Za moment kolejna Lednica. Wyjątkowa, bo… mogło jej nie być. Tym bardziej cieszę się, że będzie, i mam nadzieję, że ożywi i wzmocni wiarę wielu młodych ludzi. Ale zawirowanie wokół organizacji tegorocznego spotkania warto potraktować jako okazję do zastanowienia się nad tym, co dalej. Bo może okołolednickie turbulencje są znakiem Opatrzności, który ma wywołać gruntowny namysł nad odnową dotychczasowej formuły?
Nie chcę tu wchodzić w genezę sporu wokół Spotkania Młodych, a więc pomiędzy dominikanami i środowiskiem świeckich „ledniczan”. Nie twierdzę też, że dotychczasowa formuła Lednicy już się wyczerpała. Uważam po prostu, że wszyscy, którym trwanie i rozwój wielkiej idei o. Jana Góry leży na sercu, powinni zastanowić się nad tym, czy forma i treść corocznych spotkań rzeczywiście uwzględnia i odczytuje znaki czasu. A te znaki, to i nadwyrężone skandalami pedofilskimi zaufanie młodych do Kościoła, i ich odpływ od praktyk religijnych, i wymarsz ze szkolnej katechezy, i gwałtowny spadek praktyk religijnych, i zmniejszający się wskaźnik deklaracji wiary.
To wszystko powinna uwzględnić także Lednica, nawet zakładając, że na coroczne spotkania przybywa młodzież bardziej lub mniej, ale jednak jakoś w wierze „zadomowiona”, a więc taka, której powyższe problemy się nie imają. Oni także bowiem nie żyją w próżni, lecz w takim właśnie świecie, coraz bardziej zniechęconym czy sceptycznym – wobec Kościoła, religii, wiary.
Uważam więc, że namysł nad przyszłością Lednicy jest niezbędny. Nie przeciwko o. Janowi, lecz właśnie w imię wierności jego myśleniu, w którym znajomość realiów, w jakich żyje młodzież – religijnych, społecznych, kulturowych – była nie do przecenienia. A przecież w ciągu tych 26 lat od pierwszego Spotkania Młodych zmieniło się w każdym z tych wymiarów bardzo, bardzo wiele. Na co wskazywałby dziś? Co chciałby utrzymać, a co nowego wprowadzić?
Gdybym miał zaryzykować odpowiedź, powiedziałbym, że trwałym elementem Lednicy winien pozostać wybór Chrystusa jako Pana i Przewodnika, „przypieczętowany” symbolicznym przejściem przez Bramę Rybę. Ale może warto pomyśleć o adaptacji mechanizmu ŚDM, czy też spotkań organizowanych przez wspólnotę z Taizé, powierzając przygotowanie Lednicy corocznie innej diecezji (lub kilku diecezjom tworzącym metropolie)? Czy nie byłby to ciekawy sposób na zaktywizowanie młodzieży i gwarancja oryginalności każdej edycji? Mogłaby to być świetna możliwość do podzielenia się z innymi specyfiką swojego lokalnego Kościoła: z jego wyzwaniami, praktyką duszpasterską, działalnością ruchów i stowarzyszeń, aktywnością na polu kultury, wolontariatu itd. Nie chodziłoby jednak o festyn i przekonywanie innych o tym, jak u nas fajnie i kolorowo, lecz raczej o laboratorium młodego, żywego Kościoła, który choć świadom własnej wiary, chce znaleźć sposoby dzielenia się tym skarbem z innymi – tymi zwłaszcza, których w tej radosnej wspólnocie nie ma.
Bo Lednica nigdy nie może zamienić się w skansen, lecz musi patrzeć w przód. Tak, jak patrzył ojciec Góra.