Logo Przewdonik Katolicki

Trwały na posterunku

Szymon Bojdo
fot. archiwum Sióstr Elżbietanek

One mogły uciec, ale jeśli ktoś jest zjednoczony z Chrystusem, to wie, że jego życie nie należy już do niego – rozmowa o znaczeniu beatyfikacji elżbietańskich męczenniczek z s. Katarzyną Mróz CSSE.

Historia dziesięciu elżbietanek, które zostały zamordowane pod koniec wojny, jest wstrząsająca, jednak przez wiele lat Siostry nie mogły o niej opowiadać. Dlaczego tak było i co sprawiło, że postanowiły Siostry poprosić o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego?
– Siostry zainspirował św. Jan Paweł II, który podczas przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 nazwał nasz wiek czasem męczenników, których określił „nieznanymi rycerzami wielkiej sprawy Bożej”. Poprosił także, aby świadectwo męczenników nigdy nie było zapomniane w Kościele. Zarząd Generalny naszego zgromadzenia odczytał te słowa jako zaproszenie do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego naszych sióstr męczenniczek, których pamięć już żyła, była przekazywana. Pamiętam z okresu mojej formacji, jak siostry mówiły, że zakonnic, które zginęły w czasie wojny, było ponad sto. Tak zainspirowane nasze władze zakonne zgłosiły się w roku 2009 do biskupa wrocławskiego z chęcią rozpoczęcia procesu i w odpowiedzi, już w 2011 r., rozpoczął się on na szczeblu diecezjalnym. Dzisiaj, po 11 latach, cieszymy się beatyfikacją.

Taki proces to ogromna praca, tym bardziej że dotyczył on aż dziesięciu osób!
– Tytaniczną pracę wykonała tutaj siostra Miriam Zając z prowincji wrocławskiej, która w pierwszym etapie zbierała dokumenty, docierała do świadków. Pamiętajmy, że w przypadku śmierci męczeńskiej musimy dokładnie udokumentować nie tylko życie danej osoby, ale też okoliczności jej śmierci. Na szczęście nasze siostry były bardzo przezorne i te, które uczestniczyły w wydarzeniach, albo bezpośrednio je pamiętały, skrupulatnie zapisywały te świadectwa. Podkreślam – tych sióstr było więcej. W przypadku dziesięciu udało się uszczegółowić ich biografie, to, w jaki sposób zginęły. Siostra Miriam spotkała się z krewnymi zakonnic, szukała materiałów fotograficznych, docierała do parafii, z których pochodziły i gdzie zginęły. Co ciekawe, w tych miejscach dziesięć sióstr, które będą wyniesione na ołtarze, już jest otaczanych kultem prywatnym, ludzie pamiętają o ich grobach, modlą się przy nich, przypominają sobie o obecności sióstr w tych środowiskach.

Siostra Maria Paschalis Jahn i jej dziewięć towarzyszek pochodziły głównie ze Śląska Opolskiego i Dolnego Śląska: jedna z nich urodziła się w Niemczech, koło Monachium, jedna na Warmii, jedna na Pomorzu. Jednak, zgodnie z charyzmatem, który przekazała Wam Matka założycielka, bł. Maria Luiza Merkert, siostry pracowały wśród różnych środowisk i narodowości. Co sprawiało, że były „wierne miłości” aż do końca? Mogły przecież uciec przed prześladowaniem…
– Niech to wybrzmi mocno: siostry miały wybór, mogły wrócić nawet do swoich domów rodzinnych, władze zakonu wydały specjalne pozwolenie na to, by uciec przed wojenną zawieruchą. Mogły to zrobić, ale pozostały wierne Miłości. Dzisiaj zadajemy sobie to pytanie – jako siostry, jako spadkobierczynie ich testamentu życia – dlaczego zostały? One już wcześniej oddały swoje życie Panu Bogu – w dniu ślubów robi to każda siostra zakonna, więc nasze życie już jest w jego rękach. Jeśli ta świadomość towarzyszy osobie konsekrowanej czy prezbiterowi, to wie, że on już nie decyduje o swoim życiu. Dlatego te siostry pozostały, bo były zjednoczone z Chrystusem. Trwały na posterunku miłości. Bardzo mnie osobiście dotknęła ta historia, gdy poznałam siostry bliżej, w czasie przygotowań do beatyfikacji. Stały mi się bliskie, bo zastanawiałam się, jak trzeba się modlić, jak być blisko Boga, by w takim momencie nie stracić wiary, ufności, że jesteśmy w ręku Pana Boga i nie dosięgnie nas męka. One pozostały z tymi, którzy nie mogli uciekać. Na przykład s. Acutina Goldberg opiekowała się sierotami, więc została z nimi. Próbowała uciec przed frontem, wzięła wszystkie dzieci i z Lubiąża przeszła z nimi do Krzydliny Wielkiej. Tam jednak też zastał ich front i siostra Goldberg po prostu stanęła w obronie młodych dziewcząt... i oddała życie. Znamy wszyscy historię św. Maksymiliana Kolbego – tutaj była ta sama sytuacja, siostry oddały swoje życie, walcząc o życie innych, o godność człowieka.

