Wielu z nas początek nowego roku spędza nad kalendarzem. Nie mam tu na myśli robienia noworocznych postanowień, bo te za chwilę rozpłyną się w codzienności, ale choćby pobieżne planowanie kolejnych 12 miesięcy: kiedy wziąć urlop, jakie zadania stoją przed nami, kiedy przypadają jakieś ważne rocznice. Od wieków mierzymy się z czasem i mierzymy czas. Nie jest to zagadnienie błahe, wręcz przeciwnie, zajmowało ono największych myślicieli, od Arystotelesa poczynając.
Pradziadkowie zegara
Atomowe zegary odmierzają dziś czas z dokładnością setnych części sekund, ale jest to wynalazek zaledwie poprzedniego wieku. Co więcej, to doświadczenie laboratoryjne, raczej nikt na co dzień z tak dokładnych czasomierzy nie korzysta, bo wystarczą nam metody bardziej orientacyjne. Niegdyś z pomocą w odmierzaniu czasu przychodziła przyroda. Nie tylko ikoniczny kogut budzący ludzi o wschodzie słońca, następowanie po sobie dni i nocy oraz równonocy i przesileń w różnych porach roku. W końcu już Egipcjanie, badacze datują, że w XIII w. p.n.e., znali zegar słoneczny. Pręt wbity w ziemię pokazywał czas – pod warunkiem że było słonecznie, a jego regularny bieg przekonywał chyba naszych przodków, że to Słońce krąży wokół Ziemi. Gdy słońca na niebie nie było, czas pomagała odmierzać woda. Jedna z nazw czasomierzy – „klepsydra” bierze się od greckiego sformułowania „kradnący wodę” – początkowo spływała ona, odmierzając czas, z dużego dzbana. Później wymyślono przelewanie jej z dwóch baniek i stąd znana nam klepsydra, w której zamieniono ostatecznie wodę na piasek. Czas mierzono także za pomocą ognia: wypalaną stopniowo świecą z nabitymi ćwiekami lub wyrysowanymi kreskami czy też lampą oliwną, z której wypalał się płyn. Zatem pomiarowi czasu służyły żywioły, póki człowiek nie opracował mechanicznego zegarka. Ten sposób „puszczania czasu w ruch” za pomocą zębatych kół, wskazówek i różnego rodzaju drobnych elementów był tak kunsztowny, że nawet Pana Boga porównano do zegarmistrza, który precyzyjnie zaprojektował i puścił w ruch zegary świata.
Punkt odniesienia
Niezwykle istotny jest punkt odniesienia, czyli moment, od którego zaczynamy liczyć czas. W kalendarzu żydowskim rachuba lat zaczyna się od dnia stworzenia świata, które według ustaleń żydowskich autorytetów religijnych nastąpiło 7 października 3761 r. p.n.e., stąd np. w roku 2025 trwa żydowski rok 5785/5786. Starożytni Rzymianie powtarzali z kolei rymowankę w języku łacińskim, według której w 753 r. Rzym wyczołgał się z jaja. Ale – Rzymianie nie znali cyfry zero. Zatem gdy wprowadzono znany nam podział czasu na naszą erę i tę przed nami, spowodowało to pewną trudność z liczeniem lat przed narodzeniem Chrystusa: rok 1. nowej ery nastąpił bezpośrednio po roku 1. przed nią, a między początkiem roku 2. przed nowym mierzeniem czasu a 2. po narodzeniu Chrystusa były tylko trzy lata, a nie cztery. W końcu jednak ponadczasowe wydarzenie, którym było wcielenie Boga – narodziny Jezusa – stało się początkiem nowej rachuby czasu. Mnich Dionizy Mały (Dionisius Exiguus) stworzył od podstaw kalendarz chrześcijański. Święty papież Jan I (523–526) skorzystał również z ustaleń Dionizego w sporze o daty Wielkanocy w 525 r. Mnich erudyta zagłębił się w stare dokumenty i odniósł się do uchwał Soboru Nicejskiego w 325 r., aby obliczyć daty Wielkanocy na kolejnych 95 lat. Przyniosło to pokój chrześcijaństwu, bo wcześniej wschodnie i zachodnie Cesarstwo Rzymskie spierało się o datę Wielkanocy, często bardzo gwałtownie. I to właśnie w roku 2025 mija 1500 lat, od kiedy tak a nie inaczej liczymy czas. Nic to, że Dionizy o parę lat się pomylił, w istocie narodziny Jezusa mogły nastąpić od 4 do 7 lat wcześniej. Dziś wszyscy powszechnie akceptują ten sposób liczenia czasu, może jednak rzadziej używa się sformułowania „przed Chrystusem”, w zamian mówiąc o naszej lub nowej erze. A co przed Dionizym? Jako obywatele Cesarstwa Rzymskiego chrześcijanie używali oficjalnego kalendarza. Kościoły koptyjski w Egipcie oraz etiopski i erytrejski do dziś stosują kalendarz, który rozpoczyna się od 284 r., a więc od rządów krwawego cesarza Dioklecjana. Był to więc początek „ery męczenników”, i to ofiara pierwszych chrześcijan miała być początkiem nowych czasów.
