Gdy w 2006 r., podczas obchodów 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca, napis „Za wolność, prawo i chleb” został wzbogacony zwrotem „o Boga”, niektórzy obserwatorzy życia publicznego zwracali uwagę, że mogło tu dojść do nadużycia. Oczywiście od razu trzeba zaznaczyć, że kwestie religijne nie były główną motywacją robotniczych protestów. Do wyjścia na ulice zmusiła ich przede wszystkim chęć zwrócenia uwagi na złe warunki pracy, niskie płace czy wreszcie ogólne przemęczenie topornymi rządami komunistów. Postulaty religijne, choć stanowiły jedynie uzupełnienie żądań społeczno-ekonomicznych, odgrywały jednak znaczącą i zauważalną rolę w czasie trwania protestów. Przyjrzyjmy się wydarzeniom poznańskim z tej perspektywy.
Non possumus
Rozwój Polski Ludowej charakteryzowało dążenie do podporządkowania sobie kolejnych stref życia. Po uporaniu się z podziemiem zbrojnym i opozycją polityczną na celowniku władz znalazł się ostatni niezależny od niej bastion, czyli Kościół. Kończyła się gra pozorów, której symbolem był Bolesław Bierut, chodzący w procesji Bożego Ciała.
PZPR sięgała do różnych metod – od budowania podległego sobie środowiska tzw. księży-patriotów, przez krytykę papiestwa czy, jakże ważną dla ideologii komunistycznej, promocję postaw ateistycznych i antyklerykalnych. Pozornie wydawać by się mogło, że moment ataku jest trafiony. Partia, mając za swoimi plecami nieograniczoną siłę wschodniego opiekuna, krzepła z dnia na dzień, pochłaniając zasoby kolejnych, podporządkowywanych sobie podmiotów. Kościół z kolei wyszedł z wojny silnie pokiereszowany materialnie i kadrowo. Miał jednak dużą siłę moralną.
Wojnę o rząd dusz rozpoczęło… porozumienie. Z racji, że komuniści nie uznawali konkordatu za ważny, istniała potrzeba wypracowania nowej umowy na linii państwo-Kościół. Dokument przeforsowany przez prymasa Stefana Wyszyńskiego wzbudzał duże kontrowersje – w wielkim skrócie Kościół uznawał nowy porządek polityczny, w zamian zyskiwał swobodę w sprawowaniu kultu.
Dość szybko okazało się to iluzją. Kolejne punkty postanowienia nie wytrzymywały próby czasu. Czara goryczy przelała się w 1953 r. W lutym władze komunistyczne ogłosiły dekret, który pozwalał im na „tworzenie, obsadzanie i znoszenie duchownych stanowisk kościelnych”. Tak jawna ingerencja w wewnętrzne sprawy Kościoła spotkała się ze stanowczym sprzeciwem episkopatu, wyrażonym przez słynne „Non possumus!”. Kolejnym krokiem było aresztowanie prymasa, co wprowadzało relacje państwa i Kościoła w fazę bezpośredniej konfrontacji. Choć Poznański Czerwiec nie był typowym starciem w ramach tego konfliktu, to jednak jego silna obecność w życiu codziennym sprawiała, że trudno było uniknąć do niego nawiązań.
Kościół na ulicy
W archiwaliach Urzędu Bezpieczeństwa w przededniu Czerwca znajdziemy rozliczne fragmenty, mówiące o postawie duchowieństwa. Sprzeciwiało się ono, forsowanej przez władze, ustawie aborcyjnej, domagało się, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, dostępu kapelanów do wojska i więzień czy wreszcie postulowało uwolnienie prymasa. W kazaniach zwracano także uwagę na poprawę losu robotników, co zdaniem UB „przyczyniło się niewątpliwie do zwiększenia niezadowolenia mas pracujących”.
W czasie tzw. wydarzeń poznańskich szczególnie widoczny był temat katechezy szkolnej. Porozumienie z 1950 r. co prawda na nią pozwalało, jednak późniejsze decyzje władz znacząco ograniczały nauczanie religii. Przestała być ona przedmiotem obowiązkowym, a jej wymiar zmniejszono do jednej godziny tygodniowo. Poszczególni kuratorzy i dyrektorzy szkół wręcz prześcigali się w sposobach na ograniczenie funkcjonowania katechezy.
Problem ten wybrzmiał w czasie protestu 28 czerwca 1956 r. Pod budynkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR miał o nim mówić w spontanicznej przemowie anonimowy członek Związku Nauczycielstwa Polskiego. Zdaniem UB jego wystąpienie „spotkało się z gromkimi oklaskami zgromadzonych”. Służby odnotowały także, że transparenty mówiące o nauczaniu religii były widoczne w newralgicznych miejscach protestu – pod więzieniem na ul. Młyńskiej oraz na ul. Kochanowskiego. Według niektórych świadków, napis o treści „Chcemy religii w szkole” miał dzierżyć sam Romek Strzałkowski – najmłodsza ofiara i symbol Czerwca 1956.
Silnie swoją obecność w czerwcowym proteście zaznaczyli też katolicy świeccy. Wystarczy wspomnieć tu o nieformalnym przywódcy manifestacji – Stanisławie Matyi, który był ministrantem, a także prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. W czasie późniejszych procesów oskarżonych wielką odwagą wykazał się słynny adwokat Stanisław Hejmowski – przedstawiciel katolickiej inteligencji, związany z poznańskimi dominikanami. W swojej gorliwej mowie sądowej podkreślał on, że protestujący walczyli „o Boga, wolność, prawo i chleb”, które to słowa znalazły się później na pomniku Poznańskich Krzyży. Kwiaty, które Hejmowski otrzymywał w podziękowaniu za obronę oskarżonych, zdobiły później ołtarz główny w poznańskiej farze.
Oprócz transparentów i haseł warto jeszcze zwrócić uwagę na utwory, które gremialnie wykonywano w czasie manifestacji. Oprócz hymnu czy Roty zachowała się pamięć o śpiewaniu także licznych pieśni kościelnych. Na pewno na ulicach Poznania można było usłyszeć, i to wielokrotnie, Boże coś Polskę, Serdeczna Matko oraz My chcemy Boga.
Ciąg dalszy artykułu w: ,,Przewodnik Katolicki HISTORIA. Poznański Czerwiec '56"