Zawsze dobrze mieć postaci takie jak Prymas Tysiąclecia po swojej stronie – pokazać, że na pewno myślałby tak jak my. A tu nieraz wpadamy w zakłopotanie, bo bohater, którego chcielibyśmy widzieć jako naszego patrona, okazuje się kimś innym, aniżeli sobie wyobraziliśmy.
Przypadek kard. Stefana Wyszyńskiego jest tu bardzo pouczający. Szczególnie w ostatnich kilku latach, gdy narastać zaczęły kontrowersje wokół przyjmowania w naszym kraju uchodźców, gdy mnożyć się zaczęły rozmaite ekscesy z udziałem skrajnej prawicy, gdy staliśmy się świadkami próby uczynienia z prymasa duchowego inspiratora postaw nacjonalistycznych, pełnych lęku i niechęci wobec innych, zakładających potrzebę wzmacniania narodowej tożsamości wobec zakusów złej, liberalnej, laickiej Europy. Jednocześnie podniosły się głosy, które – polemizując z przypisywaną prymasowi etykietą nacjonalisty – usiłowały twierdzić, że gdyby żył, to na pewno jednoznacznie wspierałby prouchodźczą postawę dzisiejszych biskupów.
Któż wie, jak byłoby naprawdę? Któż ma prawo o tym orzekać? Problem relacji między poglądami Prymasa Tysiąclecia a nacjonalizmem wcale nie jest tak prosty i łatwy do jednoznacznego rozstrzygnięcia, jak mogłoby się dziś niektórym wydawać.
Zdrowy nacjonalizm
Gdy w ubiegłym roku Episkopat Polski opublikował dokument Chrześcijański kształt patriotyzmu, w którym jasno wyłożona została krytyka ideologii nacjonalizmu, środowiska odwołujące się do niej uznały, że ich to nie dotyczy. Koronnym argumentem pozwalającym zlekceważyć słowa biskupów okazał się cytat z wypowiedzi kard. Stefana Wyszyńskiego z 1968 r.: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania narodu i służby jemu”. Słowa te nie pochodzą z żadnej oficjalnej wypowiedzi, homilii, listu itp., zostały jedynie zrelacjonowane przez Janusza Zabłockiego, polityka reprezentującego ówcześnie katolickie Koło Poselskie „Znak”.
Dwie kwestie są niezwykle istotne, abyśmy mogli właściwie zinterpretować słowa prymasa. Najpierw wiarygodność relacji. Historyk uznaje za zweryfikowane jedynie te informacje, które są potwierdzone przynajmniej przez dwa niezależne od siebie źródła. W tym przypadku takiego potwierdzenia nie ma. Sam prymas w swych zapiskach Pro memoria słów przytoczonych przez Zabłockiego nie powtarza. To nie oznacza, że są nieprawdziwe – nie możemy ich jedynie uznać za wiarygodnie potwierdzone. Druga kwestia jest daleko bardziej istotna. Załóżmy, że prymas rzeczywiście powiedział te słowa, które zrelacjonował Zabłocki. Co naprawdę oznaczały? Czy możemy je dziś traktować jako aprobatę dla poglądów i działań młodzieńców z ONR-u?
Stosunek Wyszyńskiego do „pogańskiego nacjonalizmu”, którego diaboliczne oblicze poznał w latach 1939–1945, nie ulega wątpliwości. Już przed wojną dostrzegał jego fundamentalnie niechrześcijański charakter. „Pogański nacjonalizm wynosi naród ponad człowieka. Powoduje to przecenianie się i samouwielbienie (...), a wreszcie dyktaturę egoizmu narodowego (...). To wielkie zło współczesnego świata zwalczać można i trzeba!” – pisał w 1937 r. Jednak 30 lat później miał mówić o „zdrowym nacjonalizmie”, czyli nie odrzucał tego pojęcia jako takiego.
Umiłowanie narodu
Jeśli będziemy cytować słowa prymasa bez uwzględnienia kontekstu, w którym zostały wypowiedziane i osoby ich adresata, przyjdzie nam zapewne uznać ze smutkiem, że narodowcy mają rację. Ale tak może czynić jedynie ten, który dąży do wykorzystania przeszłych faktów dla swojego doraźnego celu – nie bierze zatem pod uwagę specyfiki dni, które minęły, oraz nie postrzega zachowań ludzkich w perspektywie tamtej, dawnej, epoki.