Filozofia czasu
Czas nie jest czymś namacalnym, a jednak możemy go mierzyć. Takie paradoksy są dla filozofów niezwykle intrygujące, dlatego już greccy myśliciele próbowali wyjaśnić sobie współczesnym, czym w ogóle czas jest. Arystoteles twierdził prosto: jeśli jest jakieś teraz i da się wyznaczyć początek i koniec czegoś, to między owym początkiem i końcem jest czas. Wydaje się to genialne w swojej prostocie. Nieco skomplikował to Platon, który zastanawiał się, czy w czasie tworzy się coś nowego, czy niczym na jakiejś taśmie rozwijane są kolejne etapy historii, sformułował więc twierdzenie, że „czas jest ruchomym obrazem wieczności”. To przy założeniu, że da się wyznaczyć jakiś moment w historii albo zakładać coś na przyszłość – a co, jeśli tak się nie dzieje? Znane są przecież plemiona (często izolowane od reszty świata), które nie mają rozróżnienia przeszłości i przyszłości. W ich rozumieniu wszystko trwa „teraz”. Henri Bergson, który w początkach XX w. zastanawiał się nad czasem, stwierdził przede wszystkim, że jest on rzeczywisty. Uważał on, że pamięć sprawia, że czas jest możliwy, wyciągał z tego jeszcze jeden ważny wniosek: skoro przemija świat, niszczą się przedmioty z przeszłości, ale pamięć trwa, możliwe jest, że umysł jest niezależny od ciała i może przetrwać jego zniszczenie. Bergson udowodnił też, że nie ma przyszłości. Nie dlatego, że był pesymistą, po prostu pokazał, że nie istnieje ona w żadnym sensie, to znaczy życie wszechświata jest procesem twórczym i w każdej chwili powstaje coś nowego i nieprzewidywalnego. Równocześnie deprecjonował pojęcie czasu w fizyce, właściwie sądził, że w niej on nie istnieje, że nasze matematyczne i przestrzenne wyobrażenie płynącego czasu, np. poprzez zegar, to tylko przedstawienie nachodzących po sobie chwil; nazwał to czasem obiektywnym. Szansę na uchwycenie czasu ma jednak tylko człowiek, w czasie subiektywnym, bo on przeżywa czas, doświadcza go wewnątrz siebie. Martin Heidegger z kolei twierdził, że „czas jest ustanowionym przez czasowość porządkiem, w którym rzeczy pojawiają się w świecie”. Przytoczenie jego całego wywodu na temat czasu zajęłoby wiele stron, ale on także podkreślał rolę naszej świadomości i postrzegania rzeczywistości w pojmowaniu czasu. Hans Georg Gadamer przeżywanie czasu rozumiał jako jedną z funkcji nadziei: „Tylko ten, co oderwał się od tego, co było, otwarty jest na to, co będzie. Nadzieja jest tam tylko możliwa, gdzie można odwrócić się od beznadziejności Dawnego”. Oznacza to, że w czasie przeszłym nie możemy nic zmienić, warto więc przestać żyć przeszłością, a skupić się na tym, co teraz i przed nami.
Jak szybko płynie?
Na koniec słowo o tym, jak odbieramy czas. Klasyczne „5 minut” dla dziecka to ogromny szmat czasu. I to także wyjaśniają naukowcy – takie odczucie związane jest z przyswajaniem przez nas informacji, a nawet z ruchami gałki ocznej. Nasze oczy nieświadomie wykonują tak zwane ruchy sakkadowe, niejako skanując wszystko dookoła i przyswajając nowe informacje. Im jesteśmy młodsi, tym więcej razy powtarza się ten proces w tym samym okresie. A jeśli w mniejszym stopniu coś obserwujemy, to też mamy mniej informacji do zapamiętania. Tak wiek wpływa na zmianę postrzegania czasu. Zmęczenie również wpływa na ruchy sakkadowe, osłabiając je. Z wiekiem mamy coraz mniej energii, mózg nie przekazuje zatem dość częstych impulsów do oka, a przez to w zamian przyjmujemy mniej informacji. Wreszcie im jesteśmy starsi, tym bardziej zawiłe i skomplikowane są połączenia nerwowe w naszym mózgu, zatem czas przetwarzania informacji wydłuża się. To właśnie sprawia, że w naszym odczuciu czas płynie szybciej, bo z biegiem czasu potrzebujemy jednak dłuższej chwili, by to, co wokół nas, dostrzec i zanotować w mózgu. Zatem to także kwestia czasu, momentu, w którym właśnie jesteśmy.