Żyjemy w czasie, kiedy za naszą wschodnią granicą toczy się wojna. Słyszymy znów o rosyjskich żołnierzach gwałcących i mordujących kobiety, często na oczach dzieci. Te okropne obrazy to czasami kopia tej gehenny, którą przeżyły męczenniczki elżbietańskie. Czy mogą się one stać współczesnymi patronkami cierpiących Ukrainek?
– My tak właśnie odbieramy tę sytuację, którą widzimy za naszą wschodnią granicą. Tam zostały też nasze siostry, w Ukrainie mamy dwie placówki. Rozmawiałam z jedną z naszych sióstr, Karoliną, która przyjechała do Warszawy, by zawieźć dary na Ukrainę. Ona powiedziała mi, że same myślą czasami, co by się stało, gdyby do ich domu weszli żołnierze… Nie wiemy tego. To jest dramatyczna historia, która się powtarza. Jednak my nie planowałyśmy daty beatyfikacji i to, że przypada ona właśnie teraz, odczytujemy jako znak opatrzności Bożej. W ten sposób Pan Bóg chce dać Ukraińcom otuchę i nadzieję. Mówi: każde cierpienie ma swój kres, to co złe zawsze się kończy, a nasze siostry również doświadczyły dramatu wojny. Doświadczyły tego, co przeżywają ci ludzie: ogromnej traumy, lęku, zarwanych nocy, przebywania w schronach pod ostrzałem, ale też przemocy fizycznej i gwałtu. Dlatego mogą być bliskie, szczególnie kobietom w Ukrainie, które właśnie teraz też to przechodzą, i jesteśmy przekonane, że są one orędowniczkami w ich sprawach, i my jako całe zgromadzenie przez ich wstawiennictwo modlimy się o pokój.

Myślę, że siostry męczenniczki mogą być wzorem dla współczesnych kobiet, nie tylko tych składających śluby zakonne. Były to osoby pełne pasji, każda z nich zajmowała się czymś innym. Czego możemy się od nich nauczyć?
– Dla mnie nasze siostry męczenniczki to takie biblijne dzielne kobiety. Były to kobiety, które żyły z pasją, oddały swoje życie Bogu, bo chciały żyć w pełni: być w pełni opiekunkami sierot, w pełni nauczycielkami, takimi pielęgniarkami, które są dzień i noc przy człowieku chorym i umierającym. Dowiemy się o tym z ich krótkich biogramów, że miały pasję, chęć życia, były osobami otwartymi na potrzeby innych, empatycznymi. W swoim życiu dawały świadectwo miłości Boga i myślę, że mogą być patronkami nie tylko sióstr zakonnych. Mogą być patronkami matek, córek, babć – tych kobiet, które pragną w swoim życiu dostrzegać ślady obecności Pana Boga, pragną innym dać coś więcej. One walczyły o wartość godności dziecka Bożego. Tu znów wrócę do Jana Pawła II. Gdy patrzę na ich życie, to stwierdzam, że to właśnie one budowały cywilizację miłości. Dzisiaj potrzeba nam, kobietom, świadomości naszej godności, tego, żebyśmy my, jako kobiety, broniły życia i stały po jego stronie: po stronie sierot, słabszych. Są teraz takie społeczne dyskusje, czy słabsi są potrzebni. Dajemy sobie prawo, by decydować o ich życiu i śmierci. A te siostry są kobietami, które bronią życia: dziecka, niepełnosprawnego, osoby starszej, bo to zadanie każdej kobiety – by bronić życia!

Katarzyna Mróz CSSE
Elżbietanka z Warszawy; ukończyła teologię z katechetyką na PWTW, sekcja św. Jana Chrzciciela, w Warszawie oraz teologię duchowości i mariologię na UKSW w Warszawie; w zgromadzeniu posługuje w formacji początkowej, towarzysząc najmłodszym siostrom na drodze realizowania powołania zakonnego, jak również dziewczętom rozeznającym powołanie; członkini komisji ds. współpracy z mediami w związku z beatyfikacją s. M. Paschalis Jahn i IX Towarzyszek.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki