Logo Przewdonik Katolicki

Nacjonalizm niszczy naród

Jacek Borkowicz
FOT. RADEK PIETRUSZKA/PAP

Nacjonalizm nigdy dotąd nie był w Polsce popularny. Kiedy chcieliśmy powiedzieć o naszym umiłowaniu narodu, zawsze mówiliśmy o patriotyzmie. To on jest zgodny z naszą narodową tradycją.

Co jest wizytówką święta niepodległości? Jego obchody w stolicy państwa. A jaki obraz 11 listopada daje nam od lat Warszawa? Są oczywiście oficjalne, państwowe obchody, z udziałem prezydenta, celebrowane na placu Piłsudskiego, ale wszyscy czujemy, że nie tutaj bije serce miasta. Niedaleko od placu ciągnie pochód, którego nie sposób nie zauważyć. Widać go i słychać już z daleka.
Od kilku co najmniej lat Marsz Niepodległości jest najmocniejszym akcentem naszego polskiego święta. To ono jest szeroko komentowane przez media w kraju, a także za granicą. O tegorocznym marszu mówi zarówno „Time”, jak i Al Jazeera. Ton większości tych komentarzy trudno nazwać przyjaznym. Depesze niektórych agencji podają wręcz, że w marszu wzięło udział „60 tysięcy nazistów”. To oczywista nieprawda. Każdy, kto choć raz widział to wydarzenie z bliska, wie, że olbrzymią większość manifestantów stanowią nie jacyś zawzięci radykałowie, tylko zwykli, pogodnie nastawieni ludzie, którzy wyszli tego dnia z domu, aby zamanifestować swój patriotyzm.
 
Sztandarowa wartość
Ale to tylko jedna strona medalu. I raczej ta mniej ważna. Bo w podobnych marszach nie chodzi o to, kto maszeruje w tylnych szeregach. Liczą się ci, którzy są na początku. I to oni są wizytówką całej reszty – nie na odwrót.
Wszechpolacy i podobne im środowiska narodowców przedstawiają swoją ideologię w jak najlepszym świetle, odpierając zarzuty lewicy, jakoby nacjonalizm wcale nie był z gruntu zły, nie szerzył ksenofobii i nie prowadził do przemocy. Trzeba powiedzieć, że robią to zręcznie. Ale to zręczność relatywna, wynikająca jedynie z intelektualnej słabości ich najbardziej żarliwych przeciwników, „antyfaszystów”. Ci lewicowi ideowcy gromią Marsz Niepodległości nie post factum za konkretne rasistowskie ekscesy, ale już z góry – za rzekome wychwalanie faszyzmu. Wszechpolakom łatwo jest odpierać tak płytki zarzut. Nie jesteśmy faszystami, lecz nacjonalistami – odpowiadają. A cóż jest złego w promowaniu idei dowartościowania narodu? A że w tłumie za nami pojawi się czasem jakiś niewłaściwy transparent? My za to nie odpowiadamy.
Młodzi narodowcy słusznie krytykują przy tym intelektualny zamęt, jaki panuje wokół pojęcia nacjonalizmu. Jest faktem, że w kręgach naukowych Zachodu słowo to nie ma negatywnych konotacji, oznaczając prąd ideowy narodzony w początkach XIX stulecia. O takim nacjonalizmie traktuje chociażby klasyczna już praca Ernsta Gellnera Narody i nacjonalizm, która opisuje budzenie się i kształtowanie narodów Europy Środkowo-Wschodniej. W tym sensie nacjonalizm jest takim samym zjawiskiem, jak wszystkie inne -izmy. Nie sposób zakazać jego promowania, bo byłoby to łamaniem demokracji.
 
Zbudowany na egoizmie
Ale sprawa nie jest tak prosta, jak chcieliby ją widzieć wszechpolscy aktywiści. Czym innym jest wyprany z emocji termin naukowy, czym innym zaś jego życiowa praktyka. Weźmy chociażby czołowych ideologów polskiego nacjonalizmu: Romana Dmowskiego i mniej od niego znanego Władysława Studnickiego. Tezy, które obaj głosili, nie były złe same w sobie i jeżeli pominąć filtr politycznej poprawności, zapewne bez większego trudu zmieściłyby się w ramach współczesnego dyskursu o demokracji. Rzecz w tym, że zawierają one zalążki groźnych tendencji, akcentując hasło „egoizmu narodowego”. To pojęcie, które pod piórem wyrażających je dżentelmenów wyglądało zupełnie niewinnie, kilkadziesiąt lat po nich nabrało złowieszczego znaczenia. Nam, Polakom, wystarczy tu wspomnieć o niemieckich narodowych socjalistach czy ukraińskich nacjonalistach z OUN. A także o polskim ONR, na który z dumą powołują się dzisiaj młodzi narodowcy, a który niechlubnie upamiętnił się urządzaniem burd antyżydowskich. 
Do tego prowadzi i zawsze prowadzić będzie ideologia, która jawnie odwołuje się do egoizmu. Ludzie prawicy, którzy ze śmiechem odrzucają jako fałszywe rozróżnienie między „dobrym” socjalizmem Marksa i Waryńskiego a „złym” realnym socjalizmem Gomułki, w imię intelektualnej uczciwości powinni przyznać, że również ideały nacjonalizmu, w konfrontacji z życiem, ulegają takiej samej degeneracji.
Tak rozumiany, praktyczny aż do bólu nacjonalizm, nigdy dotąd nie był w Polsce popularny. Kiedy chcieliśmy powiedzieć o naszym umiłowaniu narodu, zawsze mówiliśmy o patriotyzmie. Ten język, nie zaś zideologizowana mowa narodowców, jest zgodny z naszą narodową tradycją. W tym właśnie języku odezwali się do nas wiosną polscy biskupi, wystosowując dokument Chrześcijański kształt patriotyzmu. Napisali w nim, że „patriotyzm jest głęboko wpisany w uniwersalny nakaz miłości bliźniego”. To całkowite przeciwieństwo nacjonalizmu, opartego na egoizmie, który ani nie jest polski z ducha, ani też nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
 
Co się kryje pod tym krawatem?
Wróćmy do Marszu Niepodległości. Podejrzewam że zarówno Roman Dmowski, jak i Władysław Studnicki spłonęliby ze wstydu, słysząc hasła, jakimi pobrzmiewają dziś „narodowe” pochody. W pojęciu tych panów, starszych o pięć pokoleń od większości uczestników marszu, naród był wartością wysoką, kojarzącą się z poczuciem godności i szacunku. A tym wartościom wprost zaprzeczają stadionowe race i porykiwania. Slogan „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!” skandowany jest tu od lat, i to od samego początku każdej chyba manifestacji 11 listopada. Sam jestem antykomunistą i uważam, że Polskę czekają jeszcze długie lata oczyszczania z pozostałości tamtego ustroju. Ale zbliżone treściowo hasła tylko je umacniają. Z zacytowanych tu słów, podobnie jak z haseł dotyczących uchodźców, widać jak na dłoni, że prymitywizm i przemoc to zjawiska idące w ścisłej parze. Jedno karmi się drugim. A prawdziwa walka ze złogami komunizmu to także walka z przemocą i prostactwem. Myślę, że Władysław Studnicki zgodziłby się z takim stawianiem sprawy.
To prawda, że pochód prowadzą nie jacyś dzicy kibole, ale ludzie w marynarkach i pod krawatami. Tak wyglądają liderzy Młodzieży Wszechpolskiej, rówieśnicy większości tych, którzy podążają za nimi główną warszawską ulicą. Ale te krawaty, wbrew pozorom, nie są nawiązaniem do ducha czasów Studnickiego i Dmowskiego. To całkiem współczesny, młodzieżowy sprzeciw, swoiste wyznanie nacjonalistycznego nonkonformizmu. Wielu rówieśnikom Wszechpolaków się to podoba. A że trzymają w dłoniach ostre hasła? Tym lepiej! Młodość karmi się tym, co ostre, co budzi sprzeciw.
Pytanie tylko: co naprawdę ten sprzeciw wyraża? Tym już sobie młodość głowy nie zaprząta. W 1968 r. tacy sami młodzi ludzie na ulicach Paryża wyrażali swój radykalny sprzeciw wobec tego, co prawicowe, konserwatywne i kapitalistyczne. Protest ludzi, którzy dziś kroczą z tyłu, za hasłami pochodu narodowców, jest równie radykalny – tyle że w drugą stronę.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki