Logo Przewdonik Katolicki

Hrabia z innej bajki

Dominik Robakowski
fot. Ze zbiorów PAN Biblioteki Kórnickiej

Ze swoim pochodzeniem i pieniędzmi mógł zostać królem życia. Ostatecznie bliżej mu było jednak do góralskiego harnasia, który daje biednym, ale zabiera tylko od jednego bogacza – od siebie.

Jest lato 1923 roku. Wincenty Szymborski, zarządca dóbr kórnickich, zaprasza do domu swojego przełożonego, ale jednocześnie przyjaciela – hrabiego Władysława Zamoyskiego. W ten sposób chce się z nim podzielić radosną nowiną: właśnie na świat przyszła jego córka. Jego gość – siwy, niepozorny starzec – widząc pacholę, być może nie uciekł od refleksji o przemijaniu. Dla niejednego myśl podsumowująca własne życie mogłaby być gorzka, ale nie dla niego.
Nie mamy pewności, czy powyższa scena faktycznie miała miejsce, niemniej biorąc pod uwagę zażyłość hrabiego z zarządcą jego dóbr – Wincentym Szymborskim, możemy domniemać, że miał on możliwość osobliwego spotkania z przyszłą nobliską – Wisławą. Literackie tropy, co za chwilę zobaczymy, będą mocno przeplatać się z życiem Władysława Zamoyskiego, choć akurat on sam nie pozostawił po sobie wielu zapisków. Nie pisał książek, pisał własne życie.

Błękitna krew
Trudno wyobrazić sobie bardziej „błękitny” zastrzyk krwi niż ten, który otrzymał Władysław Zamoyski. Jego ociec, również Władysław, był starym żołnierzem. Wezwany porywem serca do udziału w powstaniu listopadowym, musiał ponieść konsekwencje jego porażki i udać się na emigrację do Paryża, gdzie i tak kontynuował pracę dla kraju. Zamoyski senior był prawą ręką hrabiego Adama Czartoryskiego i jedną z najważniejszych postaci emigracyjnego Hotelu Lambert.
Relacje Władysia z Władysławem były utrzymane w wojskowym drylu, toteż chłopiec bardziej związał się z matką – Jadwigą z Działyńskich. „Błękitność” krwi zwiększał fakt, że Jadwiga była siostrzenicą swojego męża. Matka miała ogromny wpływ na chłopca. Wywierała go niemal do końca, gdyż dożyła sędziwego wieku i zmarła zaledwie rok przed swoim synem.
To ona zaszczepiła we Władysiu ideały pracy organicznej, które dobrze znała z rodzimej Wielkopolski. Pod wrażeniem chłopca był też jego dziadek – Tytus Działyński, dziedzic Kórnika, który często gościł małe hrabiątko.
Władyś od początku różnił się od innych dzieci. Nieskory do zabawy i próżniactwa, był od małego człowiekiem skupionym, cierpliwym, żądnym wiedzy. Te cechy przyniosą później obfity plon.

Wyprawa życia
Choć Zamoyski dorastał w świecie arystokracji i politycznych intryg, to jednak nie były to dziedziny, które mogłyby go na dłużej pochłonąć. Przede wszystkim zależało mu na tym, aby stać się człowiekiem użytecznym. Stąd po skończeniu liceum plan rozpoczęcia nauki w prestiżowej paryskiej szkole politechnicznej. Zamoyski zdawał do niej czterokrotnie, za każdym razem bez powodzenia. Dla takiego człowieka jak Władysław była to chyba największa porażka w życiu. Nie ukoiło jej wojsko, w którym za namową ojca przez kilka lat robił karierę. Wybawienie przyszło zupełnie z niespodziewanego miejsca, bo z drugiej strony globu.
W 1879 r. Zamoyskiemu nadarzyła się wyjątkowa okazja i dołączył do francuskiej delegacji, która udawała się na wystawę powszechną do Sydney. W Australii spotkał dwa różne, ale fascynujące go światy. Pierwszym z nich była pierwotna Australia z kulturą aborygeńską, złożami minerałów, niespotykaną nigdzie indziej florą i fauną. To zainteresowanie widać w licznych pamiątkach, które Zamoyski zabrał ze sobą, a które dziś możemy podziwiać w zbiorach kórnickich.
Z perspektywy czasu ważniejszym okazał się jednak zachwyt nad światem nowych osadników. Australia, „najmłodszy kontynent”, dopiero zasiedlała się Europejczykami. Od nowa powstawały miasta i wsie, ale także gospodarka, ekonomia, społeczeństwo. Zamoyski mógł na to wszystko spojrzeć z boku i odrzucić feudalne naleciałości, którymi jako przedstawiciel arystokracji w oczywisty sposób był obciążony.
Zamoyski zapewne tutaj nauczył się operowania kredytem. Coś, co było zmorą polskiego ziemiaństwa i najczęściej przysłowiowym gwoździem do trumny, w jego rękach będzie prawdziwym kluczem do sukcesu.

