat i dzieje się katastrofa.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki