U zarania cywilizacji znaleziono dwa naturalne „zegary”, które umożliwiły pomiar dużych jednostek czasu. Pierwszym z nich był Księżyc, drugim Słońce.
Kalendarze księżycowe, zwane też lunarnymi, bazowały na obserwacji naturalnego satelity Ziemi i zmian widoczności jego tarczy. Rachubę czasu opartą na owych fazach odnajdziemy i dziś w kalendarzach żydowskim czy muzułmańskim.
Znacznie bardziej dokładne są jednak kalendarze oparte na obserwacji Słońca. Naturalną regularnością w tym wypadku okazało się występowanie równonocy: momentu w ciągu roku, gdy dzień i noc trwają tyle samo czasu. W ten sposób obliczono, że rok winien trwać 365 dni.
Od założenia miasta
Faktyczny czas obiegu Ziemi wokół Słońca wynosi 365 dni, 5 godzin, 48 minut i 46 sekund. Owa „reszta” sprawi, że kalendarze tworzone przez ludzi nigdy nie będą w pełni dokładne. Czas obiegu Ziemi wokół Słońca (rok) nie jest bowiem w stanie zsynchronizować się z ruchem Ziemi wokół własnej osi (dzień i noc). Innymi słowy, musiałaby istnieć niespełna 6-godzinna doba, aby kalendarze nie odbiegały od cyklu natury.
Mistrzami liczenia czasu okazali się Rzymianie. Kto pamięta szkolny wierszyk o siedmiu wzgórzach, na których piętrzy się Rzym, ten łatwo domyśli się, że pierwszym rokiem kalendarza rzymskiego był moment założenia wiecznego miasta (753 r. przed Chr.).
Kalendarz rzymski miał 10 miesięcy (304 dni) – cztery z nich miały 31 dni, a sześć – 30 dni. Rozpoczynał go miesiąc Martinus (marzec), a kończył miesiąc dziesiąty (stąd nazwa December). Po tym czasie następowało 61 dni zimowych. Ich problematyczną egzystencję ukrócił rzekomo Numa Pompiliusz, który dodał dwa kolejne miesiące – Februarius i Ianuarius (dopiero w połowie V w. przed Chr. zamieniono je kolejnością). Miesiące liczyły teraz 31 lub 29 dni; jedynie luty, ostatni miesiąc, miał 28 dni.
Nowy nowy rok
Luty był miesiącem ostatnim aż do 153 r. przed Chr., gdy ze względów militarnych dokonano wcześniejszego o dwa miesiące niż zwyczajowo wyboru urzędników. Ich kadencja zapoczątkowana 1 stycznia sprawiła, że to właśnie ta data stała się początkiem roku państwowego. Dlatego w wielu językach jesteśmy dziś świadkami pewnego zamieszania: oto angielski november z miesiąca dziewiątego stał się jedenastym, a december z dziesiątego dwunastym.
29-dniowe miesiące nie były przypadkiem, ale próbą pogodzenia ze sobą kalendarza solarnego i lunarnego. Czas od nowiu do nowiu trwa 29 dni, 12 godzin, 44 minuty i 3 sekundy. Widoczna „reszta” stała się powodem wprowadzenia Mercedoniusa. Był to dodatkowy miesiąc, liczący 22 lub 23 dni. O momencie jego wprowadzenia decydował pontifex maximus, czyli najwyższy kapłan. I tutaj pojawił się podstawowy problem, bo czasem najwyższymi kapłanami zostawali ludzie niekompetentni, co kończyło się nadużywaniem lub zaniechaniem stosowania przestępnego miesiąca. Co gorsza – czego mogą pozazdrościć dzisiejsi politycy – wykorzystywano kalendarz jako narzędzie polityczne, np. sztucznie wydłużając lub skracając kadencje urzędników.
Veni, vidi, vici
W momencie gdy Juliusz Cezar obejmował władzę, sytuacja była już bardzo zagmatwana. Różnica między datą kalendarzową a kalendarzem naturalnym wynosiła trzy miesiące. Innymi słowy, to tak jakbyśmy obchodzili Boże Narodzenie we wrześniu, a wakacje rozpoczynali w kwietniu. Kto jak kto, ale wielki Cezar czuł się władny zapanować nie tylko nad ziemią, ale i nad czasem.
Oczywiście, rzymski wódz jedynie sygnował reformę kalendarza swoim nazwiskiem. Jej prawdziwym autorem był grecki astronom Sosygenes. Rewolucyjny pomysł stosowania regularnego dnia przestępnego zapożyczył on zapewne od Egipcjan, którzy opracowali tę koncepcję, choć sami nie zdążyli jej wprowadzić.
Pierwszym, jakże niezwykłym elementem nowych porządków, był rekordowo długi rok 46 przed Chr., który liczył sobie aż 445 dni. Po tym tzw. roku zamieszania, niezbędnym dla wyrównania różnic między porą roku a datą dzienną, zaczęto liczyć czas na nowo. W swoich założeniach kalendarz juliański brzmi dla nas bardzo znajomo: liczy 365 dni, a co cztery lata dodawany jest dzień przestępny (29 lutego). Miesiące liczą 28 (luty), 30 lub 31 dni.
Falstart i ujednolicenie
Co warte odnotowania, wprowadzenie nowego kalendarza nie obyło się bez pewnych chorób wieku dziecięcego. Otóż omyłkowo do 8 r. po Chr. dzień przestępny dodawano co trzy lata. Tym samym zamiast 9 dni kalendarz przesunął się o 12. Reforma Oktawiana Augusta sprawiła, że na kilka lat zaniechano roku przestępnego, aby stan uległ wyzerowaniu. To także ten cesarz doprowadził do nazwania dwóch najcieplejszych miesięcy roku Iuliusem (lipiec) i Augustem (sierpień). Reforma rodziła się w bólach.
Kolejne ważne zmiany w kalendarzu nastąpiły w IV w. Pierwszą z nich było rozpowszechnienie się judeochrześcijańskiego siedmiodniowego tygodnia. Druga kwestia miała naturę ściśle religijną. Na soborze w Nicei z 325 r. jednym z głównych tematów było ustalenie daty obchodzenia Wielkanocy. To fascynujący temat, godzien osobnego artykułu, zapamiętajmy jednak z niego to, że datę święta Zmartwychwstania Pańskiego powiązano z dniem 21 marca, gdy przypadała wówczas równonoc wiosenna.
Choć na tle innych kalendarzy świata antycznego kalendarz juliański okazał się niezwykle sprawną konstrukcją, to jednak posiadał jedną zasadniczą wadę. Zamieszanie, do którego doszło za czasów Oktawiana Augusta, znakomicie ją obnażyło. Kalendarz spóźniał się o 1 dzień co 128 lat w stosunku do faktycznego obiegu Ziemi wokół Słońca. Sosygenes, planując swoją reformę, był raczej tego świadomy. Grek projektował kalendarz dla swojej generacji, nie mógł wiedzieć, że dziejowa zawierucha sprawi, że przetrwa on setki lat.
Potrzeba reform
Lata mijały, a „grzech pierworodny” juliańskiej metody mierzenia czasu coraz bardziej stawał się widoczny. Dostrzegał go już Beda Czcigodny – święty, ale też uczony, żyjący na przełomie VII i VIII w. Pomysłami reformy kalendarza zainteresowało się papiestwo, ale samo wkrótce zanurzyło się w świecie wewnętrznych sporów. Szansa na reformę pojawiła się dopiero w XVI w., gdy kalendarz przesunął się już o 10 dni w stosunku do soboru nicejskiego (a o 12 w stosunku do czasów Juliusza Cezara). Pozytywnie do dokonania zmian odniósł się sobór trydencki.
Dzieła reformy dokonał jednak dopiero papież Grzegorz XIII. Ugo Boncompagni, bo takie imię i nazwisko nosił przed wyborem na stolicę Piotrową, był człowiekiem o ciekawej osobowości. Przez pewien czas wykładał nawet na Uniwersytecie Bolońskim. Reforma kalendarza nie była więc zagadnieniem dla niego całkiem obcym.
Bezpośrednią przyczyną poprawek stała się aktywna działalność poprzednika Grzegorza XIII – Piusa V, który m.in. opracował rzymski brewiarz. To właśnie przy okazji jego układania po raz kolejny wypłynęła na wierzch kwestia zamieszania w kalendarzu. Grzegorz XIII powołał specjalną komisję pod przewodnictwem kard. Guglielmo Sirleto. Osobą wiodącą pod względem naukowym był w niej powszechnie szanowany jezuicki astronom Christoph Clavius. Pomysł reformy zaczerpnięto od Luigiego Giglio, profesora z Perugii. W momencie obrad komisji sam badacz już nie żył, niemniej za sprawą rodziny jego notatki dotarły do rąk komisji.
Najkrótszy rok
W jaki sposób „naprawiono” kalendarz juliański? Przede wszystkim zlikwidowano zasadę, że lata przestępne mają mieć miejsce zawsze co cztery lata. I tak faktycznie jest, choć na całym świecie nie ma ani jednej osoby, która pamiętałaby czterolecie bez 29 lutego. Reforma wprowadzała bowiem zasadę, że lata o pełnych setkach (np. 1800, 1900) nie będą przestępne. Wyjątkiem były jedynie te z okrągłych dat, które dzielą się przez 400. Od początku funkcjonowania kalendarza gregoriańskiego były to więc jedynie rok 1600 i 2000. Ta mała korekta sprawiła, że opóźnienie kalendarza względem ruchu Ziemi wokół Słońca znacząco się zmniejszyło. Obecnie wynosi ono 1 dzień na 3300 lat, a nie 128, jak ma to miejsce w kalendarzu juliańskim.
Sposób mierzenia czasu dla przyszłych pokoleń został naprawiony, niemniej należało jeszcze naprawić moment bieżący, gdzie daty dzienne rozjeżdżają się z cyklem przyrody. Zdecydowano się działać stanowczo: 10 naddatkowych dni po prostu musiało zniknąć. 24 lutego 1582 r. papież ogłosił bullę Inter gravissimas, w której stwierdził, że po dniu 4 października nastąpi od razu 15 października. Tak jak reforma juliańska wywołała najdłuższy rok, tak gregoriańska zrodziła najkrótszy.
Oczywiście reszta bulli musiała to działanie odpowiednio zabezpieczyć. Sam wybór października nie był przypadkowy: zdecydowano się na ten moment roku, w którym nie ma dużej liczby świąt i ważnych uroczystości. Poza tym bulla porządkowała kalendarz liturgiczny na wspomniany czas reformy oraz kwestie prawne takie jak spłacanie pożyczek czy dokonywanie płatności w problematycznym okresie. Z uwagi na tempo przebiegu informacji Grzegorz XIII zaznaczał, że reformy kalendarza można dokonać w późniejszym czasie.
Reakcja
Kalendarz gregoriański wprowadzono od razu we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Portugalii i Rzeczypospolitej. W kolejnym roku dołączyła Austria i katolickie kraje Rzeszy. Znacznie bardziej sceptyczne okazały się państwa protestanckie, które próbowały wykorzystać kwestię kalendarza do ataków na papiestwo. Dla wielu z nich pretekstem do reformy stało się dopiero zbliżanie się roku 1700 – kolejnego, w którym kalendarze juliański i gregoriański znów miały się od siebie oddalić. Najpóźniej w Europie na zmianę zdecydowali się Grecy, bo dopiero w 1923 r. W roku 2016 kalendarz gregoriański zaczął obowiązywać w Arabii Saudyjskiej.
Mimo licznych mechanizmów ochronnych zmiana kalendarza była dla zwykłych ludzi niemałym problemem. Oczywiście, doszło do licznych nadużyć finansowych związanych ze skróceniem terminów spłaty zobowiązań. Roiło się także od złowróżbnych proroctw o końcu świata. Spory dotykały zwłaszcza środowisk mieszanych wyznaniowo, gdzie strona katolicka i protestancka nie szczędziły sobie wzajemnych przykrości. Mimo wszystko plusy nowego kalendarza przeważyły. Za kilkaset lat sprężyna naszego rocznego zegara znów będzie wymagała nakręcenia, ale – podobnie jak uważał Sosygenes – nie będzie to już nasz problem.