Wygnaniec
W 1881 r. do Władysława dotarła wiadomość o śmierci ukochanego stryja – Jana Działyńskiego, który w testamencie zapisał mu Kórnik. Zamoyski wracał niechętnie – okrężną, turystyczną trasą przez Nową Zelandię, Hawaje czy Stany Zjednoczone. Wiedział, że gdy wróci do kraju, czeka go już tylko proza życia.
Dobra kórnickie na szczęście nie znajdowały się w złej kondycji i szybko posłużyły Władysławowi jako baza finansowa do realizacji własnych planów. Była to w głównej mierze działalność patriotyczna. Matka hrabiego założyła Szkołę Domowej Pracy Kobiet, która kształciła w „potrójnej pracy: ręcznej, umysłowej i duchowej”. Idée fixe Władysława było za to zachowanie polskiego stanu posiadania, co czynił, wykupując majątki zagrożone wpadnięciem w ręce niemieckie.
To oczywiście nie mogło podobać się władzom w Berlinie, które szukały sposobu, aby pozbyć się niewygodnego lokatora kórnickiego zamku. Taki znalazł się w 1885 r., a były to osławione rugi pruskie. Zamoyski, będący formalnie obywatelem francuskim, otrzymał nakaz opuszczenia Niemiec. Tym samym stał się arystokratą-tułaczem.
Kto wie, czy Zamoyski nie wylądowałby ponownie w Australii lub we Francji, gdyby nie Anna Potocka (siostra matki), a raczej jej problemy finansowe. Potoccy przeżywali wielkie trudności za sprawą majątku, który nabyli w galicyjskim Rymanowie. Okazało się, że jest on ogromnie zadłużony i źle zarządzany. Ciotka, wiedząc o ekonomicznych uzdolnieniach Władysława, poprosiła go o pomoc w uporządkowaniu rymanowskiej stajni Augiasza. Było to zadanie trudne, ale takie właśnie lubił kórnicki hrabia.
Sprawa Rymanowa związała Zamoyskiego z Galicją, co sprawiło, że to właśnie tutaj zaczął szukać nowego początku.

Wśród górali
W 1889 r. nadarzyła się okazja na zakup dóbr zakopiańskich. Na pozór nie była to dobra inwestycja. Jedyne dobro tego obszaru – lasy – były w tym momencie mocno przetrzebione. Mimo to Zamoyski uznawany był za jednego z faworytów przyszłej licytacji. Widziano w nim obrońcę przyrody i wyzyskiwanych górali. Tym większe zapanowało rozczarowanie, gdy w wyznaczonym dniu główny zainteresowany nie zjawił się na licytacji.
Wydarzenie to w prasowej relacji opisał sam Henryk Sienkiewicz (znów literat, i znów noblista na drodze Zamoyskiego!). Oddajmy więc głos pisarzowi, bo trudno przypuścić, aby ktoś opisał to lepiej niż on: „Z czterech licytantów pozostają tylko Kolischer i Goldfinger. Ale przypuszczenie, że działają w porozumieniu, okazuje się mylnym. Obaj licytują się zawzięcie i obaj robią wrażenie wyścigowych koni wytężających przed metą ostatnie siły. Idą przez jakiś czas «dead-head». Lecz Kolischer poczyna okazywać zmęczenie i widocznie robi bokami. Goldfinger „«bierze”» go. (…)
Wtem na sali odzywa się głos adwokata Rettingera: – Za pozwoleniem! Składam wadium i staję do licytacji!… Wrażenie nie do opisania. Między publicznością zrywają się szmery i cichną. Podziw miesza się z trwogą i nadzieją. (…) Dramat skończony! Jest tylko jeszcze mały epilog. Oto Rettinger wstaje i mówi: – Licytowałem na własne imię, obecnie oświadczam, że działałem jako pełnomocnik hr. Władysława Zamoyskiego”.
Tak oto hrabia nabył kamienną pustynię, którą w szybkim czasie uczynił krainą miodem i mlekiem płynącą. Kluczem do sukcesu było postawienie na nierabunkową gospodarkę drzewną. Nie bez znaczenia był także rozwój turystyki, który Zamoyski potrafił zauważyć i wspierać. Wielkim wysiłkiem hrabia doprowadził do zbudowania linii kolejowej. Zakopane stało się modne wśród Polaków ze wszystkich zaborów. Zakopane stało się Zakopanem, które znamy.