Gdy w 1968 r. Janusz Zabłocki przyszedł do prymasa, było krótko po wydarzeniach Marca tamtego roku, buncie studenckim i haniebnej kampanii antysemickiej. Sam Zabłocki był zaś dawnym współpracownikiem przywódcy Stowarzyszenia Katolików Świeckich „PAX” Bolesława Piaseckiego. Ten niezwykle charyzmatyczny polityk był niegdyś wodzem ONR-Falanga, skrajnej, totalitarnej organizacji nacjonalistycznej. Katolicyzm był dla niego formą politycznej ideologii. To, co najważniejsze – ideę miłości bliźniego, miłości nieprzyjaciół i niesprzeciwiania się złu – odrzucał zdecydowanie. Po II wojnie światowej Piasecki dążył do nawiązania współpracy katolików z komunistycznym reżimem, odgrywał przy tym rolę swego rodzaju konia trojańskiego w Kościele, dążąc do podporządkowania hierarchii kościelnej władzom PRL.
Co zatem chciał powiedzieć prymas Zabłockiemu w 1968 r.? Może to, że winien trzymać się idei „umiłowania narodu i służby jemu” – wbrew Piaseckiemu i jego paksowskim akolitom, wspierającym wówczas partyjną kampanię antysemicką?
Jest się czym pochwalić
Aby właściwie zinterpretować słowa Prymasa Tysiąclecia o „zdrowym nacjonalizmie”, należy uwzględnić jeszcze jedną kwestię: rozumienie pojęcia nacjonalizmu. Otóż jest to termin, który nie posiada jednoznacznie uznanej definicji. Podstawowa różnica istnieje w tej kwestii pomiędzy Europą Zachodnią a naszą częścią kontynentu. U nas jest ono rozumiane jako przydawanie narodowi wartości absolutnej, czynienie z niego najważniejszej ze wspólnot, w których żyje człowiek. Skojarzone jest z ładunkiem agresji, niechęci do innych, brutalności i szowinizmu.
W świecie anglosaskim znaczenie słowa nacjonalizm jest znacznie mniej obciążone emocjami. Definiowane jest po prostu jako szczególne przywiązanie do więzi narodowej i uznanie, że państwo powinno być powiązane z konkretnym narodem. Wybitny polski historyk idei prof. Andrzej Walicki od dawna wzywa, abyśmy również i my uwolnili się od jednoznacznie negatywnego rozumienia nacjonalizmu jako tożsamego z szowinizmem, a zaczęli, wzorem Brytyjczyków i Amerykanów, jako nacjonalistyczne określać te poglądy, które skupione są na pojęciu narodu i uznają za wartość jego istnienie, tożsamość, jedność i autonomię. Z takim rozumieniem słowa nacjonalizm pewnie zgodziłby się Prymas Tysiąclecia, wyznawca teologii narodu, człowiek, który w 1966 r. mówił: „Naród nie jest na dziś, ani też na jutro. Naród jest, aby był. (...) Tak postanowił sam Bóg, który stworzył narodową formę bytowania, żądając, byśmy ją osłaniali”; ten, który głosił apologię narodowej jedności, twierdząc: „Polska w ogromnym, przeważającym procencie jest narodem jednej wiary! (…) Jest to wielka wartość, nie tylko religijna, ale moralna, społeczna, a nawet polityczna i kulturalna! Naród jednego języka, jednej kultury, jednej wiary, jednej moralności to wielka rzecz. Jest się czym pochwalić i z czego być dumnym”.
Tak ukształtowane poglądy nie muszą być koniecznie uznawane za jedynie słuszny składnik myśli katolickiej. Człowiek wierzący może postrzegać rolę narodu w sposób całkowicie różny od wizji prymasa. Naród nie musi być dla niego wspólnotą o aż tak fundamentalnym wymiarze. Tym bardziej jednak dzisiejsi kontynuatorzy pseudokatolickiej ideologii ONR-u nie mają prawa uznawać go za swego stronnika. Kard. Wyszyński nigdy, w żaden sposób, nie dał bowiem swymi słowami i czynami podstaw do wykorzystywania dziś jego osoby jako patrona agresywnej, naznaczonej obcą chrześcijaństwu niechęcią wobec bliźniego, ideologii.