Wojna nieistniejącego kraju
Wśród licznych epizodów z życia hrabiego Zamoyskiego szczególne znaczenie zyskał spór o Morskie Oko. Z racji na swój górzysty charakter, granice działek w Tatrach nie były do końca precyzyjne. To doprowadziło do konfliktu hrabiego z sąsiadem – księciem Hohenlohe. Być może sprawę dałoby się załagodzić, gdyby nie agresywna postawa tego ostatniego. Wobec bezprawia Zamoyski nie miał zamiaru iść na ugodę.
Przez kilka lat w rejonie Morskiego Oka toczyła się mała wojna, w której dozwolone były wszelkie chwyty. Gdy ludzie księcia zrąbali drzewo, to górale pogonili ich z ciupagą. Gdy zaczęli wypasać owce, to spłonąć musiała jakaś szopa. Dość szybko konflikt nabrał jednak innego wymiaru. Miedza była jednocześnie granicą Galicji i Węgier, co „umiędzynarodowiło” sprawę. Smaczku dodawał fakt szerokich koneksji księcia.
W 1901 r. doszło do arbitrażu w Grazu, który jednoznacznie przyznał rację stronie polskiej. Choć sprawy sądowe ciągnęły się jeszcze przez kilka kolejnych lat, to jednak wyrok nie uległ zmianie. Spór odbił się echem w całej Europie i przyczynił się dla podniesienia sprawy polskiej – oto bowiem nieistniejące państwo toczyło walkę o własne granice. Dziwić może jedynie, że w naszej zbiorowej pamięci spór o Morskie Oko nie urósł do legendy tak bardzo jak wóz Drzymały czy strajk wrzesiński.

Powrót do domu
Wielka wojna zastała Zamoyskiego w Paryżu. To ograniczało w oczywisty sposób jego pole działania. Hrabia skoncentrował się na pomocy osobom o podobnym statusie, to jest Polakom z Niemiec i Austro-Węgier, którzy z oczywistych powodów po 1914 r. spotykali się z licznymi trudnościami i nieufnością. Na tle Dmowskiego czy Paderewskiego Zamoyski mówcą był żadnym, jednak na ile mógł, spotykał się z wpływowymi Francuzami, aby „urabiać” ich w kwestii pomocy odrodzonej Polsce.
Ta do dóbr księcia zawitała dość wcześnie, bo w połowie października 1918 r. Znów losy księcia przecięły się z losami wybitnego literata – tym razem był nim Stefan Żeromski. Lud Podhala, domagając się swoich praw, powołał do życia zakopiańską republikę, dążącą do połączenia z odradzającą się ojczyzną. Oczywiście hrabia w tych wydarzeniach brał także udział i w pełni je popierał.
Niepodległość Zamoyski przyjął z radością, choć jej kształt był dla niego rozczarowujący. Nie zgadzał się z wieloma postanowieniami nowych władz, niemniej tym większego znaczenia nabiera decyzja, którą podjął w ostatnich latach życia.

Nic dla siebie
Aby zrozumieć decyzję Zamoyskiego o przekazaniu całego majątku obywatelom Polski, należy na chwilę przyjrzeć się jego charakterowi. Hrabia był osobą cichą, zatopioną w myślach, co w świecie arystokracji nie przysparzało mu wielu miłośników. Widziano w nim niebezpiecznego radykała lub niegroźnego dziwaka. Kochał go za to lud, zwłaszcza górale.
Skromność hrabiego, ocierająca się o skąpstwo, przeszła do anegdoty. Hrabia miał ponoć w czasie kolacji zwyczaj wykręcania żarówek z lamp, gdyż jego zdaniem jedna była wystarczająca, aby skutecznie umieścić posiłek w ustach.
Wystarczy zresztą spojrzeć na fotografie Zamoyskiego, żeby zobaczyć, jak różnił się od innych arystokratów. Na zdjęciach widzimy często siwego, spalonego słońcem mężczyznę w czarnym, nierzucającym się w oczy płaszczu. Można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś Sybirakiem, a nie jednym z najbogatszych Polaków swoich czasów.
Tak, jak oszczędny był dla siebie, tak hojny był dla sprawy. Zamoyski dotował różne słuszne inicjatywy, od projektów ekonomicznych i charytatywnych poczynając, a na sporcie i turystyce kończąc.

Bezcenny dar
Zamoyski, będący dla siebie samego prawdziwym skąpcem, nie bał się wydawać pieniędzy na inicjatywy, które służyły dobru ogółu. Wspierał działalność edukacyjną, charytatywną, ale nie stronił od nowinek, takich jak sport czy turystyka. Interesował się życiem Sokołów, a harcerze bez problemu mogli rozbijać obozy w jego dobrach. To wszystko jednak nic, biorąc pod uwagę ostatni dar hrabiego.
Ostatnią wolą Zamoyskiego było powołanie do życia Fundacji Zakłady Kórnickie. Od tej pory na własność publiczną przeszedł zamek w Kórniku, jego przebogata biblioteka, Szkoła Domowej Pracy Kobiet oraz cały majątek ziemski, czyli tysiące hektarów. Dar nieoceniony w historii naszego kraju. Najlepiej można to zrozumieć, wybierając się do Tatrzańskiego Parku Narodowego, który w znacznej części leży na dawnych gruntach hrabiego.
Zamoyski zmarł 3 października 1924 r. w ukochanym Kórniku i tutaj też został pochowany. Nie miał potomstwa, nie dbał też o pamięć o sobie. Przyświecały mu proste, ale jakże trudne do realizacji ideały – wszystko dla innych, nic dla siebie. I może ta myśl jest tak naprawdę najcenniejszym testamentem Zamoyskiego.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki